12 kwietnia 2013

Rozbudowane państwo szkodzi rodzinie

(fot. stockers9 / sxc.hu)

„Gdy państwo powiększa swoją władzę, ubywa wolności, w tym wolności życia rodzinnego i wolności wychowania” – przekonuje w rozmowie z portalem PCh24.pl profesor Michał Wojciechowski, świecki profesor teologii na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, autor szeregu książek, m.in. „Moralna wyższość wolnej gospodarki” i „Między polityką, a religią” oraz ekspert Centrum im. Adama Smitha.

 

Silna rodzina i gospodarka rynkowa są podstawami wolnego społeczeństwa. To truizm i aksjomat. A jednak nie wszyscy go uznają.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Znaczenie rodziny i wolności gospodarczej wydaje się nam oczywiste. Niestety, ludzie, którzy nie doświadczyli udanych więzi rodzinnych oraz korzyści z wolnej gospodarki, nierzadko zwyczajnie go nie rozumieją. Nawet jeśli cenią rodzinę, nie rozumieją, że wolna gospodarka jest dla niej lepsza. Biorą za dobrą monetę obietnice propagandowe i wyobrażają sobie, że państwo da im i dobrą pracę, i świadczenia rodzinne. Zamiast wolności wolą bezpieczeństwo. Tymczasem gdy oddadzą wolność, nikt się z nimi nie będzie liczyć i niewiele dostaną w zamian.

 

Innym wydaje się, że od szczęścia rodzinnego lepsza jest wygoda życia w pojedynkę. Od wysiłku przedsiębiorcy wolą państwową posadę z biurkiem i komputerem. Liczą też na świadczenia zdrowotne i emerytalne. Tymczasem, jeśli nie będzie udanych rodzin, nie będzie dość dzieci i nie będzie tych, którzy później zrzucą się na leczenie i emerytury takich osób. A jeśli nie będzie wolności gospodarczej, nie będzie też wzrostu gospodarczego, zaś przyszłe świadczenia będą przymusowo mizerne.

 

W jaki sposób należy więc postrzegać zagrożenia, na które narażone są polskie rodziny ze strony państwa?

 

Płyną one najpierw z samego istnienia rozbudowanego państwa. Gdy zwiększa ono budżet, muszą maleć budżety rodzinne. Gdy powiększa swoją władzę, musi ubywać wolności, w tym wolności życia rodzinnego i wychowania.

 

Mówiąc bardziej szczegółowo: pod względem materialnym  rodziny ogranicza system fiskalny. Podatki i składki obciążają zarobki tak dalece, że tych nie starcza na utrzymanie drugiego, a tym bardziej trzeciego dziecka. VAT jako podatek od konsumpcji uderza w liczniejsze rodziny. Zeszłoroczna podwyżka VAT na artykuły dziecięce z 8 na 23 procent to akt polityki antyrodzinnej.

 

Pod względem prawnym najbardziej szkodzi jednak łatwość dokonywania rozwodów. Za rozwodem idzie z reguły przyznanie dzieci matce oraz dyskryminacja ojca, co szkodzi wychowaniu i sprawia, że przyszłe pokolenia w dużej mierze utracą wzorzec normalnej rodziny.

 

Czynniki ekonomiczne uważam za ważniejsze. Jeśli chodzi o działanie systemu prawnego, to dopiero od kilku lat jego szkodliwość się nasiliła.

 

W jaki sposób państwo ingeruje w autonomię rodziny w kontekście powstałych dość niedawno nowych przepisów prawnych? Czy „przeciwdziałanie przemocy w rodzinie” to listek figowy maskujący totalitarne zapędy, totalitarną ideologię?

 

Rządzący wierzą w siebie i uważają, że ich aparat urzędniczy zadba o to, by rodziny były lepsze. Jest to oczywiste złudzenie. Owszem, można sobie wyobrazić system doradztwa i pomocy, który słabszym rodzinom pomoże. Władza zamiast pomocy woli jednak nadzór.

 

Za ustawą dotyczącą przemocy w rodzinie stoi ideologia rodzinie niechętna. Po pierwsze, zakłada ona, że rodzina jest siedliskiem przemocy – tymczasem są nią konkubinaty, ulica i czasami szkoła. Po drugie, zakłada ona pseudopedagogikę typu permisywnego, dla której każde skarcenie dziecka to przemoc; fizyczna w przypadku klapsa, ekonomiczna w przypadku odmowy wyższego kieszonkowego, słowna w przypadku nagany za złe zachowanie itd. Są to szkodliwe bzdury i funkcjonariusze państwowi zwykle mają dość rozsądku, by ograniczyć interwencje do przypadków kryminalnych aktów przemocy, typu pobicia dziecka przez konkubenta matki. Niektórzy jednak z paranoidalną gorliwością uruchamiają machinę państwową przeciw normalnym rodzicom.

 

Przychodzi na myśl znakomita praca polskiego emigranta Jacka Kubitzkiego, jeszcze z końca lat 80., „Szwecja od środka”. Do czego może doprowadzić u nas penalizacja tzw. klapsów, „bezstresowe” wychowanie oraz ideologicznie motywowana pobłażliwość?

 

Po pierwsze, do wzrostu agresji młodocianych, jako bezkarnych od małego – w Szwecji przemoc dzieci wobec dzieci jest kilkakrotnie częstsza niż przed wprowadzeniem regulacji tego typu. Po drugie, doprowadziły one do masowego zabierania dzieci rodzicom, do dwudziestu tysięcy rocznie. Przy  ponad czterokrotnie mniejszej liczbie ludności niż w Polsce!

 

Pewna specjalistka uniwersytecka od polityki rodzinnej wyraziła w rozmowie ze mną naiwne zdziwienie, że w Szwecji małżeństwa są późne, a dzieci za mało, chociaż państwo przyznaje rodzinom ogromną pomoc materialną. Oczywiście, ludzie nie chcą się rozmnażać w warunkach totalnego nadzoru i pod groźbą odebrania im dzieci z błahego powodu.

 

Czy w kontekście podważania autorytetu rodziców wobec dzieci należy postrzegać również sukcesywne obniżanie wieku obowiązku szkolnego czy pomysłów obowiązkowego przedszkola?

 

Może nie ma tu planowego zamiaru podważenia autorytetu rodziców, ale źródłem tych koncepcji jest chorobliwe zarozumialstwo rządzących i rzekomych ekspertów, jak też ich poczucie wyższości wobec zwykłych ludzi. Na dodatek i rządzący, i eksperci kształceni byli źle i pod wpływem marksistowskiego kolektywizmu. Przecież to magistrowie sprzed ponad dwudziestu lat…

 

Niekompetentna i pewna siebie pani minister myśli więc sobie, że szkoła lepiej wychowa i nauczy niż ci głupi i zacofani rodzice. Tym bardziej, że rodzice faktycznie miewają wady. Otóż dla dzieci lepszy jest rodzic z wadami niż obca nauczycielka, choćby dobra, oraz gromada obcych dzieci. W dodatku szkoły są przeważnie kiepskie – przecież kilkanaście procent dzieci przychodzących do gimnazjum ma kłopoty ze zrozumieniem napisu na tablicy oraz z tabliczką mnożenia!

 

Co sądzić o szkole dla sześciolatków?

 

Szkodzi dzieciom, które nie są jeszcze w tym wieku gotowe do nauki. W klasach pierwszych złożonych z sześciolatków nie udaje się realizacja programu, do czego szkoły się nie przyznają, bo oberwą one, a nie twórcy chybionej reformy. Intelektualnie większość dałaby sobie może radę z programem, ale na pewno nie przy obecnej metodzie, dostosowanej do dzieci starszych. Społecznie i emocjonalnie dzieci sześcioletnie przeważnie nie nadają się do nauki systemem klasowym. Większość ma kłopoty z wymową, co upośledza naukę czytania i pisania.

 

Rzekomo naśladujemy tu wzory zachodnie. Podaje się, że w Niemczech do szkoły idą sześciolatki. Nieprawda. Po pierwsze, do wstępnej klasy idą dzieci kończące sześć lat do pierwszego lipca danego roku. To znaczy, że przeciętny wiek dziecka wynosi sześć lat i osiem miesięcy. Po drugie, program i metoda tej klasy przypomina zerówkę.

 

Wysokie podatki i koszty pracy powstrzymują część rodzin od posiadania potomstwa. Czy działania podejmowane przez polskie instytucje to faktycznie polityka prorodzinna?

 

Z tego, co się rodzinom zabiera przez system podatkowy, część oczywiście do nich wraca, ale tylko część. Świadczenia są przy tym nienajlepszej jakości, gdyż na ich poziom obywatele nie mają realnego wpływu.

 

Naprawdę istotne są dwa punkty. Po pierwsze, że nie płaci się za państwową szkołę. Niestety, jakość tej szkoły jest przeważnie marna. Są też koszty dodatkowe – za drogie podręczniki i rozmaite składki. Po drugie, pracujący w ramach swojej składki na ubezpieczenia zdrowotne ma też ubezpieczenie dzieci. Dostępność i jakość leczenia jest jednak nierówna.

 

Zniżka podatkowa na dzieci jest mała, a ponieważ nie dotyczy podatków socjalnych, zwanych składkami, biedniejsze rodziny niewielkie z niej mają korzyści. Zasiłki są znikome i dotyczą tylko zupełnych biedaków. Państwo pomaga więc mało. A za to coraz chętniej zabiera dzieci rodzinom ubogim, by je przekazać rodzinom zastępczym. Na płacenie tym zastępcom środki państwowe, o dziwo się znajdują.

 

W Polsce na statystyczną kobietę w wieku rozrodczym od circa dwudziestu lat przypada mniej niż półtora dziecka, zamiast co najmniej dwóch. To pokazuje, że polityka państwa działa antyrodzinnie. Nie chodzi tu o czynniki moralne i kulturowe. Te same kobiety deklarują w ankietach, że chciałyby mieć troje lub dwoje dzieci – a po wyjeździe na Zachód tyle faktycznie mają.

 

Rodzina słabnie nadal. Jesteśmy świadkami polityki PO-rodzinnej, a nie prorodzinnej.

 

Jaki wpływ na siłę więzi rodzinnych, międzypokoleniowych mają przymusowe ubezpieczenia społeczne, a także zaciąganie zobowiązań, m.in. galopującego długu publicznego, na poczet przyszłych pokoleń?

 

Ubezpieczenie emerytalne kosztuje, a finansowanie emerytur ze składek i podatków pracujących oznacza, że mniej im zostaje na dzieci, wskutek czego mają ich mniej. Ten sam efekt niosą za sobą wszelkie wysokie podatki, bez względu na cel. Rosnący dług publiczny oznacza, że w następnym pokoleniu sytuacja jeszcze się pogorszy, bo trzeba będzie spłacać podjęte zobowiązania.

 

Jednocześnie pracujący myślą sobie: po co wydawać na dzieci, skoro utrzymanie na starość zależy od emerytury państwowej? Wygodniej więc im teraz więcej zarobić i przejeść samemu, a przy tym zapracować na wyższą emeryturę. Jest to złuda, gdyż wobec braku dzieci na te emerytury nie będzie miał kto pracować i na pewno będą one bardzo niskie.

 

Jaką postawę powinno przyjąć państwo wobec rodziny, zarówno pod względem prawnym, jak i ekonomicznym?

 

Rodzina sobie poradzi, gdy jej państwo nie będzie niszczyć albo przeszkadzać, gdyż istniała przed państwem. Potrzeba tu zasady medycznej: „po pierwsze nie szkodzić”, primum non nocere.

 

To znaczy, po pierwsze nie zubażać przez podatki. Tu wracamy do wyjściowego tematu – wolnej gospodarki. Gdyby w Polsce zdjąć biurokratyczne kajdany z przedsiębiorczości, za parę lat bylibyśmy sporo bogatsi. Tu leży nasza ogromna i niedoceniana rezerwa. A było to w dużym stopniu możliwe na początku lat dziewięćdziesiątych. W paru krajach Europy tej wolności jest zresztą dużo więcej, niż w Polsce.

 

Jednocześnie należy skończyć z finansowaniem rozdętej trzykrotnie przez lat kilkanaście administracji, jak też skończyć z sytuacją, w której państwo wydaje dziesięć razy więcej na emerytów niż na dzieci. Znaczna część tych wydatków to nieuzasadnione emerytury: przedwczesne i te dla uprzywilejowanych. Trudne to dla politycznych tchórzy, ale trzeba powiedzieć: podwyższamy tylko emerytury minimalne, inne normujemy, a różnica pójdzie na dzieci.

 

Niestety, dzieci nie głosują… .

 

Metodą pomocy powinna być najpierw obniżka podatków. Zalecałbym ryczałtowy zwrot VAT na życiowo niezbędne wydatki na dzieci (jedzenie, ubranie). Zniżka podatkowa na dzieci powinna być wyższa i objąć składki socjalne. Do prawodawstwa należy wprowadzić zasadę praw rodziny, eliminując ułatwienia rozwodowe i bezpodstawne odbieranie dzieci. Szkoła powinna być finansowana przez czek oświatowy i elastyczna.

 

Rozmawiał Tomasz Tokarski

 

 

Prof. Michał Wojciechowski będzie gościem objętego patronatem portalu PCh24.pl Kongresu Polskiej Rodziny, który odbędzie się w Warszawie 20 kwietnia 2013 r. Nasz rozmówca wygłosi tam przemówienie nt. ekonomicznych i prawnych aspektów osłabiania instytucji rodziny przez państwo.



 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij