Kiedy szatan, niepomny na słowa Zbawiciela, iż bramy piekielne nie przemogą Jego Kościoła, zażądał całego wieku dla siebie, aby mógł w nim robić, co mu się żywnie podoba ku zniszczeniu Chrystusowej Owczarni, Pan oddał mu dwudzieste stulecie. I oto ów czas minął – czekamy na rozkaz z nieba, by zacząć przywracać normalność.
Katolik nie ma obowiązku wierzyć w objawienia prywatne. Całe życie może przeżyć wątpiąc w ich treść i dostąpić zbawienia, o ile tylko w pozostałych aspektach myśli, mowy i uczynku pozostanie wierny Bogu i Kościołowi. Fundament jego wiary i postępowania stanowić ma Objawienie Chrystusowe, w którym – jak zapewnia Katechizm Kościoła Katolickiego – Bóg „powiedział wszystko i nie będzie już innego Słowa oprócz Niego. Obok wielu innych doskonale to wyraża święty Jan od Krzyża (…): Jeśli więc dzisiaj ktoś chciałby Go jeszcze o coś pytać lub prosić o jakąś wizję czy objawienie, nie tylko postępowałby nieroztropnie, lecz także obrażałby Boga, nie mając oczu utkwionych jedynie w Chrystusa bądź szukając poza Nim innej rzeczy albo nowości” (KKK 65). Krótko mówiąc: objawienia prywatne „nie należą do depozytu wiary” (KKK 67).
Wesprzyj nas już teraz!
Niemniej jednak objawienia takie po coś zostają nam dane – a część z nich Kościół nawet uznaje i potwierdza swym nauczycielskim autorytetem. O ile bowiem – jeszcze raz przywołując katechizmowe nauczanie – „ich rolą nie jest ulepszanie czy uzupełnianie ostatecznego Objawienia Chrystusa”, o tyle mają dostarczać wiernym pomocy „w pełniejszym przeżywaniu go w danej epoce historycznej. Zmysł wiary wiernych, kierowany przez Urząd Nauczycielski Kościoła, umie rozróżniać i przyjmować to, co w tych objawieniach stanowi autentyczne wezwanie Chrystusa lub świętych skierowane do Kościoła” (KKK 67).
Katolik zatem nie ma obowiązku wierzyć w prywatne objawienie, jakiego rodzaj stanowiło z pewnością mistyczne przeżycie, którego doświadczył Ojciec Święty Leon XIII, kiedy dane mu było w swoisty sposób „podsłuchać” rozmowę naszego Pana z księciem ciemności, jednakowoż poznanie go i głęboki namysł nad jego treścią z pewnością mu nie zaszkodzą, wręcz przeciwnie: z całą pewnością pomogą mu szerszej otworzyć oczy, umysł i duszę na znaki czasu wprost kłębiące się na przestrzeni ostatnich dekad z niespotykaną we wcześniejszych stuleciach intensywnością.
Przypomnijmy: 13 października 1884 roku do świadomości papieża Leona XIII, zatopionego w modlitwie dziękczynnej po odprawionej właśnie Mszy Świętej, dotarła niespodziewanie przedziwna wymiana zdań, w której szatan domagał się całego stulecia do swej wyłącznej dyspozycji, a Pan nasz niezbadanym wyrokiem swej doskonałej mądrości się na to zgodził.
– Mogę zniszczyć Twój Kościół!
– Możesz? Uczyń to więc.
– Potrzeba mi do tego więcej czasu i władzy!
– Ile czasu? Ile władzy?
– Od siedemdziesięciu pięciu do stu lat i większej władzy nad tymi, którzy mi służą.
– Będziesz miał czas i władzę. Które stulecie wybierasz?
– To nadchodzące!
– Dobrze. Rób z nim, co zechcesz.
Repertuar jak z Boscha
Katolik nie ma obowiązku wierzyć, że dwudziesty wiek był stuleciem szatana. Gdyby jednak zechciał temu zaprzeczyć, niewdzięczne zadanie weźmie na swe barki. Któryż bowiem wiek, jeśli nie ten właśnie, charakteryzował się tak wielką liczbą szatańskich manifestacji? W którym, jeśli nie w tym, świat doznał takiej obfitości szatańskich działań? Doprawdy nie trzeba być wybitnym znawcą historii, aby to wyraźnie dostrzec w jej dwudziestowiecznej odsłonie.
Czyż nie wtedy właśnie wybuchły dwie wojny, które swą zaciekłością przewyższyły wszystkie konflikty w całej militarnej historii ludzkości? I skąd jeśli nie z piekielnego centrum dowodzenia przyszedł rozkaz o ich wszczęciu?
Czyż nie wtedy życie ludzkie staniało do równowartości pistoletowej kuli, kilku gramów gazu i pięciu kłosów zboża? I kto dokonał takiej wyceny, jeśli nie szatański buchalter?
Czyż nie w dwudziestym wieku nastało niewolnictwo, którego skala po wielekroć przebiła wszystko, co był w stanie dać z siebie cały, w pełni wszak niewolniczy antyk? I któż zaprojektował ów system, jeśli nie diabelski socjoinżynier?
Czyż nie ten sam wiek kazał palić ludźmi w piecach lub zamrażać ich w ciekłym azocie? I z czyjej to inspiracji?
Ale czy w ogóle można się temu dziwić, skoro ideologię, która w całości uformowała wiek dwudziesty – wywierając przemożny wpływ nie tylko na swych wiernych akolitów i duchowych krewniaków, ale również na swych zapiekłych wrogów – stworzył zdeklarowany satanista?
A czyż nie z szatańskiej pychy wyniknęło nieznane wcześniejszym stuleciom przekonanie, że demokracja pozwala poddać pod ludzki osąd Prawo Boże, a człowiek większością głosów może decydować o dobru i złu?
Dla czyjegoż – jeśli nie Bezebuba: władcy much i kupy łajna – zadowolenia świat z głową pogrążył się w szambie, plugastwo i dewiację czyniąc normą a czystość i normalność – aberracją?
Któryż wiek, jeśli nie dwudziesty – nader słusznie zwanych czasem umasowienia i uprzemysłowienia – umasowił i uprzemysłowił przede wszystkim grzech? Czy można o tym wątpić znając skalę „przerobu” aborcyjno-eutanazyjnych fabryk śmierci i obserwując kulturę masową, która od półwiecza będąc polem swoistej licytacji, kto w bardziej spektakularny sposób złamie więcej przykazań Dekalogu, w ciągu ostatniej dekady stała się tubą i ołtarzem jawnego satanizmu?
A na dodatek do tego wszystkiego „przez jakąś szczelinę, wdarł się do Kościoła Bożego swąd szatana” (Paweł VI) i „Antychryst jest wśród nas” (Jan Paweł II). Cóż dobitniej niż głos Namiestników Chrystusowych ma upewnić współczesnego katolika o iście diabelskim charakterze wieku, w którym przyszło mu żyć?
Mefisto w leninowskiej kurtce
Dwudzieste stulecie, którego zażądał szatan, nie zaczęło się 1 stycznia 1901 roku – chronologia historycznych epok rzadko wszak idzie w parze z kalendarzową arytmetyką – lata 1901–1913 w pełni jeszcze należały do starego świata, tradycyjnego ładu i dawnego obyczaju. Głównie co prawda fasadowo – sławetna belle epoque nie bez przyczyny zasłużyła na nazwę wieku pozłacanego. Wystarczyło odrobinę poskrobać, by wkrótce spod zaskakująco niekiedy cienkiej warstwy pozłoty – najwyższej próby estetyki, wyrafinowanej elegancji, nienagannych manier – wyjrzał ordynarny brud grzechu. Wiek poprzedni, dziewiętnasty od narodzenia naszego Pana Jezusa Chrystusa – czas powszechnej rewolucyjnej konspiracji – bezbłędnie wykonał swe zadanie skutecznie podminowując nieźle już popękany acz wciąż jeszcze mocno trzymający się w posadach gmach cywilizacji ufundowanej na Ewangelii. Trzeba było tylko podpalić lont…
Kiedy więc faktycznie rozpoczął się szatański wiek? Historycy zgodnym chórem jako początek dwudziestego stulecia ogłaszają wybuch pierwszej wojny światowej (acz słyszy się również inne symboliczne daty, jak choćby zatonięcie „Titanica” w połowie kwietnia 1912 roku czy podpisanie przez prezydenta Woodrowa Wilsona u schyłku grudnia roku następnego Ustawy o Rezerwie Federalnej). Wszystkie te wydarzenia jednak gasną przy październiku roku 1917, kiedy to świat ostatecznie wkroczył na drogę rewolucji, która nie do poznania i nieodwracalnie przenicuje świat.
Katolika dodatkowo upewniają co do takiego właśnie początku czasu szczególnie wybranego przez szatana objawienia fatimskie, z którymi nasza Pani jako najtroskliwsza Matka (a jednocześnie jako Ta, która z Bożego rozkazu ma zmiażdżyć głowę węża) pospieszyła na ratunek swym umiłowanym dzieciom, by je zawczasu ostrzec i ofiarować im niezawodny program ocalenia.
Katolik nie ma obowiązku wierzyć w orędzie fatimskie, jednakowoż odwieczna praktyka –najtrafniej spuentowana przez G. K. Chestertona – udowadnia, iż kto nie wierzy w dzieła Boże, ten uwierzy w byle co, na przykład w opinię, jakoby dwudziesty wiek był najkrótszym stuleciem, gdyż zakończył się w roku 1989 wraz z upadkiem muru berlińskiego. To jednak lewacka legenda, podobnie jak bajanie amerykańskiego politologa z japońskim nazwiskiem o końcu historii datowanym również na rok 1989. Życie bowiem ponad wszelką wątpliwość wykazało, iż historia wciąż ma się dobrze, a po owym roku wręcz nabrała dodatkowego wigoru, zwłaszcza w szatańskim wydaniu, atakując obszary, których nawet komunizm nie śmiał dotykać. Spójrzmy tylko na nasz kraj – jak wyraźnie po roku 1989 nasilił się i przyspieszył proces demoralizacji Polaków.
Pokuta i ostateczny triumf
Katolik nie ma obowiązku dostrzegać żadnych powiązań między wizją Leona XIII i objawieniami w Fatimie, ani też podejmować refleksji nad faktem, iż oba wydarzenia przedziwnie łączy data 13 października a oddziela okres trzydziestu trzech lat, czyli czas ziemskiego życia Jezusa Chrystusa. Może to uznać za najczystszy przypadek.
Bez grzechu również może zignorować fakt, iż szatańskie stulecie – rozpoczęte w nocy z 24 na 25 października wedle kalendarza juliańskiego, czyli zgodnie z naszym kalendarzem z 6 na 7 listopada 1917 roku, kiedy Rosja za sprawą Lenina i jego towarzyszy wykonała pierwszy krok na drodze zapowiedzianego przez Najświętszą Maryję Pannę rozszerzania swych błędnych nauk po świecie – dobiega właśnie końca.
Oto właśnie mija dokładnie sto lat od cudu słońca kończącego cykl fatimskich objawień, a za niecały miesiąc ten sam jubileusz „stuknie” komunizmowi, który wcale się nie skończył wraz z zamknięciem rozdziału zatytułowanego Związek Sowiecki, bo wciąż w swej „kanonicznej” formie, pod czerwoną gwiazdą, rządzi jedną piątą ludności świata, dla pozostałych zaś czterech piątych dokonał – wedle genialnego rozpoznania Plinia Corrêa de Oliveiry – „niezauważalnej przesiadki ideologicznej”, stopniowo wysadzając swych agentów z czerwonego tramwaju na przystankach: prawa człowieka, dialog, teologia wyzwolenia, równouprawnienie mniejszości, chrześcijańska demokracja, feminizm, multi-kulti, prawa zwierząt, antyfaszyzm, ekumenizm, ekologizm, gender, aby tym skuteczniej im bardziej niepostrzeżenie kontynuowali dzieło satanizacji wolnego rzekomo świata.
Katolik nie ma obowiązku wierzyć w koniec wieku szatana. Powinna go jednak zastanowić nasilona dziś do ostatnich granic erupcja diabelskiego amoku. To najlepszy dowód, że czas piekła na ziemi definitywnie dobiegł kresu – demon, najlepiej wszak o tym wiedząc, gorączkowo dwoi się i troi, świadom swej definitywnej klęski na rogach wręcz staje, aby jeszcze w ostatniej chwili doprowadzić do zguby jak najwięcej dusz. I może jeszcze rzutem na taśmę, w ostatnim, rozpaczliwym wysiłku podpalić świat…
Co będzie dalej? Nie nam tego dociekać – będzie, co Pan Bóg pozwoli. Kościół – choć poważnie nadwyrężony – wciąż trwa, ba, są na świecie miejsca, w których trzyma się całkiem mocno. Nie trzeba daleko szukać – oto niespełna tydzień temu na granicach Rzeczypospolitej stanęła milionowa armia różańcowa. Będzie więc komu wymiatać szatańskie brudy, gdy przyjdzie z nieba rozkaz przywrócenia normalnego oblicza świata.
Kiedy to się stanie, nie wiemy, i tego również nie nam dociekać. Choć zanim do tego przyjdzie, czeka nas jeszcze zapewne „pokuta, pokuta, pokuta” i „wielkie miasto w połowie zrujnowane”. Mamy wszak obiecaną „straszliwą karę, większą niż potop, nieporównywalną z niczym, co widział świat”, która w dodatku spadnie na „dobrych na równi ze złymi, nie oszczędzając ani kapłanów, ani wiernych. Ci, co ocaleją, będą czuć się tak samotni, że będą zazdrościć umarłym”.
A jednak „ci, którzy mi zaufają, zostaną ocaleni” – zapewniła w Akita nasza Pani. „Tylko ja jedna wciąż mogę ocalić was przed zbliżającym się nieszczęściem. Jedyną bronią, jaka wam pozostanie, będzie różaniec i znak pozostawiony przez mego Syna. Codziennie odmawiajcie różańcowe modlitwy.”
Wiemy więc, co robić. Jeszcze wielu można ocalić – miłosierdzie Boże jest wszak nieskończone. Zatem do dzieła!
Jerzy Wolak
Więcej na temat Objawień w Fatimie przeczytasz w książkach Plinio Correa de Oliveira i Antonio Borelliego. Książki można nabyć w Księgarni Kontrrewolucji.
Antonio A. Borelli – „Aniołowie i objawienia fatimskie”