20 grudnia 2019

Prof. Andrzej Nowak: Zakłamywanie osoby i nauczania Chrystusa w czasach najnowszych

(Chrystus Pantokrator – mozaika w apsydzie katedry w Cefalu. Andreas Wahra [CC BY-SA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/)])

Żeby mówić o zakłamywaniu postaci Chrystusa i Jego nauki w XX w., trzeba najpierw zastanowić się nad źródłami postawy odrzucania prawdy, zakłamywania Chrystusa, który jest Prawdą. Myślę, że symbolem, od którego najlepiej tę historię zakłamywania w XX w. zacząć, jest pierwszy obóz koncentracyjny zbudowany w Europie. Wcześniej powstawały takie na Kubie (dzieło Hiszpanów) i w Afryce Południowej (stworzony przez Anglików dla Burów).

 

Pierwszy na naszym kontynencie zbudowali bolszewicy – latem 1918 r., koło Kazania, na półwyspie na szeroko rozlanej w tym miejscu Wołdze, w Swijażsku. Obóz został zbudowany na rozkaz Lwa Trockiego w pierwszym roku trwającej rewolucji bolszewickiej. Tam właśnie miano niszczyć jej wrogów, przerabiać na ludzką mierzwę. Trocki polecił także wznieść na terenie obozu pomnik poświęcony – Kainowi… Pierwszy morderca, morderca brata miał stać się symbolem rewolucjonisty, wyzwoliciela, buntownika, tego który rzuca wyzwanie Niebu. Przekroczył zakaz Boga i zabił brata – na tym miała polegać jego wielkość. Ten pomnik nie przetrwał długo, około 10 lat, bo był zbudowany z nietrwałego materiału, ale przede wszystkim nietrwała była wielkość samego Lwa Trockiego. W 1929 r. ostatecznie przegrał walkę o władzę i musiał ze Związku Sowieckiego uciekać. W Meksyku dosięgnął go 11 lat później czekan stalinowskiego agenta.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Bez Boga i przeciw Bogu

Ten symboliczny pomnik Kaina przypomina, że walka z Chrystusem, z Prawdą, z Bogiem, zaczyna się jeszcze na długo przed Tajemnicą Wcielenia, zaczyna się wraz z początkiem historii ludzkości. Walka ta przebiega kilkoma drogami i w kilku etapach. Pierwszy etap wiąże się z tym, co można by nazwać w języku łacińskim libido dominandi, czyli chęć panowania, albo językiem Księgi Rodzaju „byśmy byli jak bogowie”, byśmy zastąpili Boga. Ta pokusa, która jest nam podsunięta na początku, powoduje właśnie bunt przeciwko Prawdzie, przeciwko Bogu. Pokusa owa, krocząc przez dzieje, przybiera charakter polityczny; to chęć zbudowania tutaj na ziemi świeckiego, utopijnego raju, który wyrugowałby wszelkie odniesienie do Boga, zastąpiłby Boga, albo, co gorsze, udawałby Boga. Dwie główne ścieżki, wyrażające tę tęsknotę za utopią, wyznaczyli w rozwoju myśli ludzkiej włoski pisarz, prawnik, filozof i dyplomata Niccolo Machiavelli (1469-1527) oraz angielski filozof Tomasz Hobbes (1588-1679).

 

Machiavelli pisząc na początku XVI w. swojego „Księcia”, wzór nowej polityki, a w istocie potwierdzenie starej, odwiecznej pogańskiej polityki bez Boga i przeciw Bogu, stwierdził, że chrześcijaństwo osłabiło fatalnie wspólnoty polityczne, bowiem nakazuje ono współczucie dla bliźnich, obiecując jednocześnie jakąś inną nagrodę niż chwała ziemska. Florencki mędrzec ubolewał, że ci, którzy zdecydują się postępować zgodnie z chrześcijaństwem, z zasadami ogłoszonymi przez Chrystusa, osłabiają swą wolę totalnego utożsamienia się z politycznym bytem, ze swoim państwem. Lepiej było w starożytności, kiedy ta identyfikacja z bóstwem danego plemienia lub z bóstwem danego miasta była pełna.

 

Blisko półtora wieku później nieco inną perspektywę przedstawił Tomasz Hobbes. Pisząc swojego „Lewiatana” stworzył podstawy doktryny europejskiego liberalizmu oparte na przekonaniu, iż największym złem, które dotknąć może człowieka, jest wojna domowa, a fundamentem tej wojny jest religia, przywiązanie do „bóstw niewidzialnych”. By położyć kres waśniom między ludźmi, by stworzyć możliwie najspokojniejszy ład na ziemi – taki, jaki jest osiągalny, Tomasz Hobbes nie był tutaj specjalnym utopistą – trzeba wyeliminować wszelką religię jako zabobon. Jeżeli bowiem ludzie bardziej niż śmierci jako takiej będą bali się potępienia wiecznego, nigdy nie zdecydują się na absolutne posłuszeństwo wobec władcy. Ta perspektywa została bardzo jasno wskazana przez Hobbesa jako perspektywa rozwoju świeckiego liberalizmu. Wolność od strachu przed chaosem, przed nieporządkiem uzyskamy zatem, jeżeli oddamy państwu wyłączną władzę dysponowania naszym strachem przed śmiercią. Gdy wyeliminujemy religię, rozpocznie się ten szczęśliwszy, spokojniejszy czas, kiedy będziemy mogli w naszym prywatnym życiu budować swoje prywatne szczęście, zostawiając to, co publiczne państwu.

 

Perspektywa ta zostaje zradykalizowana w okresie Oświecenia, a jej symbolem będzie Voltaire. Przyjęto wówczas zasadę, zgodnie z którą perspektywa samozbawienia ludzkości rozwija się wyłącznie w świeckiej historii. Ta stara koncepcja, sięgająca pokusy z Księgi Rodzaju „byśmy byli jak bogowie”, odnawiająca się z wielką mocą od czasów Renesansu, kształt stabilnej doktryny przybrała właśnie w epoce Oświecenia. Koncepcja ta wpływa po dzień dzisiejszy na naszą rzeczywistość i świadomie próbuje zniweczyć, zwalczać naukę Chrystusa. To jest wizja, którą dobrze odzwierciedla uwaga markizy du Chatelet, której Voltaire dedykował swój Esej o obyczajach. Markiza zwróciła krytyczną uwagę na historię powszechną, którą przedstawił jej Voltaire: że przecież Izrael, o którym tyle się pisze, ma może jakieś znaczenie w dziejach teologii, ale w historii ludzkości nie ma znaczenia żadnego… Po co zajmować się Izraelem, po co zajmować się Chrystusem, religią – to jest przecież margines, to jest, można powiedzieć, prowincja. Markiza dziwiła się jednocześnie, że tyle miejsca poświęca się Rzymowi. Na uwagę, że Rzym to najwspanialsze imperium, markiza prychnęła: przecież Rosja zajmuje dzisiaj bez porównania więcej miejsca niż Rzym starożytny…

 

Dobrze to odzwierciedla nastawienie Oświecenia do rzeczywistości: w istocie liczy się siła. To jest kontynuacja wizji Machiavellego i Hobbesa. Liczy się tylko naga siła, respekt przed wielkością odzwierciedloną w milionach niewolników, milionach kilometrów kwadratowych poddanych władzy „oświeconego” cara. Religia, wymiar duchowy są relegowane na margines. To jest także początek systematycznego triumfu historii zsekularyzowanej, to znaczy takiej, w której ośrodek uniwersalności przeniesiony zostaje z poziomu sacrum na poziom profanum. Jak napisał o tym wybitny XX-wieczny historyk idei, Eryk Voegelin, następuje wówczas zasadnicza zmiana widzenia historii. „Proces jej tworzenia nie będzie już podporządkowany duchowemu dramatowi ludzkości od upadku, grzechu pierworodnego, poprzez odkupienie i oczekiwanie na drugie przyjście Chrystusa. Chrześcijaństwo będzie postrzegane jako wydarzenie historyczne. Znika dualizm historii świętej i świeckiej. Zaczyna się nowy proces, proces tworzenia świętej historii wewnątrz świeckiego horyzontu”.

 

Ta „święta historia”, to jest oczywiście historia rewolucji, buntu człowieka przeciwko Bogu. Buntu, który ma swoich patronów i świętych, takich właśnie jak Kain, jak inni, którzy odważyli się powstać przeciw przykazaniom. Podsumowuje ten proces filozoficznie Karol Marks, w swoim „Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa” pisząc, że krytyka religii stanowi przesłankę wszelkiej krytyki, że religia jako opium dla ludu powinna być obalona, by rozpocząć prawdziwą rewolucję, prawdziwe wyzwolenie człowieka.

 

Młotek i obcęgi

Jak to wyzwalanie przebiegało, przytoczę jeden przykład związany z praktyką kraju zbudowanego na fundamencie marksistowskim: „Religia jest jak gwóźdź, kiedy uderzysz w jego głowę, wbijesz go tylko głębiej. Potrzebne są obcęgi. Religię trzeba schwycić mocno, podważyć od spodu, nie trzeba jej bić z góry, ale wyciągać, wyciągać z korzeniami. To zaś można osiągnąć tylko propagandą, poprzez moralną i artystyczną edukację mas” – to cytat z Anatolija Wasiljewicza Łunaczarskiego (1875-1933), który zanim został ludowym komisarzem oświaty Republiki Rad w 1917 r., był przed I wojną światową liderem grupki bolszewików, marzącej o nowej religii ludzkości. Religii, której patronami mieli być Marks, Feuerbach i Nietzsche. Jak tylu innych, przynajmniej od czasu Oświecenia, proroków nowej, wyzwolonej wiary, Łunaczarski traktował Chrystusa, chrześcijaństwo (jak pisał „starą wiarę i stojący na jej straży Kościół”), jako swych osobistych, najbardziej nienawistnych wrogów. Ideologia, którą wyłożył w swoim dwutomowym dziele „Religia i socjalizm”, dawała mu, właściwe intelektualiście, poczucie własnej racji, przeważającej całą tradycję chrześcijańskiej wiary, myśli i kultury. Nie dawała mu natomiast jeszcze żadnych realnych sposobów niszczenia owej tradycji. Śnił sen o obcęgach, ale nie miał ich jeszcze w ręku. Narzędzie otrzymał od Włodzimierza Iljicza Lenina. Ten nie zajmował się nigdy religią dla niej samej. Największa jego rozprawa na ten temat, artykuł „Religia i socjalizm” z 1905 r., wyraźnie zapowiadała, że przywódca partii bolszewickiej szczególnie nie interesuje się burżuazyjnym wolnomyślicielstwem; widział w religii jeszcze jeden problem polityczny do praktycznego rozwiązania. Usunięcie owego problemu – „gorzałki dla ludu”, jak Lenin streścił myśl Marksa, bo tak traktował religię, bardziej dostosowując, że tak powiem metaforę Marksa do rosyjskich warunków – może ostatecznie rozwiązać tylko przejęcie władzy przez trzeźwą awangardę tegoż ludu, przez Partię, przez jej Wodza.

 

W państwie Lenina i jego spadkobierców wszystko w końcu sprowadza się do kwestii władzy. Z tej perspektywy zagrożeniem staje się każda strefa społecznego życia, która wymyka się spod państwowej kontroli. Głównym zaś wrogiem staje się religia zorganizowana, Kościół jako konkurent do rządu dusz obywateli (a raczej: poddanych). W walce z tym wrogiem, jak zresztą z każdym innym, Lenin gotów był użyć wszystkich narzędzi. Łunaczarski jako komisarz oświaty dostał obcęgi. Trocki, komisarz wojny, wziął do ręki młotek, ale zajęty innymi sprawami szybko przekazał go Jemielianowi Jarosławskiemu, założycielowi dziennika „Ateista” i miesięcznika „Bezbożnik przy pracy” oraz liderowi Związku Wojujących Bezbożników w jednej osobie. Feliks Dzierżyński natomiast otrzymał i młotek, i obcęgi, gdyż jak słusznie zauważył w skierowanym do niego liście kierownik tajnego wydziału Czeka do spraw walki z Kościołem, „religii nie zdoła zniszczyć żaden inny aparat prócz aparatu Czeka”.

 

Szturm władzy radzieckiej na Cerkiew prawosławną i inne Kościoły nastąpił wiosną 1922 r. Najpierw w ruch poszedł młotek; zarządzono konfiskatę naczyń liturgicznych. Potem zaczęto organizować procesy, których Lenin domagał się codziennie od kwietnia 1922 r. „Rozstrzeliwać jak najwięcej”, pisał w telegramach, jednych z ostatnich, jakie był w stanie pisać, zanim kolejny wylew odebrał mu tę i wszystkie inne uciechy władzy. Jarosławski formował w miastach wielkie, uliczne pochody z kukłami wyśmiewającymi Chrystusa i ciemnotę religijnych przesądów. Falangi jego bezbożników niszczyły systematycznie cerkiew za cerkwią, kościół za kościołem, bożnicę za bożnicą. Kampania bluźnierstw przetaczała się przez całą prasę. Jest to notabene bezpośrednie źródło powieści „Mistrz i Małgorzata”. Michaił Bułhakow, syn prawosławnego księdza i profesora teologii w Kijowie, odwiedził redakcję czasopisma „Bezbożnik” i był wstrząśnięty, tym co zobaczył, był wstrząśnięty skalą osobistej nienawiści do Chrystusa, czemu dał wyraz w swoich notatkach: „Jak oni Jego traktują, jak Go wyszydzają!”. Odpowiedzią na to była na pewno nieortodoksyjna, ale właśnie pełna religijnego żaru wizja Chrystusa w „Mistrzu i Małgorzacie”.

 

Biuro Polityczne KC i kierownictwo GPU, dawniej Czeka, później NKWD, postanowiło użyć jednocześnie bardziej subtelnych, inteligentnych środków. Politbiuro przyjęło dyrektywę wzywającą do dokonania podziału wewnątrz duchowieństwa. Nakazała ona wspierać lokalnym jaczejkom partii tych duchownych, którzy nie protestowali przeciw akcji konfiskowania naczyń liturgicznych. Polityczny cel polegał na izolacji wyższego kleru, skompromitowaniu go w najbardziej konkretnej kwestii, a następnie pokazania mu „surowej ręki robotniczej sprawiedliwości”, aby nie ośmielił się już nigdy przeciw niej wystąpić. Nastąpił podział w Kościele na tych, którzy widzą w Chrystusie jeszcze jednego rewolucjonistę, godząc się na takie spłaszczenie Jego wizji, oraz na tych, którzy z taką polityzacją, ze sprowadzeniem Chrystusa do roli propagandowej tuby władzy się nie zgadzają; ci ostatni mieli być wyeliminowani.

 

Dzieło likwidacji „reakcyjnego” duchowieństwa od września 1939 r. dotarło także do Polski, na ziemie wschodnie. I w Polsce powołano, już po II wojnie światowej, namiastki „żywej Cerkwi” konkurującej z prawdziwym Kościołem – grupy „księży patriotów”, księży „postępowych”, „postępowej inteligencji katolickiej”, która gotowa była inaczej spojrzeć na Chrystusa, przede wszystkim jako na „rzecznika postępu”. Obcęgi postępu pracowały bez przerwy, toteż myśli o otwarciu katolicyzmu na „ożywczą inspirację socjalizmu”, myśli hołubionej przez dziesiątki lat owej nieskutecznej, jak się zdawało, gry komunistycznej władzy o rozbicie i osłabienie Kościoła od wewnątrz, nie pozostawały faktycznie bezowocne. Policyjny i propagandowy młotek uderzający tak w hierarchię, jak i w wiernych, głównie w jej wrogów, przygotowywał grunt pod przyszłe triumfy kulturowej (czy raczej: antykulturowej) rewolucji i wytrwałej pracy jej obcęgów.

 

Czas sukcesów idei Marksa – Łunaczarskiego nadszedł, gdy tak zasłużone dla pierekowki dusz mieszkańców świata realnego socjalizmu instrumenty przemocy zostały odłożone do lamusa historii. Teraz można już tylko ciągnąć, ciągnąć do góry. Obcęgi postępu wzięły w swe wprawne i ochocze ręce dzieci, wnuki i prawnuki pokolenia Komunistycznej Partii Polski, wychowywane w rodzinnej tradycji broszur antyreligijnych spod znaku Jemieliana Jarosławskiego – to dziś czołowi intelektualiści, redaktorzy wpływowych gazet, znajdujący teraz wśród niektórych ludzi Kościoła o tyle łatwiej swych partnerów, swe narzędzia. Można by na wiele sposobów to ilustrować przykładami. W sukurs obcęgom wnuków Jemielniana Jarosławskiego przychodzi kultura masowa świata zachodniego i przemiany, które niesie za sobą ten marsz przez kulturę i instytucje zainicjowany przez prawnuków Voltaire’a, praprawnuków Hobbesa, dzieci Gramsciego, tych, którzy próbują, wyszydzając Chrystusa, zniszczyć Jego miejsce w ludzkich duszach.

 

Infiltracja kultury masowej

Dam trzy przykłady, dwa słynne filmy i jedną piosenkę. Grupa Monty Python, złożona z bardzo popularnych komików angielskich, nakręciła w 1979 r. film „Żywot Briana”, który jest „uroczym” szyderstwem z życia i męki Chrystusa. Kończy go niezwykle popularna piosenka, grana nawet – jeśli dobrze pamiętam – na otwarciu olimpiady w Londynie. Bardzo urocza piosenka „Always look on the bright side of life” (Życie lepszą stronę wszak też ma) śpiewają i pogwizdują na koniec tego szyderstwa z męki wszyscy ukrzyżowani. To jest właśnie taki sprytny, podstępny, pełen przyciągającego współczesnych ludzi „wdzięku” sposób zmieniania naszego stosunku do Chrystusa i rozmiękczania naszych mózgów.

 

Z innej strony reprezentuje tę samą mentalność film amerykańskiego reżysera, włoskiego pochodzenia, Martina Scorsese: „Ostatnie kuszenie Chrystusa” z 1988 r., w którym Jezus ukazany jest jako osoba owładnięta marzeniami erotycznymi, brudny, sfrustrowany schizofrenik, odmawiający złożenia ofiary na krzyżu. Heroiczny Judasz jest największym bohaterem tego filmu. W Polsce nie było emisji tego „dzieła”, aż do czasu, kiedy TVP Kultura wyświetliła go w Wielki Czwartek 2015 r.

 

Trzeci symbol – słynna, śpiewana, nucona przez tylu ludzi na całym świecie piosenka jednego z Beatlesów, Johna Lennona, napisana już po rozejściu się grupy, „Imagine”. Rzadko uświadamiamy sobie, jaka jest istotna treść i jaki sens tej piosenki. To jest wezwanie do opróżnienia Nieba – Imagine, there’s no Haven. Wyobraź sobie, że nie ma ani Nieba, ani Piekła. To dopiero będzie szczęście, jak zostaniemy sami na tej Ziemi, zbudujemy tutaj raj – to jest to przesłanie…

Infiltracji kultury masowej prowadzonej w duchu, którego historię starałem się tutaj najkrócej przedstawić, towarzyszą także przemiany w samym Kościele. Najwyraźniej odzwierciedla je tzw. teologia wyzwolenia. Zbiór reportaży Ryszarda Kapuścińskiego pod tytułem „Chrystus z karabinem na ramieniu”, ukazujący zaangażowanie księży w walkę o celach marksistowskich w krajach Trzeciego Świata, znajduje swój odpowiednik w książce jednego z ideologów owej teologii wyzwolenia Camilo Torresa „Stuła i karabin”, wydanej w polskim tłumaczeniu przez instytut wydawniczy PAX w 1970 r. Ta teologia, która ma chyba jakieś znaczenie, jakiś wpływ, jakąś relację do kształtowania doświadczeń życiowych dzisiejszego papieża, została, przypomnijmy, jednoznacznie potępiona przez Kongregację Nauki Wiary w Instrukcji o niektórych aspektach teologii wyzwolenia „Libertatis Nuncius”, która w 1984 r. została podpisana przez ówczesnego prefekta kard. Josepha Ratzingera. Przytoczę z tego dokumentu jeden tylko punkt. „Stawiając na pierwszym miejscu aspekt polityczny, czyli czyniąc z Chrystusa polityka, rewolucjonistę, kogoś, kto ma nieść tylko pomoc słabym, pokrzywdzonym przez kapitalistów, przez zły system polityczny, dochodzi się do zaprzeczenia radykalnej nowości Nowego Testamentu, a przede wszystkim do niezauważenia osoby Pana Naszego Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka, oraz specyficznego charakteru wyzwolenia, jakie On nam przynosi. Wyzwolenia, które jest przede wszystkim wyzwoleniem z grzechu, będącego źródłem wszelkiego zła. Ponadto dystansując się od autorytatywnej interpretacji urzędu nauczycielskiego, piętnowanej jako interpretacja klasowa, odchodzi się od Tradycji, tym samym rezygnuje się z zasadniczego kryterium interpretacji sytuacji, wytworzonej w ten sposób pustki, przyjmuje się najbardziej radykalne tezy egzegezy racjonalistycznej, bezkrytycznie przyjmuje się przeciwstawienie między Jezusem historii i Chrystusem wiary”.

 

Tu jest istota tej manipulacji, tego zafałszowania: przeciwstawienie Chrystusa wiary, Tego, w którego wierzymy, Jezusowi historii, człowiekowi, który może był, może go nie było – spory są kontynuowane. A jeśli w ogóle był, to był człowiekiem owładniętym takimi samymi jak my emocjami. Wiemy – wcielenie to przecież obejmuje, ale w ujęciu, o którym tutaj mówię, Chrystus ma być tylko, czy przede wszystkim człowiekiem zdominowanym całkowicie przez te emocje, emocje polityczne, emocje seksualne, człowiekiem, który może wystąpić jako „Chrystus z karabinem”, albo jako Chrystus z heroiną, jako symbol hippisów, których hymnem stała się piosenka „Imagine”.

 

***

Ta historia nie ma końca, ona trwa. Trwa walka między wizją Jezusa historii, człowieka o którego istnienie trwa spór, i który ma być tylko sztandarem do politycznej walki, jeżeli w ogóle ma być używany, jeżeli nie ma być wymazany, albo zanim zostanie wymazany, oraz Chrystusa, który jest Nadzieją wszystkich wierzących. Ta walka trwa, rozstrzygamy ją codziennie naszymi wyborami.

 

Prof. Andrzej Nowak

 

Artykuł pierwotnie ukazał się w miesięczniku Wpis (12/2016) i powstał na podstawie wykładu prof. Andrzeja Nowaka wygłoszonego podczas premiery książki prof. Wojciecha Roszkowskiego „Świat Chrystusa” (wyd. Biały Kruk):

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij