Kiedy 24 maja 2015 roku prof. Andrzej Nowak komentował na gorąco na antenie Niepoprawnego Radia PL wyniki wyborów prezydenckich, w których zwyciężył Andrzej Duda, padło z jego ust stwierdzenie, że tego dnia „w Polsce skończył się PRL”. Chyba nikt nie przewidywał, że w zaledwie cztery lata później PRL powróci i to z przytupem. To właśnie polityczni spadkobiercy poprzedniego systemu, czyli politycy związani z obozem Sojuszu Lewicy Demokratycznej są „cichymi zwycięzcami” polskich eurowyborów 2019.
Największa partia opozycyjna w Polsce, czyli dowodzona przez Grzegorza Schetynę Platforma Obywatelska zagrała va banque i to głównie za jej sprawą powstał nowy twór nazywany Koalicją Europejską. W skład ugrupowania oprócz PO weszły również: Sojusz Lewicy Demokratycznej, Polskie Stronnictwo Ludowe, Nowoczesna, Zieloni, Inicjatywa Feministyczna, Unia Europejskich Demokratów, Socjaldemokracja Polska oraz Wolność i Równość. To właśnie Koalicja Europejska miała odebrać władzę Prawu i Sprawiedliwości i przywrócić „porządek” sprzed 2015 roku oraz przyśpieszyć rewolucję obyczajową, którą co by nie było, PiS ślamazarnie i nieudolnie, ale jednak w jakimś stopniu blokuje.
Wesprzyj nas już teraz!
Z punktu widzenia Sojuszu Lewicy Demokratycznej wejście w tego typu koalicję było politycznym majstersztykiem. Pamiętajmy bowiem, że w wyborach prezydenckich w 2015 roku reprezentująca postkomunistów Magdalena Ogórek uzyskała w pierwszej turze wyborów 2,38 proc. głosów. Z kolei wybory parlamentarne, które odbyły się kilka miesięcy później dały koalicji Zjednoczonej Lewicy w skład której wchodził SLD wynik 7,55 proc. To właśnie wtedy – w roku 2015 – po raz pierwszy od 1944 w polskim parlamencie nie znalazło się żadne ugrupowanie komunistyczne bądź postkomunistyczne.
Strach przed kolejną kompromitacją i utraceniem kilku lukratywnych posad w Parlamencie Europejskim z pewnością zmobilizował spadkobierców PZPR do wejścia w nową koalicję i załatwienia sobie wysokich miejsc na listach wyborczych dzięki czemu Polskę w Europie reprezentować będą takie persony jak Leszek Miller, Marek Belka czy Włodzimierz Cimoszewicz.
Dlaczego jednak postkomuniści uzyskali tak dobre wyniki? Jak to się stało, że startujący z drugiego miejsca na liście KE w okręgu Wielkopolskim Leszek Miller zdobył prawie 80 tys. głosów?! Przecież ten człowiek nie tak dawno ogłosił przejście na polityczną emeryturę! Czyżby mieszkańcy Wielkopolski widzieli w nim „Przyszłość Polski”, jak głosiło hasło wyborcze na banerach KE?
To samo pytanie można postawić również w przypadku Marka Belki – „jedynki” na listach KE w okręgu łódzkim – który zdobył ponad 180 tys. głosów oraz Włodzimierza Cimoszewicza („jedynka” w Warszawie) i Danuty Huebner („czwórka” w Warszawie), którzy łącznie zdobyli ponad 360 tys. głosów.
Czy Polacy nie wiedzieli na kogo głosują i komu powierzają reprezentowanie naszej ojczyzny w Brukseli? Może zapomnieli, jak wyglądało sprawowanie władzy przez towarzyszy z PZPR w PRL, a następnie przez SLD w tzw. wolnej Polsce? A może po prostu nie interesowało ich na kogo głosują, byle zagłosować na listę Koalicji Europejskiej?
Powyższe pytania są niezwykle ważne, ponieważ odpowiedź na nie pozwoli zrozumieć, co się stało z wyborcami, którzy w roku 2015 powiedzieli zdecydowane „NIE” przedstawicielom PRL-owskiej oligarchii nie tylko spod szyldu SLD. Przecież w tamtym czasie w wielu polskich domach wystrzeliły korki od szampanów, ponieważ wierzono, że dinozaury poprzedniego systemu reprezentowani przez Daniela Olbrychskiego czy Jerzego Urbana raz na zawsze utracili statut autorytetów moralnych.
Niestety… Okazuje się, że pamięć wyborcza rządzi się swoimi prawami i wystarczyły cztery lata, aby postkomuniści zyskali nowe polityczne życie a ludzie namaszczeni przez towarzyszy generałów Kufla, Baryłę i Żyto na prawowitych władców „najweselszego baraku socjalizmu” zaliczyli polityczny come back. Wystarczyły cztery lata, aby przywrócić w Polsce polityczny Matrix, który od lat tworzą pierwsze strony „Gazety Wyborczej”, paski w TVN i „złote myśli” kolportowane przez Sok z Buraka. Matrix, w którym arystokraci, czy może raczej oligarchowie postkomunistyczni stanowią jedyną słuszną alternatywę dla Polski, a ci, którzy na nich nie zagłosują są oszołomami, ciemnogrodem i nie mają prawa nazywać się Europejczykami!
Co gorsza – polityczna reaktywacja towarzyszy spod szyldu PZPR to kolejny dowód na to, że w polityce nie ma rzeczy niemożliwych, a ludzie uprawiający tę profesję nigdy nie powinni używać słowa „NIGDY”. Nawet jeśli dzisiaj wydaje się, że coś jest skazane na porażkę, to jutro może okazać się, że to jedyna godna realizacji możliwość. Właśnie dlatego człowiekiem odpowiedzialnym za reformę wymiaru sprawiedliwości z ramienia Prawa i Sprawiedliwości jest Stanisław Piotrowicz – były prokurator w stanie wojennym, a PRL-owscy opozycjoniści i działacze „Solidarności” idą w ramię w ramię ze swoimi prześladowcami i oprawcami.
Wydawało się, że takie cuda Polska ma już za sobą. A jednak… W efekcie powtarzane przez eurosceptyków hasło „Wczoraj Moskwa, Dziś Bruksela” nabiera nowego, już nie tylko symbolicznego wymiaru.
Na koniec kilka słów o wyniku, jaki w eurowyborach 2019 osiągnęła Konfederacja. Ogromne nadzieje z tą formacją wiązała spora część młodego pokolenia Polaków, co widać w opublikowanych w niedzielę badaniach sondażowych. Wynika z nich, że co piąty Polak w wieku 18-29 lat poparł właśnie to ugrupowanie.
Poparcie dla Konfederacji maleje wraz z wiekiem: w przedziale 30-39 lat zdobyła 8,9 proc. ogółu głosów, 40-49 lat – 4,8 proc., 50-59 lat – 3,3 proc., a w grupie 60 i więcej lat – 2,4 proc. Ponadto Konfederację poparło 16,8 proc. głosujących uczniów i studentów, 9,3 proc. osób bezrobotnych, 8,2 proc. właścicieli firm oraz 7,1 proc. dyrektorów i kierowników.
Wychodzi więc na to, że tak jak w roku 2015, tak i w wyborach do PE 2019 spory odsetek młodych Polaków zagłosował na inną opcję niż PiS czy KE. Konfederacja uzyskała wprawdzie nieco większą liczbę głosów niż partia KORWiN i Ruch Narodowy podczas wyborów do PE w roku 2014, ale jednocześnie znacznie mniejszą niż w wyborach parlamentarnych 2015. Dlaczego tendencja wzrostowa wyhamowała? Co takiego się zacięło i spowodowało, co by nie było, klęskę tego ugrupowania?
Przedwyborcze sondaże pokazywały, że Polacy raczej przychylnie patrzą na konsolidację środowisk prawicowych, ponieważ pozwoliłoby to uniknąć scenariusza z wyborów parlamentarnych w roku 1993, kiedy to zdecydowanymi zwycięzcami wyborów były środowiska postsolidarnościowe i prawicowe, ale ze względu na rozbicie głosów i w ostateczności nieprzekroczenie przez zdecydowaną większość z nich progu wyborczego polski parlament zdominowali politycy SLD i PSL.
Tym razem miało być inaczej. BA! Konfederaci po cichu liczyli, że w przyszłości uda im się przynajmniej częściowo powtórzyć sukces Akcji Wyborczej „Solidarność” z roku 1997 i zbudować struktury, które w niedalekiej przyszłości mogłyby rozbić duopol partyjny, w jakim Polska tkwi od kilku lat.
Tak się jednak nie stało. Polacy po raz kolejny zagłosowali na starych wyjadaczy, którzy swego czasu śmiali się, że do Brukseli pójdą na emeryturę odcinać kupony, a nie działać, bo przecież „cóż oni mogą”. Wyżej wymienieni Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Belka i Danuta Huebner zdobyli razem w trzech okręgach więcej głosów niż wszyscy razem wzięci kandydaci Konfederacji w całej Polsce.
O ile jeszcze można zrozumieć głosy oddane na Danutę Huebner, która od lat jest prezentowana, jako niezależny ekspert w dodatku obyty na europejskich salonach (inna sprawa czy ta prezentacja jest prawdziwa), o tyle nie sposób zrozumieć, jakim prawem postkomunistyczni politycy, którzy niejednokrotnie skompromitowali samych siebie, piastowane urzędy oraz majestat państwa dalej są tak popularni i tak chętnie popierani. Ta sytuacja pokazuje, czym jest demokracja w pigułce.
Czy oznacza to, że musi upłynąć jeszcze całkiem sporo wody w Wiśle, aby w Polsce skończył się PRL i do głosu doszło pokolenie ludzi, którzy w żaden sposób nie są z nim związani? Czy nadal będziemy skazani na ludzi wywodzących się z poprzedniego systemu bądź ich ideowe dzieci? Eurowybory 2019 pokazują, że niestety tak i optymizm prof. Andrzeja Nowaka wygłoszony 24 maja 2015 roku był niestety przedwczesny, tak jak swego czasu optymizm Joanny Szczepkowskiej.
Tomasz D. Kolanek