Prawda o RPA jest nieco inna niż widać to przez „tęczowe” okulary mediów – w tym „kraju tolerancji” toczy się regularna wojna mająca ostatecznie przetrącić kręgosłup białym i obcokrajowcom.
Jest to oczywista forma rasistowskiej i ksenofobicznej rewolucji, bardziej brutalna i ociekająca krwią niż kilkadziesiąt lat apartheidu. W 1996 roku British Consumers Association uznała, że najniebezpieczniejszym dla turystów krajem na całym Czarnym Lądzie jest właśnie Południowa Afryka.
Wesprzyj nas już teraz!
Wedle danych tej organizacji więcej niż jeden turysta na dwudziestu zostaje tam zaatakowany przez bandytów lub okradziony przez złodziei. Zapomniano tylko dodać, że 99 proc. wykroczeń w RPA jest dziełem czarnych. Według oficjalnych danych, przez ostatnie dziesięć lat śmierć poniosło 1400 białych farmerów. Statystyki policyjne nie informują jednak o tych napadniętych, którzy przeżyli.
Zatrważające są dane napływające do British Consumers Association od 2002 roku – policja odnotowuje ok. tysiąca napadów rocznie na farmy białych, oficjalnie zgłasza się przy tym kilkaset gwałtów rocznie na białych kobietach, które w większości przypadków zarażane są przy tym wirusem HIV. Przerażająco brzmią też relacje lekarzy wzywanych na miejsca zbrodni – zgodnie opisywali, że takiego zwyrodnienia i pastwienia się nad ofiarami nie zna nawet historia medycyny sądowej.
Wedle znanego afrykanerskiego lekarza Gedeona Knobela, trudno te zbrodnie nawet nazwać patologią, gdyż większość z nich stanowi przykład odhumanizowania napastnika. Jako jeden z przykładów warto podać casus Marike de Klerk (byłej żony ostatniego białego premiera RPA). W jej willi – fortecy Dolphin Beach w Cape Town zamordował ją nożem, a następnie kilkakrotnie zgwałcił jej własny czarny ochroniarz, Luanda Mboniswa.
Kraj nad przepaścią
Każdy, kto często odwiedza ten piękny kraj, widzi, jak stacza się on w przepaść. Jeszcze kilkanaście lat temu normalnym zachowaniem było, że kierowcy parkujący samochody na ulicy nie musieli ich zamykać. Dziś pozostawienie w samochodzie kilku randów, puszki napoju czy nawet cukierków gwarantuje wybicie szyby.
Oglądając osiedla białych, ma się wrażenie, że są to warowne fortyfikacje – mur z tłuczonym szkłem zabetonowanym na zwieńczeniu, druty kolczaste pod napięciem, wokół bogatszych domów zdarzają się także pasy zaoranej ziemi z minami ogłuszającymi. Tego rodzaju zabezpieczenia już nie wystarczają.
Powodem ogromnej przestępczości jest, między innymi, dekret dający czarnym nieograniczoną możliwość wewnętrznej migracji. Do samego Cape Town, wedle szacunków z 2004 roku, przybywało dziennie (!!!) ok. 3 tysiące czarnych, aby pozostać w mieście. Bez pracy, pieniędzy, nawet pomysłu z czego będą żyć. Slumsy wokół miasta pęcznieją z roku na rok, a ich powierzchnia przekracza znacznie jego obszar.
Tymczasem w slumsach narasta bunt – ich nowi mieszkańcy, widząc wokół drogie samochody i dobrze zaopatrzone sklepy coraz częściej (inspirowani przez lewicowe organizacje powtarzające mantrę o równości szans) stwierdzają, że im też się należy. Nie widzą tego, że zamożność to często efekt ciężkiej pracy wielu pokoleń. Slumsom, co prawda, w ramach rządowego projektu prezydenta Mbekiego podłączono prąd – lecz gdy przyszły pierwsze rachunki, nie wiadomo było, komu je wręczyć – i tak do dziś w tych osiedlach nikt nie płaci za energię. Za kanalizację i wywóz śmieci nikt nie żąda opłaty, bo takich luksusów tam nie ma.
Apart czyli osobno
Jakkolwiek brzmi to ultrarasistowsko, dokąd w RPA panowała doktryna apartheidu (z języka afrikaans, od apart = osobno), utrzymywała ona w ryzach pewne uśpione siły drzemiące w czarnych mieszkańcach kraju, stąd też za czasów apartheidu przestępczość była zdecydowanie mniejsza. System segregacji rasowej, będący oficjalną doktryną państwową RPA w latach 1948-1994, miał z pewnością wiele wad. Utrzymywał jednak pewną stabilną równowagę, chroniąc zarówno białych, jak i czarnych mieszkańców przed falą przemocy czy wzajemnych ataków.
Zanim więc potępimy en block ideę apartheidu, warto zadać sobie pytanie o jego podstawy. Sama doktryna została zdefiniowana przez filozofów z Uniwersytetu w Stellenbosch (głównie przez prof. filozofii Ebenhaezera Theophilusa Dongesa), którzy uważali, że każda rasa ma swoją wyjątkową i niepowtarzalną specyfikę, a co za tym idzie – swoje własne cechy i ramy rozwoju. Każda pielęgnuje specyficzne tradycje, obrzędy, oczywiste w jednej, nieczytelne lub obce w innych.
Apartheid w oczach filozofów ze Stellenbosch był filozofią pozytywną, gdyż stanowił gwarant zachowania tożsamości w społeczeństwie tak wielorakim jak RPA. Zachowanie własnej tożsamości, jak i oddalenie konfliktu, można było osiągnąć tylko na drodze pielęgnowania własnego środowiska kulturowego, gdyż wszelkie konfrontacje lub mieszanie kultur spowodowałoby dominację silniejszego czynnika. Dlatego też filozofowie ze Stellenbosch, obserwując i analizując rzeczywistość, zaproponowali doktrynę apartheidu, czyli osobnego rozwoju kulturowego. Pewne regiony (Transkei, Ciskei, Bophuthatswana, Venda i KwaZulu) wydzielono wyłącznie dla czarnych w charakterze tzw. bantustanów z czarnymi władzami. Docelowo miały one uzyskać całkowitą suwerenność, jako niepodległe i samorządne państwa.
Doktrynę apartheidu najbardziej się dziś krytykuje za ustanowienie szczegółowych przepisów dyskryminacji czarnych obywateli. Przykładem tej dyskryminacji może być Centralny Rejestr Ludności, który ułatwiał identyfikację, czy fakt, że czarni obywatele nie mogli przebywać w miastach, w których nie posiadali meldunku.
Opuszczeni Afrykanerzy
Gdy po wielu naciskach opinii międzynarodowej prezydent Frederik de Klerk w lutym 1990 roku wygłosił swoją słynną mowę w parlamencie, rząd RPA zakończył epokę apartheidu. Przyniosło to następstwa, przed którymi przestrzegali Burowie, a w efekcie których wielu białych opuściło RPA (wedle szacunku, dwa miliony z nich wyjechało do Australii i Nowej Zelandii). Totalitarny rasizm w wydaniu murzyńskim uderzył głównie w białych tubylców, o których nie chciał pamiętać świat.
A przecież Afrykanerzy z RPA różnią się zasadniczo od białych mieszkających w Senegalu, Tanzanii czy nawet Zimbabwe – przyjeżdżających tam co jakiś czas, np. na kontrakty i traktujących pobyt w tych krajach jako egzotyczną przygodę. Natomiast pięć milionów Afrykanerów mieszka w RPA od wielu pokoleń, większość z nich nie widziała nigdy innego kraju, nie ma korzeni w Europie, często zdarza się, że mówi jedynie po afrykanersku. Gdzie mają teraz wyjechać i układać swoje życie? Południowa Afryka to ich ojczyzna.
Po upadku apartheidu biali stracili praktycznie jakikolwiek wpływ na politykę kraju i pełna władza dostała się w ręce czarnego Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Wielu Burów potraktowało to jako zdradę. Jednak największą bolączką Burów jest to, że nie mieli i nie mają żadnego charyzmatycznego przywódcy, który by ich zjednoczył w walce o swoje prawa. Najbardziej jaskrawym przykładem jest partia AWB (Afrykanerski Front Narodowy) z liderem Eugene Terre’Blanchem (przez „Gazetę Wyborczą” określanym jako Antychryst z Transwalu). Radykalne skrzydło Burów skupione wokół Terre’Blanche’a, jako jedyną drogę dla białych w RPA widzi wykrojenie fragmentu kraju i ogłoszenie niepodległości Białej Republiki. W przeprowadzonym 10 lat temu w Ventersdorp (miejscu zamieszkania Terre’Blanche’a) referendum 98 proc. mieszkańców odpowiedziało, że nie chcą być rządzeni przez czarnych.
Członkowie AWB opowiadają się za całkowitą suwerennością dla Burów – uważają zniesienie apartheidu w 1990 r. za pakt z diabłem i apokalipsę narodową. (…) Oszustwem jest też nazywanie AWB organizacją bojówkarską, swoistą kontynuacją amerykańskiego Ku-Klux-Klanu, która już wkrótce rozpętać ma w RPA krwawy terror. Rzeczywistość jest taka, że po roku 1991 Afryka Południowa dała wolną rękę komandom czarnych rasistów, którzy przy bezradności policji, zaczęli mordować białych (wobec całkowitej obojętności kamer i fleszów światowych mediów). Terre’Blanche mówi wprost, że biali są przerażeni aktami gwałtów ze strony pijanej i chorej na AIDS tłuszczy, kryją się więc na farmach-fortecach lub w ściśle izolowanych dzielnicach-gettach. Uważa, że czas położyć temu kres.
Lew Transwalu, patetyczny poeta, budzi jednak politowanie… Jego zamiłowanie do parad z werblami, pochodniami, paradnymi wozami, swą Gwardią Żelazną z zakrytymi czarnymi chustami twarzami pretorian, nie pozwalają traktować go poważnie. Swego czasu Terre’Blanche twierdził, że ma 50 tys. członków partii (w rzeczywistości liczba ta nigdy nie przekroczyła 10 tysięcy), głównie dobrze wyszkolonych dawnych policjantów i wojskowych, gotowych na jego rozkaz stanąć zbrojnie do konfrontacji w obronie białej rasy. Liczne zapowiedzi Terre’Blanche’a o konfrontacji nie są jednak realizowane. Co prawda, w czerwcu 1993 r. przywódcy AWB wozem pancernym wjechali do gmachu parlamentu, gdzie obradowały południowoafrykańskie partie szukające porozumienia z ANC, lecz poza zdemolowaniem budynku i przerwaniem na chwilę obrad nic nie osiągnęli, nikt też nie został ranny. Drugą akcją było wysłanie członków AWB do Mmabatho, by bronić tam praw białych – zginęło wtedy trzech członków AWB zastrzelonych przez czarnoskórych żołnierzy z armii rządowej. Oskarża się też AWB o podłożenie bomby w Johannesburgu w przeddzień wyborów (zginęło 21 osób), lecz do dzisiaj nie wiadomo, czy była to prowokacja, czy rzeczywiście dzieło tej organizacji.
Rewolucja po afrykańsku
Koncepcja powstania tolerancyjnego wielorasowego społeczeństwa (czegoś na wzór Stanów Zjednoczonych) jest, jak widać, niemożliwa do realizacji w Afryce.
Bardzo typowy jest los Allena Millera, 42-letniego finansisty, który w obawie o własne życie porzucił posadę w prestiżowym First Rand Foundation i wyemigrował do Nowej Zelandii. Gdy wahał się, czy opuścić swój rodzimy kraj, śmierć poniósł jego bliski znajomy zastrzelony na parkingu przez zwykłego złodzieja torebek. Miller trafnie podsumował sytuację RPA: Rząd przeprowadza fantastyczny program reform, ale czy mogą się udać w 45-milionowym społeczeństwie, w którym tylko 4-5 milionów aktywnych zawodowo jest w stanie płacić podatki?
Na czym polegało niedostosowanie systemu apartheidu? Przede wszystkim na tym, że zaproponowany teoretyczny system nie mógł być w praktyce nigdy zrealizowany bez użycia siły i środków represji. Trudno wyobrazić sobie spokojne, dostatnie życie białych w RPA, podglądanych pokornie przez dziurkę od klucza przez biedną czarną większość. System ten nie miał szans na dłuższe przetrwanie. Jednak po nominalnym zniesieniu apartheidu segregacja rasowa nadal istnieje – z tą tylko różnicą, że już bynajmniej nie z winy białych. Niech którykolwiek zwolennik „tęczowego” społeczeństwa RPA spróbuje wejść na tereny slumsów wokół wielkich miast albo korzystać ze środków transportu publicznego w dzielnicach zdominowanych przez czarnych. W najlepszym wypadku sam wyjdzie stamtąd w kolorach tęczy.
Nie można też się zgodzić z tezą, że upadek apartheidu przyniósł ogromną ulgę i podniósł standard życia czarnych. Aż do końca apartheidu mieszkańcy wielu wolnych krajów afrykańskich marzyli, by jak najprędzej uciec do RPA, gdzie panował przecież tak ogromny ucisk czarnych obywateli! Po prostu rządy afrykanerskie stwarzały – również czarnym – nieosiągalny gdzie indziej standard życia.
Nie można zapominać, że podłoże buntu, przemocy i agresji wobec Burów miało wyraźny charakter komunistyczny – czarna mutacja rewolucji miała znieść ucisk i podziały. Jak to w takich przypadkach bywa, przyniosła ból, cierpienie, rozczarowanie i brak pomysłu na urządzenie państwa, przy całkowitej obojętności polityki międzynarodowej (kto dziś wstawia się za prześladowanymi Burami?). Na jak długo starczy w RPA wybudowanych przez białych szpitali, dróg, linii kolejowych, fabryk, centrów handlowych?
Pogromy „obcych”
Zachwyt świata nad „tęczowym” społeczeństwem osłabł nieco po ostatnich pogromach, jakie zafundowali czarni mieszkańcy RPA swym sąsiadom z Zimbabwe. Hamba kwerekwere! (obcy wynocha) – takie transparenty pojawiły się w dzielnicach, w których mieszkają zarobkowi emigranci z Zimbabwe, Mozambiku czy Malawi. Tylko pierwszego dnia pogromu zginęło kilkadziesiąt osób (najczęściej żywcem spalonych w „płonących naszyjnikach” z opon samochodowych).
Symptomatyczne jest miejsce pierwszego pogromu. Alexandra na przedmieściach Johannesburga to dzielnica znana z najbardziej radykalnych protestów przeciwko polityce apartheidu. Pogromy urządzane były na wzór afrykański, agresorzy z płonącymi oponami oprócz karabinów w rękach posiadali maczety i długie noże. Napastnicy gwałcili, grabili, podpalali samochody i sklepy cudzoziemców. Fala przemocy rozlała się na cały Johannesburg aż po Pretorię, Durban, a nawet Kapsztad. Kilkusetosobowe gangi dokonywały systematycznych pogromów, ulica po ulicy. Do gangów chętnie przyłączała się miejscowa biedota. Adresatami napaści byli nie tylko mieszkańcy Afryki, ale też Hindusi i Chińczycy. Z samej Pretorii i Johannesburga w ciągu zaledwie tygodnia wyjechało kilkadziesiąt tysięcy obcokrajowców.
Po raz pierwszy w RPA wyprowadzono na ulice miast wojsko w takiej liczbie i w opancerzonych pojazdach. Bardzo symptomatyczne są postulaty, jakie przywódcy rebelii skierowali do zarobkowej emigracji. Proponowali oni, by emigranci przebywający w RPA posiadali tzw. ograniczone prawo do przemieszczania się. Jest to dokładna kopia tak przecież oprotestowywanych propozycji doktryny apartheidu. Proponowano także, by stworzyć przybyszom zamknięte osiedla mieszkaniowe, do których musieliby wracać po pracy.
Wysoce naganne było też zachowanie prezydenta Thabo Mbekiego, który widząc swój kraj ogarnięty niespotykaną falą przemocy, wygłosił orędzie do narodu, po czym spokojnie wyjechał na szczyt przywódców państw do Japonii. Pytany w Japonii o sytuację w kraju odpowiadał, że… przygląda się w telewizji rozwojowi wypadków i nie ma sobie nic do zarzucenia, gdyż wysłał na ulicę wojsko i policję.
Ustami przedstawiciela ONZ Williego Lemke zagrożono wówczas RPA odebraniem organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej w 2010 roku.
Światowe media komentujące falę ksenofobii w RPA oskarżają tradycyjnie dziedzictwo poapartheidowskie, tłumacząc falę agresji syndromem bomby zegarowej z opóźnionym zapłonem. Trudno dziś ocenić, w jakim kierunku zmierza RPA. Faktem jest natomiast to, że jest to jeden z najbardziej ksenofobicznych zakątków Czarnego Lądu.
Roman Konik
Tekst został opublikowany w nr. 5 magazynu „Polonia Christiana”