Lektura dokumentu wstrząsnęła mną tak mocno, że przez kilka tygodni nie mogłem dać sobie rady z przeżyciem, którego doświadczyłem podczas czytania. Uciekałem się do próby racjonalizowania tego doświadczenia, by w jakiś sposób dać sobie radę z doświadczeniem potężnego, przemyślanego i zaplanowanego ładunku zła i gwałtu skierowanego na dzieci i młodzież, a jednocześnie zrozumiałem, jak łagodne i pełne troski o zbawienie gorszycieli, autorów tego dokumentu, są słowa miłosiernego i pełnego miłości naszego Pana, skierowane do uczniów, do nas: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie (Łk 17, 1-2; por. Mt 18, 6-11) – mówi w rozmowie z Michałem Wałachem teolog i pedagog profesor Marek Marczewski, autor pracy pt. „Stanowisko wobec dokumentu Standardy edukacji seksualnej w Europie: Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem”. Część I wywiadu – kolejne zostaną zaprezentowane 15 i 22 lutego.
Co skierowało uwagę Pana Profesora na kwestię standardów WHO dotyczących edukacji seksualnej?
Wesprzyj nas już teraz!
Uwaga jednej z Pań studentek, gdy poddałem w trakcie wykładu, bardzo powierzchownej, ale zdecydowanie negatywnej, krytyce dokument WHO dotyczący standardów edukacji seksualnej w Europie[1], idąc za powszechnie wyrażanymi opiniami. Miała ona swe nadto uzasadnienie w moim wcześniejszym przekonaniu, że WHO zaprzecza, a wręcz okłamuje społeczność ogólnoświatową, że realizuje swą działalność na rzecz ochrony zdrowia, gdy w rzeczywistości opowiada się za zabijaniem dzieci nienarodzonych i je realizuje. Moja (nasza) Ojczyzna powinna przestać ją wspierać, bo przekazuje nasze pieniądze uzyskane z podatków, czyniąc nas (obywateli) winnymi tej zbrodni.
Ta Pani zapytała mnie wprost, czy czytałem ten dokument, a następnie podjęła się jego obrony, informując jednocześnie, że uczestniczy w szkoleniach edukatorów mających w przyszłości realizować przedmiot dotyczący edukacji seksualnej dzieci i młodzieży. Zgodnie z prawdą, dopowiedziałem, że tekstu nie znam, ale poprosiłem o jego skopiowanie i przekazanie. Ponieważ były to ostatnie zajęcia w semestrze obiecałem jej przesłać moje uwagi, co uczyniłem; nie dostałem jednak odpowiedzi.
Nie dawało mi spokoju także powszechnie przyjęte, ale zbyt ogólnikowe odrzucenie dokumentu, powtarzające, „jak za panią matką”, argumenty o charakterze emocjonalnym, które, jak w moim przypadku były przejmowane, bez wcześniejszego lub późniejszego zapoznania się z tekstem. Zawierzenie opinii ma swoje uzasadnienie, tym bardziej, gdy towarzyszy temu społeczny sprzeciw i opór wobec szczególnych środowisk, które w sposób obsceniczny i trywialny prezentują swoje poglądy i wołanie o pomoc. Tak zwane parady wolności każdy pedagog odbiera właśnie jako wołanie o pomoc dzieci i osób skrzywdzonych przez swoich rodziców (rozwody, przemoc domowa), uwiedzionych przez kolegów lub starszych oraz upodlonych przez szatana, gdy występują one trzymane na łańcuchach, w maskach zwierząt (psów, świń).
Lektura dokumentu wstrząsnęła mną tak mocno, że przez kilka tygodni nie mogłem dać sobie rady z przeżyciem, którego doświadczyłem podczas czytania. Uciekałem się do próby racjonalizowania tego doświadczenia, by w jakiś sposób dać sobie radę z doświadczeniem potężnego, przemyślanego i zaplanowanego ładunku zła i gwałtu skierowanego na dzieci i młodzież, a jednocześnie zrozumiałem, jak łagodne i pełne troski o zbawienie gorszycieli, autorów tego dokumentu, są słowa miłosiernego i pełnego miłości naszego Pana, skierowane do uczniów, do nas: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie” (Łk 17, 1-2; por. Mt 18, 6-11).
Wtedy zrozumiałem czemu służy nieporządek w świecie myśli notowany przez filozofów (postmodernizm, libertynizm, indywidualizm, neomarksizm), socjologów (sekularyzacja, pluralizm społeczno-kulturowy, indywidualizacja, globalizacja, nowa duchowość), pedagogów społecznych (rodzina nie rozpada się, lecz jedynie zmienia swoje formy), etyków i moralistów (nowe sytuacje, generowane przez postęp naukowy oraz społeczno-kulturowe zmiany, wymagają poszukiwania nowych standardów moralnych), kulturologów (zmiany uniwersum semantycznego, gdy te same słowa, na przykład rodzina, miłość, dziecko, oznaczają różne rzeczy w nurcie liberalnym i katolickim)[2]. Efektem tych doświadczeń była publikacja tekstu pod tytułem Stanowisko wobec dokumentu »Standardy edukacji seksualnej w Europie: Podstawowe zalecenia dla decydentów i specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem« (Ostrołęka 2019), w którym poddałem krytyce założenia ideowe dokumentu.
Czym różni się edukacja seksualna od wychowania do życia małżeńskiego, rodzicielstwa oraz szeroko rozumianej płciowości i seksualności?
Przede wszystkim uważam, że wychowanie do przyjęcia ludzkiej płciowości i rodziny, a także czegoś, co jest nieporozumieniem, a mianowicie edukacji seksualnej, ale z czymś takim się spotykamy, nie powinno być przedmiotem w programie szkolnym. Szkoła nie jest optymalnym, to znaczy: naturalnym i bezpiecznym, miejscem wprowadzenia w tajemnicę ludzkiego życia, ludzkiej płciowości. Jeżeli już, to może być, co najwyżej „protezą”. Bardzo zdecydowanie wypowiedział się na ten temat św. Jan Paweł II, wyjaśniając zarazem czym jest termin „wychowanie”: „Prawo-obowiązek rodziców do wychowania jest czymś istotnym i jako taki związany jest z samym przekazywaniem życia ludzkiego; jest on pierwotny i mający pierwszeństwo w stosunku do zadań wychowawczych innych osób z racji wyjątkowości stosunku miłości łączącej rodziców i dzieci; wyklucza zastępstwo i jest niezbywalny, dlatego nie może być całkowicie przekazany innym, ani przez innych zawłaszczany. Nie można zapominać, że poza tymi cechami, charakteryzującymi zadanie wychowawcze rodziców, najgłębszym i określającym je elementem jest miłość ojcowska i macierzyńska, która znajduje w dziele wychowawczym wypełnienie doskonałej służby życiu: miłość rodzicielska od początku staje się duszą, a przez to i normą, która inspiruje i nadaje kierunek całej działalności wychowawczej, ubogacając ją tak cennymi owocami miłości jak: czułość, stałość, dobroć, usłużność, bezinteresowność i duch ofiary”[3]. To właśnie „w małżeństwie i w rodzinie – idąc tym tropem – wytwarza się cały zespół międzyludzkich odniesień: oblubieńczość, ojcostwo-macierzyństwo, synostwo, braterstwo [siostrzaność], poprzez które każda osoba wchodzi do rodziny ludzkiej i do rodziny Bożej, którą jest Kościół”[4]. Rodzina, w której rodzą się dzieci, bracia i siostry, staje się zespołem różnorodnych odniesień dzieci do siebie, rodziców do dzieci i dzieci do rodziców, które w środowisku rodzinnym w sposób naturalny doświadczają różnicy płci, a co za tym idzie swą podmiotowość i osobowy rozwój, którego nie sposób zatrzymać na płaszczyźnie biologii (czy antropologii), lecz wchodzi w wymiar teologiczny, Boży, w to, co nazywamy antropologią teologiczną, transcendując doświadczenie ludzkiego rodzicielstwa: „Ludzkie Rodzicielstwo jest biologicznie podobne do prokreacji innych istot żyjących w przyrodzie, ale istotowo jest »podobne« – ono jedno – do Boga samego. Takie właśnie rodzicielstwo stoi u podstaw rodziny jako ludzkiej wspólnoty życia: jako wspólnoty osób zjednoczonych w miłości (communio personarum)”[5].
Edukacja seksualna nie jest wychowaniem. Na tę prawdę zwróciła uwagę Pani Profesor Jadwiga Izdebska: „W języku polskim zamiennie używa się terminów edukacja, kształcenie, formacja, wychowanie. Są to terminy bliskoznaczne, ale nie tożsame. Edukacja (w ujęciu węższym) rozumiana jest jako edukowanie, nauczanie kogoś, przekazywanie wiedzy, rozwój intelektualny”[6]. Edukacja może być wprzęgnięta w proces wychowania, ale wychowaniem nie jest; pozostawiona samej sobie staje się karykaturą, a jeśli rości sobie pretensje wiodące, pozostawiona sama sobie, nie wprowadzona w proces wychowania wykrzywia rozwój człowieka, deprecjonuje go i deprawuje (tak zwany wyścig szczurów), a w końcu niszczy, czyniąc z osoby ludzkiej sprawnie działające narzędzie wyczulone na realizację doznań: to, co mi się podoba, co sprawia przyjemność, staje się wyznacznikiem postaw i zachowań jednostki. W tym sensie autorzy dokumentu WHO, wprowadzając pojęcie „edukacji seksualnej” są szczerzy aż do bólu. Informują, że czytelnik lub wykształcony na tym materiale edukator sprawi, że prawda o funkcji rodzicielskiej, a więc w najściślejszym znaczeniu płciowej, ukazana „zostanie jako zagrożenie dla działających seksualnie, którą albo trzeba odsunąć, albo się przed nią bronić czy zabezpieczyć – jak przed chorobą”[7].
W przekonaniu Ojca Karola Meissnera (1927-2017) benedyktyna i lekarza, autora opracowań dotyczących wychowania do przyjęcia płciowości, „sama informacja nie przyczynia się do formacji człowieka, a proste przekazywanie wiedzy nie jest równoznaczne z wychowaniem. Zasadniczym celem wychowania jest przygotowanie młodych ludzi do podejmowania właściwych decyzji moralnych”[8]. W jego przekonaniu tak zwana edukacja seksualna, sprowadza się zazwyczaj do dostarczenia pewnego zbioru informacji[9] „bez odniesienia ich do celów, jakim w życiu ludzkim służy płciowość i bez odniesienia ich do świata wartości (…). Założeniem leżącym u podstaw tego rodzaju edukacji jest traktowanie działania płciowego wyłącznie jako źródła zadowolenia czy przyjemności oraz satysfakcji emocjonalnej, które są przestawiane jako należące się człowiekowi, a zatem nie tylko nie wymagają kierowania, ale są po prostu niesterowalne, kierowane emocjami. Zwolennicy takich poglądów nie biorą pod uwagę faktu, że doznania seksualne rodzą prawdziwe uzależnienie, okaleczając daną osobę emocjonalnie. Człowiek uzależniony nie jest zdolny do wchodzenia w głębsze więzi międzyosobowe, traktuje drugą osobę jako środek zaspokojenia własnych potrzeb, co jest postawą naganną. Sprowadza się bowiem ona do traktowania osoby jako rzeczy, jako czegoś, a nie kogoś, co myśliciele nazywają reifikacją, czyli uprzedmiotowieniem człowieka”[10]. Z takim działaniem edukacyjnym związana jest także konieczność gruntownej wiedzy o środkach i metodach antykoncepcyjnych oraz budowania przekonania o koniecznym umożliwianiu zabicia dziecka (tak zwanego przerywania ciąży), a ponieważ – pisze Ojciec Meissner dalej – „jako jedyny bodziec hamujący niekontrolowane szukanie doznań seksualnych ukazywana jest możliwość zarażenia się chorobami wenerycznymi, programy te z obsesyjnym wprost naciskiem głoszą wyzwolenie od tego typu lęku przez stosowanie np. prezerwatyw jako sposobu zabezpieczenia się nie tylko przed niepożądaną ciążą, ale i przed zakażeniem. Tworzy to atmosferę bezsensu w życiu ludzkim. Współczesne dziecko, żyjąc w takiej atmosferze, czuje się niepotrzebne i niekochane. Na poczęcie dziecka patrzy się jako na niepożądany skutek działania seksualnego, uważanego za niesterowalne. Dziecka należy się wystrzegać, przed nim bronić. Gdy głębiej się nad tym zastanowić, tego rodzaju programy wychowawcze są wyrazem filozofii bezsensu życia i rozpaczy”[11].
W historii kultury, wychowania i szkolnictwa wskazuje się na błąd intelektualizmu moralnego, w myśl którego wychowanie, jako proces doskonalenia człowieka do dobrego życia i działania, związano przede wszystkim z kształceniem (edukowaniem): „Szkoła, społeczność, państwo, sam dom rodzinny, mają więc nauczyć, edukować, kształcić, czyli wprowadzić w człowieka pewien zasób wiedzy. Dostrzeżono bowiem, że brak wiedzy powoduje złe działania, dlatego trzeba przede wszystkim dać wiedzę (ludzkiemu rozumowi), kierować działaniem. Stanowisko to, znane od starożytności, a nazywane intelektualizmem moralnym, zadomowiło się szybko w kulturowej świadomości ludzi Zachodu. Mocno wspierało je przekonanie, że przecież prawdziwie ludzkie życie, to życie rozumne i dzięki rozumowi (…). Sprowadzenie wychowania do edukacji (pewnego rozwoju intelektualnego człowieka) wynikało przede wszystkim z błędnej wizji człowieka i absolutyzowania wiedzy. Człowiek bowiem nie jest duchem uwięzionym w ciele, którego zadaniem jest podbój ciała i wyzwolenie się z niego. Wiedza nie jest jedynym dobrem człowieka, a jak poucza doświadczenie, można wiedzieć dużo, lecz nie umieć skutecznie działać, można dużo rozumieć, lecz odrzucać prawdę i wybierać działania pokierowane nieprawdą. Można gardzić prawdą i pragnąć rzeczy obiektywnie złych, wiedząc, że to doprowadzi do zła. Można także wiedzy używać do rzeczy złych (casus doktora Mengele i jemu podobnych). Absolutyzowanie wiedzy to przywara platonizmu (Sokratesa) i idealizmu, stanowisko fałszywe i w praktyce wychowawczej i edukacyjnej niebezpieczne, a w skrajnych formach prowadzące do totalitaryzmu i dewastacji człowieka. Niestety, przechodząc różne mutacje, cieszy się nadal znacznym powodzeniem, skutkując tym, co z niego logicznie wypływa, to znaczy sprowadzeniem wychowania do edukacji. W życiu rodzinnym przejawia się ono przez pouczanie i instruowanie, informowanie, namawianie, ostrzeganie, będąc przekonanym, że daje to rękojmię dobrego życia”[12].
Święty Jan Paweł II wyraźnie opowiada się za wychowaniem do przyjęcia płci i podkreśla znaczenie wychowania seksualnego, które wypływa z „wychowania do miłości pojętej jako dar z siebie”: „W obliczu kultury, która na ogół banalizuje płciowość ludzką, interpretując ją i przeżywając w sposób ograniczony i zubożony, odnosząc ją jedynie do ciała i egoistycznej przyjemności, posługa wychowawcza rodziców musi skupić się zdecydowanie na kulturze życia płciowego, aby była ona prawdziwie i w pełnio osobowa: płciowość jest w istocie bogactwem całej osoby – ciała, uczuć i duszy – ujawniającym swe głębokie znaczenie w doprowadzeniu osoby do złożenia daru z siebie w miłości (…). W tym kontekście bezwzględnie nieodzowne jest wychowanie do czystości, jako cnoty, która doprowadza osobę do prawdziwej dojrzałości i uzdalnia ją poszanowania i rozwijania oblubieńczego sensu ciała (…). Ze względu na powiązania zachodzące pomiędzy wymiarem płciowym osoby a jej wartościami etycznymi, wychowanie ma doprowadzić do znajomości zasad moralnych i uznania ich za konieczną i cenną gwarancję odpowiedzialnego wzrostu osobowego w dziedzinie płciowości ludzkiej”[13].
Zapewniam, że terminów takich, jak: „czystość”, „wychowanie do miłości”, „wartości etyczne”, „kultura życia płciowego” próżno szukać w dokumencie zatytułowanym Standardy edukacji seksualnej w Europie: podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem (Lublin 2012).
[1] Biuro Regionalne [WHO] Światowej Organizacji Zdrowie dla Europy i Federalne Biuro ds. Edukacji Zdrowotnej [w Kolonii] (BZgA). Standardy edukacji seksualnej w Europie: podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem. Lublin 2012.
[2] S. Kowalczyk. Współczesny kryzys ideowo-aksjologiczny. Lublin 2011; P. Skrzydlewski. Kultura: świat wartości czy uprawa ludzkiej duszy? O potrzebie realizmu w dziedzinie humanistyki. W: O wartościach i wartościowaniu. Historia – literatura – edukacja. Chełm 2012 s. 46-71; tenże. Wolność człowieka w cywilizacji łacińskiej w ujęciu Feliksa Konecznego. Lublin 2013; P. Jaroszyński. Spór o Europę. Zderzenia cywilizacyjne. Lublin 2015; J. Mariański. Megatrendy religijne w społeczeństwach ponowoczesnych. Studium socjologiczne. Toruń 2016; P. Magier. Esej postantypedagogiczny. Lublin 2016; G. L. Müller. Raport o stanie nadziei. Rozmowa z Carlosem Grandosem. Warszawa 2017; R. Dreher. Opcja Benedykta. Jak przetrwać czas neopogaństwa. Kraków 2018; P. Skrzydlewski. Ontyczne i społeczne podstawy pedagogii rodzinnej. Studium z filozofii wychowania i edukacji. Gdańsk 2018.
[3] Jan Paweł II. Adhortacja apostolska »Familiaris consortio« […] O zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym art. 36. Città del Vaticano 1981 s. 68.
[4] Tamże art. 15 s. 26; uzup. moje: M. M.
[5] Jan Paweł II. List do rodzin art. 6. W: tenże. Dzieła zebrane. T. 3: Listy. Kraków 2007 s. 362. „Charakter owego pierwszego (a zarazem chronologicznie późniejszego) opisu [Rdz 1, 26-27] stworzenia jest nade wszystko teologiczny. Stanowi o nim określenie jego istoty przede wszystkim ze stosunku do Boga (»na obraz Boży go stworzył«), w czym mieści się zarazem stwierdzenie niemożliwości ostatecznej redukcji człowieka do »świata«. Człowiek w świetle pierwszych zaraz zdań Biblii nie może być zrozumiany i wytłumaczony do końca przy pomocy kategorii, których dostarcza »świat«: widzialny świat ciał. I to pomimo, że sam człowiek również jest ciałem. Rdz 1, 27 stwierdza, iż ta zasadnicza prawda o człowieku odnosi się zarówno do mężczyzny jak i do kobiety: »na obraz Boga go stworzył – stworzył mężczyznę i niewiastę«” (Jan Paweł II. Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Odkupienie ciała a sakramentalność małżeństwa. Città del Vaticano 1986 s. 12-13). Zwieńczenie tego przekazu znajdujemy w Liście do rodzin św. Jana Pawła II, gdy podnosi prawdę dogmatyczną o wcieleniu Syna Bożego: „Rodzina bierze początek z miłości, jaką Stwórca ogarnia stworzony świat, co wyraziło się już »na początku«, w Księdze Rodzaju (1, 1), a co w słowach Chrystusa w Ewangelii znalazło przewyższające wszystko potwierdzenie: »Tak (…) Bóg umiłował świata, że Syna swego Jednorodzonego dał« (J 3, 16). Syn Jednorodzony, współistotny Ojcu, »Bóg z Boga i Światłość ze Światłości«, wszedł w dzieje ludzi przez rodzinę: »przez wcielenie swoje zjednoczył się z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękoma pracował (…), ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu«. Skoro więc Chrystus »objawia się w pełni człowieka samemu człowiekowi«, czyni to naprzód w rodzinie i poprzez rodzinę, w której zechciał narodzić się by wzrastać. Wiadomo, że Odkupiciel znaczną część swego życia pozostawał w ukryciu nazaretańskim, będąc »posłusznym« (por. Łk 2, 51) jako »Syn Człowieczy« swej Matce Maryi i Józefowi cieśli (…). Tak więc Boska tajemnica Wcielenia Słowa pozostaje w ścisłym związku z ludzką rodziną. Nie tylko tą jedną, nazaretańską, ale w jakiś sposób z każdą rodziną” (Jan Paweł II. List do rodzin art. 2 s. 358-359).
[6] J. Izdebska. Dziecko – dzieciństwo – rodzina – wychowanie rodzinne. Kategorie pedagogiki rodziny w perspektywie pedagogiki personalistycznej. Białystok 2015 s. 177.
[7] K. W. Meissner. Ojciec – potrzeby dziecka a wzorzec męskości. W: Oblicza ojcostwa. Red. D. Kornas-Biela. Lublin 2001 s. 197.
[8] K. Meissner. Płciowość i czystość. Z problematyki życia seksualnego. Poznań 2005 s. 18.
[9] Tak jest faktycznie w odniesieniu do dokumentu Standardy edukacji seksualnej w Europie: podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem (Lublin 2012).
[10] K. Meissner. Płciowość człowieka w kontekście wychowania osoby ludzkiej. Wyd. 2 popr. i uzup. Poznań 2017 s. 13
[11] Tamże s. 14. Warto zapoznać się ze stanowiskiem Papieża Franciszka na ten temat: „Często edukacja seksualna skupia się na zachęcie do »zabezpieczenia«, dążąc do »bezpiecznego seksu«. Wyrażenia te sugerują negatywny stosunek do naturalnego prokreatywnego celu seksualności, tak jakby ewentualne dziecko było wrogiem, przed którym trzeba się bronić. W ten sposób krzewiona jest narcystyczna agresja, a nie życzliwość. Nieodpowiedzialna jest wszelka zachęta kierowana do nastolatków, by bawić się swoim ciałem i swoimi pragnieniami, tak jak gdyby osiągnęli już dojrzałość, wartości, wzajemne zaangażowanie i cele właściwe małżeństwu. W ten sposób beztrosko zachęca się ich do używania innej osoby jako przedmiotu eksperymentów, aby zrekompensować braki i wielkie ograniczenia. Tymczasem ważne jest, aby nauczyć ich drogi prowadzącej przez różne przejawy miłości, wzajemnej troski, szacunku naznaczonego czułą troską, bogatego w znaczenia komunikowania się. Wszystko to przygotowuje bowiem do pełnego i hojnego daru z siebie, który wyrazi się po ślubie w darze ciał. Zjednoczenie seksualne w małżeństwie przejawi się wówczas jako znak zaangażowania całościowego, ubogaconego całą wcześniejszą drogą” (Ojciec Święty Franciszek. Posynodalna adhortacja apostolska »Amoris laetitia« O miłości w rodzinie art. 283. Kraków 2016 s. 222-223).
[12] P. Skrzydlewski. Wychowanie a edukacja rodzinna. W: Pedagogika rodziny. Podejście systemowe. T. 2: Wychowanie rodzinne. Red. M. Marczewski (Red. naczelny), R. Gawrych, D. Opozda, Tadeusz Sakowicz, P. Skrzydlewski. Gdańsk 2017 s. 26, 27. Szerzej na temat intelektualizmu moralnego, który torował drogę indywidualizmowi zob.: J. Woroniecki. Katolicka etyka wychowawcza. T. 1: Etyka ogólna. Lublin 1995 s. 18-31.
[13] Jan Paweł II. Adhortacja apostolska »Familiaris consortio« […] O zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym art. 37 s. 70-71 (podkreślenie moje: M. M.).
*****
Część II wywiadu z prof. Markiem Marczewskim zostanie opublikowana w sobotę 15 lutego, a część III w sobotę 22 lutego. Zapraszamy!