Panoszący się w Unii Europejskiej kryzys może doprowadzić do sukcesu „radykalnie prawicowe” ugrupowania – straszyły nas do niedawna unijne elity. Tymczasem w Grecji do władzy doszedł człowiek zakochany w Ernesto „Che” Guevarze.
Radykalnie lewicowa SYRIZA nie wygrałaby wyborów, gdyby nie trawiący Grecję kryzys. Wściekli na dramatyczną sytuację, w jakiej znalazł się ich kraj, Grecy znaleźli bowiem idola, deklarującego nową politykę gospodarczą i zagraniczną. Lider partii SYRIZA Alexis Tsipras zapewnił bowiem, że nie da sobie narzucić programu drakońskich reform, do których zmusiła Ateny tzw. trojka, czyli Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska dając w zamian pokaźny zastrzyk gotówki.
Wesprzyj nas już teraz!
Tsipras w działaniach trojki dostrzega jednak raczej wrogość niż pomoc. – Grecy odrzucili destrukcyjne oszczędności, strach i autorytaryzm. Zostawili za sobą pięć lat upokorzeń i bólu – mówił nowy premier Grecji w kilka minut po ogłoszeniu zwycięstwa swojego ugrupowania.
Cwaniacy czy ofiary?
Powszechnie panująca w Europie opinia głosi, że krnąbrni mieszkańcy Peloponezu sami zasłużyli sobie na kryzys, trwoniąc państwowe pieniądze. Problem Grecji nie jest jednak „problemem Grecji”, lecz Unii Europejskiej w ogóle. Od Greków bowiem, jako członków unii walutowej, wiele zależy, a wizja opuszczenia przez nich strefy euro (słynny Grexit) to koszmar, śniący się po nocach euroelitom. Stąd z łatwością uczyniono z tego kraju niechlubny wyjątek, zapewniwszy, iż leniuchy z południa bezwzględnie oszukiwały Brukselę, a przyjmując unijną walutę zatajali niekorzystne dane gospodarcze.
Jest w tym zaledwie połowa – a może nawet mniej – prawdy. Faktycznie bowiem Grecja nadawała się do unii walutowej jak krowa do pługa. Socjalizm bogatych krajów zachodniej Europy był przykładem wielkiej gospodarności w porównaniu z rozłażącą się na wszystkie strony grecką gospodarką. Nic tam nie było normalne, bo Ateny regulowały wszystko, i to w dodatku bardzo niezdarnie. Greccy decydenci zabijali skutecznie konkurencję rynkową, faworyzując sporą ilość państwowych przedsiębiorstw, zaś system ubezpieczeń społecznych pozostawał niedrożny, bo choć oparty na umowie międzypokoleniowej, to wysokość składek i długość ich odkładania nie zapewniała mu płynności. Do tego dorzućmy przeregulowany rynek pracy, na którym płace rosły głównie niewykwalifikowanym pracownikom czy zbytnie preferencje dla małych przedsiębiorstw, niezdolnych do pozyskania środków na rozwinięcie działalności gospodarczej. To wszystko czyniło z Grecji bombę z opóźnionym zapłonem. Bombę, którą unijna elita wziąwszy do ręki, wesoło przerzucała z rąk do rąk.
Grecy, owszem, oszukiwali unijnych biurokratów. Ukryli prawdziwe wskaźniki ekonomiczne, zapewniwszy przy tym, że przepustka do strefy euro należy się im jak przysłowiowemu psu zupa. Grecja oficjalnie przystąpiła do strefy euro w 2001 roku, ale – co ciekawe – jeszcze w roku 1998 Komisja Europejska utrzymywała, iż Ateny nie są przygotowane do przyjęcia wspólnej waluty, by w dwa lata później otwierać przed nimi podwoje eurostrefy. Niedługo potem okazało się jednak – cóż za niespodzianka! – że owo otwarcie podwoi to skutek fałszowania danych, wszak nagła przemiana Greków okazała się fikcją. Aż dziw, że tak chętnie uwierzyli w nią znakomici przecież europejscy ekonomiści. Wiele wskazuje więc, że przed Grekami postawiono po prostu obrotowe drzwi, przez które raźnym krokiem przemaszerowali na „eurowalutową” stronę mocy. Zignorowano przy tym absolutnie niesprzyjające warunki gospodarcze w Helladzie. Bruksela zachowała się więc niczym „przedsiębiorczy” dorobkiewicz, zapraszający z otwartymi rękoma do domu kleptomana, stwierdziwszy wpierw jego krótkotrwałą przydatność dla realizacji jakiegoś ważnego interesu.
Przyjęcie przez Grecję euro i dalsze zwlekanie z koniecznymi reformami, doprowadziło pod koniec 2009 roku do obniżenia ratingów jej obligacji, a w kilka miesięcy później Hellada stanęła już przed wizją bankructwa. Z „pomocą” rychło przybyła jej tzw. trojka, przeraziwszy się wizji opuszczenia przez Grecję strefy euro. Chodziło oczywiście o stabilność waluty, ale nie bez znaczenie były również procedury, które… nie istnieją. Wszak Traktat Lizboński, choć przewiduje możliwość dobrowolnego opuszczenia Wspólnoty przez kraj członkowski, nie reguluje sytuacji kraju rezygnującego z członkostwa w strefie euro. Przemyślni biurokraci, dziergający przepisy jak na zawołanie, nie przewidzieli, że budowana przez nich eurokonstrukcja może kiedyś stanąć nad przepaścią. Stąd Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy postanowiły na dobry początek wpompować w Grecję 110 mld euro w zamian za obietnicę gruntownych reform.
Śmierć nastolatka
Owe „gruntowne reformy” były w istocie twardą kuracją, obliczoną na bezwzględną poprawę statystyk. Grekom obiecano marchewkę w postaci w sumie blisko 240 mld euro do 2014 roku, w zamian za szerokie reformy obejmujące naprawę finansów publicznych, reformę administracji, uelastycznienie rynku pracy, czy poprawę konkurencyjności greckiej gospodarki. W ten sposób Ateny stały się żywym przykładem bolesnych skutków pozbywania się atrybutów suwerenności.
Dało się to we znaki samym Grekom, wszak bolesne reformy przeprowadzano wbrew niemałej części społeczeństwa, wyrażającego swoje niezadowolenie w licznych manifestacjach. Politycy apelowali do Brukseli o łaskawą zgodę na złagodzenie reform, bezlitosna trojka zaś naciskała, gdy tymczasem wściekli Grecy nadstawiali uszu na atrakcyjne hasła komunistów z partii SYRIZA. Wysokie bezrobocie, problemy z usługami publicznymi (zapaść służby zdrowia), niskie zasiłki – takie warunki stanowiły istny polityczny raj dla Alexisa Tsiprasa, który zyskiwał coraz większą popularność.
Świeżo upieczony premier piął się na szczyt powoli, ale wytrwale. Aktywność polityczną rozpoczął już w wieku 15 lat. Jako członek młodzieżówki Komunistycznej Partii Grecji prowadził między innymi strajk okupacyjny w szkole, sprzeciwiając się nowej reformie edukacyjnej, wprowadzanej z początkiem lat 90. Rozgłos przyniósł mu jednak dopiero start w wyborach na prezydenta Aten. Był już wówczas ważnym politykiem niedużego ugrupowania Synaspismos (partia założona przez byłych działaczy Komunistycznej Partii Grecji). Kandydując na prezydenta stolicy uzyskał atrakcyjny, trzeci wynik.
Jednak prawdziwą trampoliną dla tworzonej przez lewackich polityków koalicji SYRIZA (do której należała również Synaspismos) były zamieszki, których przyczyną było postrzelenie przez policję nastoletniego działacza komunistycznego w grudniu 2009 roku. Sprawa ta przypomina początki wielkich protestów w Czechosłowacji w 1989 roku, stanowiących paliwo dla szybkiego upadku komunistycznych władz. Ich bezpośrednią przyczyną była sfingowana przez bezpiekę śmierć rzekomego opozycjonisty, Ludvika Zifcaka, która doprowadziła do dynamicznego przyspieszenia procesów politycznych.
Podobnie jak w Czechosłowacji, również w Grecji śmierć nastoletniego komunisty wywołała wielkie, uliczne awantury, który beneficjentem stał się właśnie Cipras. Jako przewodniczący SYRIZY w 2010 roku wprowadził swoje ugrupowanie do parlamentu, nie utraciwszy społecznej sympatii, a wręcz przeciwnie – pozyskawszy niezadowolonych z kondycji gospodarczej państwa. 25 lutego osiągnął to, czego pragnął – został najmłodszym premierem Grecji od 1865 roku, gdy szefem rządu dwukrotnie był 36 letni Epameinondas Deligiorgis.
Politycy partii SYRIZA zapewniają co prawda, że nie są żadnymi komunistami, jednak ich słowa można wycenić jedynie na funt kłaka. Drogę do władzy przetarły im bowiem uliczne bojówki, a trasę rozświetlały koktajle Mołotowa, ciskanie przez demolujących ulice greckich miast młodych ludzi. Sam zaś Tsipras nie kryje swojej wielkiej sympatii do słynnego zbrodniarza, Ernesto Guevary „Che”, do tego stopnia, że unieszczęśliwił syna, nadając mu drugie imię właśnie ku czci czerwonego bandyty. Obok niezdrowych fascynacji lider SYRIZY – jak na dobrego lewicowca przystało – chwali się również swoim ateizmem. Od wielu lat żyje z partnerką bez ślubu, nie ochrzcił też swoich dzieci, zdecydował też o całkowicie świeckim charakterze zaprzysiężenia na premiera, co oburzyło zresztą wielu Greków.
Komuniści? To nic!
Trudno spodziewać się, by zdemoralizowana Europa przeraziła się ugrupowania SYRIZA. Rządy człowieka identyfikującego się z komunizmem, niespecjalnie martwią chociażby zaangażowanych w pakiet pomocowy dla Grecji Niemców. Jeśli ktoś w Brukseli obawia się dalszego biegu greckiej polityki, to wskazuje raczej na niebezpieczeństwo rosnącego w siłę Złotego Świtu – partii odwołującej się do ideologii faszystowskiej.
Poza tym tematem numer jeden w Europie po zwycięstwie ugrupowania SYRIZA był strach przed zahamowaniem drakońskich reform. Tsipras nie krył bowiem, że chce wprowadzić pakiet pomocy socjalnej dla Greków, który postawiłby pod znakiem zapytania rygorystyczną reformę finansów publicznych.
Nowemu rządowi (wsparcia udzielają mu Niepodlegli Grecy) nie pomoże jednak wyszlifowany przez Tsiprasa język angielski, bo czas mija nieubłaganie, a już 28 lutego kończy się unijna pomoc dla Aten. Grecki premier z nadzieją spogląda więc na ministra finansów, Janisa Waroufakisa. Ten, wychowany ojca zagorzałego komunistę, sam nie ukrywa lewackich sympatii. Nie wyleczyły go z nich studia w Wielkiej Brytanii. To dlatego sam mówi o sobie, że jest „wolnościowym marksistą”, czyli właściwie niewiadomo kim. Jednak jego przywiązanie do partii SYRIZA – odwzajemnione zresztą z sowitą nawiązką przez jej wyborców – mówi o jego afiliacjach więcej niż tysiąc słów.
Waroufakis nie ma żadnego wielkiego planu gospodarczego. Chciałby po prostu, by łaskawi politycy europejscy darowali Grecji część długu. Dzięki temu pragnie odwrócić część radykalnych reform, przywracając płacę minimalną do poziomu 751 euro, ustalając kartki na żywność czy zatrudniając w publicznej administracji 3 tysiące osób. Budżet pomogą załatać bogaci (będzie nowy podatek) i grecki zbór prawosławny (Waroufakis obiecał, że wyciśnie z duchownych nieco grosza). Prawda, że proste? Jak budowa sierpa i młota, które na swych flagach malują zwolennicy ugrupowania SYRIZA.
Krzysztof Gędłek