18 października 2019

Pseudoekolodzy chcą zniszczyć rolnictwo

(Fotograf: Andrzej Hulimka Archiwum: Forum. ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE)

Znając trendy panujące na Zachodzie, analizując ostatnie lata na styku gospodarka rolna – polityka liberałów i zielonych, wiem, że za kilka lat polskie rolnictwo może mieć podobny problem  – mówi Szczepan Wójcik, prezes Instytutu Gospodarki Rolnej, pierwszego w Polsce niezależnego think tanku o profilu rolniczym oraz jednocześnie prezes Fundacji Polska Ziemia. Rozmawia Tomasz Cukiernik.

 

NO FARMER, NO FOOD! – pod takim hasłem przeszła w poniedziałek 16 października manifestacja rolników w Holandii. Jaki jest powód tych protestów?

Wesprzyj nas już teraz!

Brak akceptacji dla pomysłów holenderskich polityków, którzy w planach mają ograniczenie produkcji rolnej w tym kraju o 50%.

 

Jak to argumentują politycy?

Uważają, że rolnicy są odpowiedzialni za zmiany klimatyczne na naszej planecie.

 

A na poważnie?

Mówię to z pełną powagą. W Holandii rząd tworzą liberałowie z silną reprezentacją – tak zwanej – zielonej lewicy i dziś mamy tego efekty. Za zło całego świata odpowiadają rolnicy, którzy mają produkować nie tyle, ile wynosi zapotrzebowanie na rynku, ale tyle, ile ustali państwo w procesie centralnego planowania. My Polacy skądś to znamy.

 

Zielona Lewica (GroenLinks) nie jest częścią holenderskiego rządu…

Nie jest, bo po rozmowach na temat budowy kolejnego rządu w 2017 roku została wykluczona z dalszych negocjacji i dobrze, bo to są komuniści. Mówiąc „zielona lewica”, miałem na myśli wszystkich tych polityków, którzy za główny cel stawiają sobie walkę z siłami rynkowymi czy hodowlą zwierząt poprzez agresywne narzucanie weganizmu, co jest elementem niszczenia rolnictwa. Obserwowaliśmy to, co dzieje się w Holandii od lat i długo na efekty nie trzeba było czekać.

 

Zwinięcie holenderskiego rolnictwa o połowę to jedyny powód największych protestów rolników w historii Holandii?

Nie. To co wybrzmiało podczas ostatniego protestu bardzo głośno, to przede wszystkim sprzeciw wobec pogardy, z jaką spotykają się tamtejsi burowie [boer z niderlandzkiego oznacza rolnik – przyp. red.] ze strony tak zwanych organizacji prozwierzęcych i wspierających ich polityków. Pierwszy raz w swoim życiu widziałem tak potężny i tak dobrze zarazem zorganizowany protest środowisk rolniczych. Okazuje się, że w Holandii, podobnie jak dzieje się to i u nas w Polsce, pracujących na roli nazywa się mordercami, barbarzyńcami, trucicielami i w ogóle odsądza od czci i wiary. Gdy farmerzy usłyszeli ponadto, że ich ciężka praca ma rzekomo wpływać na topnienie lodowców na Arktyce, wsiedli w swoje traktory i zablokowali Hagę.

 

Mówi Pan, że to samo dzieje się u nas. Chodzi o słynne „gwałty na krowach”?

Między innymi o to. Nieszczęsne wypowiedzi polityków ze stajni Roberta Biedronia brzmią rzeczywiście zabawnie, natomiast gdy zdamy sobie sprawę, że wprowadził on do Parlamentu Europejskiego, a ostatnio do polskiego Sejmu swoich przedstawicieli…

 

…z twarzy schodzi uśmiech?

Znając trendy panujące na Zachodzie, analizując ostatnie lata na styku gospodarka rolna – polityka liberałów i zielonych, wiem, że za kilka lat polskie rolnictwo może mieć podobny problem.

 

Niektórzy politycy PiS też chcieli wprowadzać ograniczenia rynkowe dla niektórych sektorów produkcji rolnej, w ogóle nie licząc się z kosztami.

Chodzi Panu zapewne o słynną walkę z polskim przemysłem futrzarskim i próbą zlikwidowania jednej z najprężniejszych gałęzi polskiego rolnictwa? Wyborcy to zweryfikowali.

 

Co Pan ma na myśli?

Do nowego Sejmu nie dostał się żaden polityk, który za punkt honoru postawił sobie walkę z polskim rolnictwem w imię wyznawanych przez siebie lewackich ideałów.

 

Krzysztof Czabański mający poparcie prezesa i media na skinienie głowy…

Otrzymał lekko ponad 5 tysięcy głosów i startując z drugiego miejsca zrobił jeden z najgorszych wyników na listach Prawa i Sprawiedliwości, ale nie tylko on. Wyborcy ocenili też dwóch pozostałych polityków spośród „antyrolniczej triady”. Do Sejmu nie dostał się też Paweł Suski – przewodniczący Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt z Platformy Obywatelskiej oraz Ewa Lieder z Nowoczesnej, która przez cztery lata chyba o niczym innym nie mówiła, tylko o zwijaniu polskiego rolnictwa. Polacy pokazali im, co myślą na temat stawiania zwierząt wyżej niż ludzi… Zresztą ostatnie badania, które tuż po wyborach zleciło Prawo i Sprawiedliwość, pokazują, że brak znakomitej większości, na którą liczyła ta partia jest spowodowany słuchaniem Krzysztofa Czabańskiego. Głosy elektoratu wiejskiego odebrało PiS-owi Polskie Stronnictwo Ludowe i Konfederacja.

 

Coś w tym jest, a wracając do protestów w Holandii?

Holendrzy są sobie sami winni. Rolnicy pozwolili na to, aby co najmniej od 2014 roku tak zwane organizacje prozwierzęce, pseudoekologiczne cięły farmerów po plasterku. Najpierw wprowadzano zakazy, restrykcje dotykające rolnictwo bardzo boleśnie, aż przyszedł dzień, w którym politycy będący pod wpływem aktywistów zaproponowali w zasadzie likwidację hodowli zwierząt. Polacy tego błędu popełnić nie mogą.

 

Dlatego fundacja, którą Pan reprezentuje, była na miejscu?

Zostaliśmy zaproszeni przez organizatorów protestu w Holandii. Fundacja Polska Ziemia, której jestem prezesem, została natomiast poproszona o to, aby przedstawiła holenderskim kolegom wyrazy wsparcia od 12 największych organizacji i związków rolniczych w Polsce. Zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło.

 

Niektórzy zastanawiają się, po co Polacy pojechali do Holandii? W zasadzie to polscy rolnicy powinni się cieszyć z tego, że Holendrzy będą produkować mniej.

I tak, i nie. To nie jest kwestia rywalizacji gospodarczej na tych samych rynkach. To jest sprawa kierunku, w którym idzie lewicowo zideologizowana Unia Europejska. Problem, z którym dziś muszą radzić sobie Holendrzy, przyjdzie w ciągu kilku lat do Polski…

 

Rozumiem, że to „manewr wiedeński”.

Dokładnie. Sobieski nie pojechał na Turków pod Wiedeń dlatego, że lubił to miasto. Widział zagrożenie i wolał się bić tam, zamiast bronić Warszawy. Dlatego pojechaliśmy wesprzeć rolników z Holandii. Oczywiście ważna też była pewna „rolnicza solidarność” i plan, który zamierzamy zrealizować.

 

Jaki to plan?

Za dużo powiedzieć nie mogę, ale zdradzę, że dyktatu lewicowych ekologów dosyć mają nie tylko Holendrzy, Niemcy i Francuzi. Dlatego jeździmy po Europie i rozmawiamy.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Cukiernik

 

 

Lewica w strachu. Przeraził ją film „Mięsożerca – wróg numer jeden”

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij