Już Karol Marks mówił, że „filozofowie dotąd tylko rozmaicie interpretowali świat, a idzie o to, aby go zmienić. Do przeprowadzania takich zmian stosuje się różne sztuczki, ale metodologia jest podobna. Wylęgarnią „postępu świata” są organizacje międzynarodowe, często nawet mało ważne agendy, które gdzieś tam do różnych uchwał i petycji w sprawie światowego głodu, walki z nierównościami, z ociepleniem klimatu, promocją edukacji w trzecim świecie itp., wklejają jakiś inspirowany np. ideologią gender punkt czy paragraf i staje się on dokumentem, z którego na zasadzie „kopiuj-wklej” tworzy się kolejne radosne przepisy i prawa.
Kara śmierci dla nienarodzonych dzieci i zakaz takiej kary śmierci dla zbrodniarzy, eutanazja, czy rujnowanie tradycyjnych więzi społecznych przez zmiany definicji małżeństwa, nie pozostawia się do końca demokratycznemu wyborowi społeczeństwa. To, chociaż jest oduraczane na wszelkie sposoby, to zachowuje jeszcze pewien instynkt, więc takie sprawy zaczyna się przeprowadzać mieszając np. kompetencje władzy ustawodawczej i sądowniczej, wspartej dodatkowo decyzjami i orzeczeniami międzynarodowych trybunałów. Dodatkowo międzynarodowe instytucje zalewają świat setkami dokumentów, które stanowią element nacisku do wprowadzania „postępowych rozwiązań” już w ustawodawstwie krajowym.
Wesprzyj nas już teraz!
Można to nazwać metodą „zachodzenia od tyłu”. Skutki i konsekwencje takich działań trudno ocenić. Tak było z konwencją stambulską (Konwencją RE o przeciwdziałaniu przemocy), czy nawet Deklaracją Terezińską, której skutkiem jest głośna obecnie sprawa Just Act 447.
Poważną rolę w owej pracy na rzecz tworzenia „nowego wspaniałego świata” mają agendy ONZ. Ostatnio suflują one ludzkości kolejne „postępowe rozwiązania”. Było już propagowanie ideologii LGTB, kontrola narodzin (aborcja), zakaz kary śmierci, narzucanie antykoncepcji, a teraz mamy… cenzurę. Na razie w formie apelu.
6 sierpnia ONZ zaapelowała do władz państw, w tym do USA, oraz do firm zarządzających portalami społecznościowymi, by wspólnie powstrzymywały „mowę nienawiści”, wymierzoną m.in. w grupy etniczne czy religie. Ma to zapobiegać kolejnym „zbrodniom z nienawiści”. Politycy lewicy, którzy ostatnio w Polsce rzucili się tak ochoczo bronić prześladowane podobno „mniejszości seksualne”, używają już dokładnie takich samych argumentów.
I rzeczywiście, chociaż apel mówi nawet o religiach, w rzeczywistości skończy się pewnie na dodatkowej „ochronie” pewnych mniejszości, które z religią i przynależnością etniczną nie mają nic wspólnego. ONZ daje korporacjom, które już teraz ograniczają wolność słowa (zamykane i cenzurowane portale obrońców tradycyjnych wartości), dodatkową broń do stosowania cenzury. Rzecznik Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka (UNHCHR) Rupert Colville mówił: „Prosimy zarządzających mediami społecznościowymi oraz władze, by wspólnie pracowali nad przepisami, opierającymi się na prawach człowieka w celu zmniejszenia ryzyka kolejnych zbrodni z nienawiści”.
Colville wyraził zwłaszcza zaniepokojenie „eskalacją ataków w Stanach Zjednoczonych na synagogi, meczety czy nocny klub w Orlando na Florydzie”. Bardzo sprytne posunięcie. Wrzucanie tych spraw do jednego worka jest bowiem symptomatyczne. W ostatnim przypadku chodzi tu o dawną sprawę, bo o zamach na klub gejowski z 2016 roku. Od tego czasu miała miejsce cała seria zamachów motywowanych najrozmaitszymi hasłami, ale taki wybór potwierdza, że w imię ogólnej walki z nienawiścią, preferowany będzie aspekt ochrony, a właściwie nadawanie specjalnego statusu i immunitetu osobom LGBTI. W apelu czytamy: „potępiamy rasizm, ksenofobię, nietolerancję we wszystkich formach, w tym białą supremację, i wzywamy władze wszystkich państw, w tym Stanów Zjednoczonych, by podjęły kroki w celu wyeliminowania dyskryminacji”. Wybór „wrogów” i obszarów cenzury jest oczywisty.
Teoretycznie asumpt do deklaracji ONZ dały dwie ostatnie strzelaniny w USA. Lewactwo wykorzystuje je jednak do walki ze „stereotypami prowadzącymi do dyskryminacji czy przemocy”. Apel do właścicieli mediów społecznościowych o cenzurę to już niemal szczyt bezczelności. Badania i raporty w USA mówią zresztą, że nie ma żadnego wzrostu ataków ze strony „białych nacjonalistów”, czy jakiejkolwiek innej „skrajnej prawicy”. Liczba zamachów z bronią w ręku nie rośnie, a tyle samo zamachowców znajdziemy z argumentacją lewacką, „rasistów au rebours” (czarnoskórych obywateli) o islamistach już nie wspominając. Już jednak wymieniony na początku Karol Marks, patron także ideologii współczesnego „postępu” miał mawiać, że jeśli fakty czegoś nie potwierdzają, to tym gorzej dla faktów.
Jasno określony jest też zakres nowej cenzury: „komunikaty mogą stygmatyzować i odczłowieczać mniejszości, takie jak migrantów, uchodźców, kobiet czy osób LGBTI, oraz sprawiać, że niektóre społeczności stają się bardziej podatne na ataki”. Przy okazji dostało się jeszcze Donaldowi Trumpowi za „dyskursy rasistowskie”. I trochę w tym nadziei, że cała ta od zawsze „postępowa” ONZ na razie może tylko sobie pogadać. Papier jest jednak cierpliwy i w odpowiednim momencie przypomni się, że prewencyjna cenzura mediów społecznościowych to przecież działanie zgodne z wytycznymi samego ONZ.
Bogdan Dobosz