W Niemczech z roku na rok przybywa meczetów. Mieszkańcy jednego z bawarskich miast postanowili się temu przeciwstawić i w głosowaniu zablokowali budowę nowej islamskiej świątyni. Problem w tym, że to droga donikąd. Trzeba nie zakazów, ale autentycznej chrześcijańskiej wiary. A tej za Odrą po prostu brakuje.
22. lipca mieszkańcy bawarskiego Kaufbeuren opowiedzieli się w referendum przeciwko budowie meczetu w ich niewielkim mieście. To sprawa bezprecedensowa. Wcześniej w Niemczech tylko raz zorganizowano oficjalne głosowanie w takiej sprawie: w roku 2002 w heskim Schlüchtern większość mieszkańców zgodziła się na budowę islamskiej świątyni. W ciągu tych 16 lat zaszła duża zmiana w świadomości Niemców. Szerokie otwarcie bram na muzułmańskich imigrantów pokazało jak na dłoni ograniczenia projektu multikulturalnego. W Kaufbeuren meczetu nie będzie; władze miejskie są zobowiązane wynikiem głosowania do zerwania rozmów z turecką organizacją, która planowała budowę. Wcześniej rozmaitymi inicjatywami oddolnymi próbowano już zatrzymywać budowy meczetów w innych miastach, na przykład w Erfurcie. Problem w tym, że choć Bawarczycy trafnie rozpoznali zagrożenia związane z islamizacją, to zakazanie muzułmanom wznoszenia świątyń nie jest wystarczającą odpowiedzią. Ba, nie jest wręcz żadną odpowiedzią; to tylko pudrowanie dramatycznej rzeczywistości. Niezależnie od rożnych lokalnych inicjatyw liczba meczetów i tak będzie w Niemczech z roku na rok przyrastać. Powód jest prosty: to muzułmanie stają się dominującą grupą religijną za Odrą. Katolicy i protestanci popełniają apostazję na masową skalę i kościoły raczej burzą niż budują. O fatalnym stanie wiary chrześcijańskiej świadczą też najnowsze statystyki.
Wesprzyj nas już teraz!
W Niemczech według oficjalnych danych jest 24500 kościołów katolickich i 21100 ewangelickich. Te liczby naprawdę robią wrażenie. Nie rozpisując się na temat stanu wiary, warto dla porównania podać garść opublikowanych niedawno suchych liczb z roku 2017 odnośnie Kościoła katolickiego. Liczba katolików w Niemczech to 23 311 321 – to 28,2 proc. ludności. Ale tylko w 2017 roku apostazji dokonało 167 504 osób. To wzrost o 5000 względem roku poprzedniego. Parafii wciąż istnieje 10191 – ale w ciągu ostatniego roku zlikwidowano aż 89. Księży posługuje za Odrą 13560 – a to niemal trzystu mniej, niż przed rokiem. Chrztów odnotowano 169 751 (spadek o prawie 1800). Liczba dominicantes pierwszy raz w historii spadła poniżej 10 proc., do poziomu 9,8 proc. To o około 0,5 proc. mniej, niż rok wcześniej. W liczbach bezwzględnych: do kościoła co niedzielę chodzi zaledwie 2,2 mln osób (ciekawe, ilu jest wśród nich rodowitych Niemców, a ilu Polaków, Chorwatów czy Włochów. Takich statystyk jednak nie ma). W przypadku wspólnot protestanckich stan rzeczy wygląda bardzo podobnie, a nawet jeszcze nieco gorzej. W związku z tym nie może dziwić, że nowych kościołów się nie buduje, ale raczej burzy lub wyprzedaje, zamieniając na dyskoteki, sklepy, bary. Uśredniając, na jedną świątynię przypada w Niemczech 100 praktykujących wiernych. Tego praktycznie nie da się utrzymać.
A meczety? To problem trudny, bo nie ma żadnych oficjalnych danych. W Niemczech działa wiele organizacji islamskich i rzeczywisty stan sieci meczetów jest trudny do oszacowania. Przyjmuje się, że regularne islamskie świątynie to zaledwie 143 budowle – ale jako meczety funkcjonuje jeszcze około 2700 różnego rodzaju lokali. Największa część z nich jest kontrolowana przez Turcję – i to dosłownie, bo około tysiącem placówek zarządza organizacja Ditib, podległa tureckiemu ministerstwu ds. religijnych. Pracują w nich przede wszystkim imamowie kształceni nad Bosforem. Przyjeżdżają do Niemiec na półroczną wizję o pracę; w 2017 roku przykładowo Ankara przysłała do RFN na takich zasadach 370 duchownych. Reszta meczetów to świątynie zakładane przez imigrantów z niemal 50 innych państw. W większości przez sunnitów, ale nie brakuje w RFN także szyitów, reprezentantów wspólnoty Ahmadijja czy skrajnie radykalnych salafitów. Największą uwagę mediów skupiają właśnie ci ostatni. Od 2011 do dzisiaj ich liczebność wzrosła z 3800 do prawie 11 tysięcy osób; to w dużej mierze rodowici Niemcy, ale także imigranci, zwłaszcza z rosyjskiej Czeczenii. Blisko tysiąca salafitów działa w samym Berlinie, gdzie funkcjonuje też kilka salafistycznych meczetów, przez kontrwywiad uznawanych za jawne rozsadniki dżihadyzmu.
Osobnych, dużych świątyń, nie ma tylko z jednego powodu – braku pieniędzy. Przyjeżdżający do Niemiec od lat 60. Turcy mieli środki wystarczające jedynie na wynajmowanie pustych sklepów, garaży czy mieszkań. Podobnie rzecz ma się dziś z nowymi imigrantami z Syrii, Iraku, Afganistanu, Pakistanu, Iranu czy z Afryki. Wyznawcy Allaha pozostają w przeważającej mierze dość biedni. Nie ma w Niemczech wielu muzułmańskich milionerów. Z jednej strony, to kolejny dowód na fiasko projektu integracji; z drugiej – stan rzeczy niewątpliwie utrudniający mahometanom społeczną ekspansję.
Nie w wielkości powstających meczetów jednak rzecz, ale w prężności społeczności muzułmańskiej. Ta szybko się rozrasta, co jest zasługą kilku czynników. Najważniejsza jest wciąż migracja – przede wszystkim związane z nią prawo do łączenia rodzin. Dzięki niemu do RFN napływa legalną drogą od kilkudziesięciu do ponad 100 tysięcy osób rocznie. Do tego dochodzi wysoki przyrost naturalny. Liczy się jednak przede wszystkim to, że muzułmanie – w przeciwieństwie do chrześcijan – naprawdę wierzą! Aż 85 proc. z badanych wyznawców Allaha określa się jako osoby „bardzo wierzące” lub „wierzące”. Jak często praktykują nie sposób określić w związku z brakiem wyraźnej struktury organizacyjnej islamu. Warto jednak zestawić dwie liczby: 5 mln muzułmanów, z których wierzy około 4,25 mln osób z tej rosnącej wspólnoty. I mniejsza, a stale przecież kurcząca się liczba chrześcijan chodzących co tydzień do świątyni. Oto rzeczywisty obraz pogańskiego, postchrześcijańskiego świata.
W tej sytuacji wypada zgodzić się ze skądinąd dość progresywnym arcybiskupem Wiednia, kard. Christophem Schönbornem. 12 września 2016 roku, w rocznicę bohaterskiej Odsieczy Wiedeńskiej, w silnie nagłośnionym przez media kazaniu purpurat ów zastanawiał się, czy nie nadszedł już czasami kres Europy. „333 lata temu Wiedeń został uratowany. Czy dojdzie teraz do trzeciej próby islamskiego podboju Europy? Wielu muzułmanów myśli o tym i o tym marzy, mówiąc: Ta Europa już się skończyła” – mówił Schönborn. Tym, czego brakuje dziś Europejczykom – kontynuował – jest „duchowa zbroja”. Stąd, jak przekonywał wielokrotnie także później, zastanawiając się nad fenomenem islamizacji trzeba dawać nie odpowiedź negatywną, opartą na strachu, ale przede wszystkim pozytywną – a zatem powrót do wiary w Chrystusa. Rzeczywiście, same zakazy budowy meczetów niczego nie dadzą. Tak nie da się przecież powstrzymać postępów islamu. Brak widocznych w przestrzeni publicznej minaretów czy spektakularnych świątyń islamskich nie sprawi, że to chrześcijanie staną się nagle wiodąca siłą religijną Niemiec.
Trzeba to wyraźnie podkreślić: widok nowego, błyszczącego meczetu na niegdyś chrześcijańskiej ziemi może zasmucać. Ale o ile bardziej zasmuca zrujnowany kościół, zapomniany przez wiernych, przekształcony za zgodą episkopatu i państwa w miejsce taniej rozpusty?
Paweł Chmielewski