Kiedy oddajemy cześć naszym świętym patronom, gdy wspominamy tych, którzy dostąpili chwały niebios i cieszą się kultem na ziemi, zapominamy często, że nasi orędownicy sięgnęli nieba dlatego, iż potrafili zakwestionować w sobie to, co ludzkie.
Współczesny świat jest silnie antropocentryczny. Moda na zdrowy tryb życia, maniakalna wręcz troska o ekologię, dbałość o własny komfort psychiczny… Gdy kilka tygodni temu pod siedzibą krakowskiej kurii środowiska nazywające siebie „katolickimi” zorganizowały manifestację wymierzoną w arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, bezwstydnie zatytułowały ją hasłem „Odzyskajmy nasz Kościół”. Abstrahując od błędu teologicznego, zawartego w takim sformułowaniu, trudno oprzeć się wrażeniu, że hasło to właśnie dlatego spodobało się tak wielu użytkownikom social mediów, ponieważ jasno zdefiniowało potrzebę dzisiejszego człowieka: dostosowania wszystkiego do indywidualnych pragnień i oczekiwań.
Wesprzyj nas już teraz!
Tymczasem przykład świętych pokazuje nam trudną prawdę: droga do Boga nie prowadzi poprzez luksus czy komfort psychiczny lecz przez odrzucenie potrzeby realizacji własnych pragnień.
Poznać tajemnicę Męki
Jedną ze świętych, której życiorys wprawia w zadumę, jest Gemma Galgani. Ta włoska dziewczyna stała się wzorem dla jednego z najbardziej znanych świętych XX wieku, ojca Francesco Forgione czyli Pio.
Gemma była piękną dziewczyną, o cudownych oczach, długich czarnych włosach i bladoróżowych ustach. Odznaczała się nie tylko wielką wrażliwością, ale również religijnością. Od wczesnych, młodzieńczych lat spędzała wiele godzin na gorliwej modlitwie. Największe wrażenie wywarła na nią opowieść o Pasji Chrystusa. Gdy usłyszała ją po raz pierwszy, niemal zemdlała. Od tego momentu zaczęła – na ile tylko mogła – zgłębiać tajemnicę męki i śmierci Zbawiciela.
Świadomie przyjęła na siebie cierpienie. Gemma nie tyle została dotknięta licznymi chorobami. Ona modliła się o to, by choć w pewnym stopniu mieć udział w cierpieniu Pana Jezusa. Jej życie to właściwie pasmo bólu, chorób i cudownych uzdrowień. Gemma doświadczała operacji na kościach bez znieczulenia, a gdy leżała wiele tygodni niemal bez ruchu, Chrystus wysłał do niej anioła pocieszyciela. Dziewczyna podjęła cały ten trud w pełni świadomie. Cierpienie stanowiło akt jej woli. Ogromnemu bólowi towarzyszyło wielkie pragnienie zjednoczenia z Chrystusem.
Niełatwa miłość
Tak wyśmiewana dzisiaj przez wielu ludowa sentencja „kogo Pan Bóg miłuje, tego krzyżuje” nie jest wcale jakimś masochistycznym bajaniem, lecz prawdą, ukazującą cierpienie jako stan, w którym człowiek dotyka prawdy o Trójjedynym Bogu. Cierpiała Maryja, cierpiał św. Ludwik Grignion de Montfort, Pastuszkowie z Fatimy, Leonia Martin, wspomniany o. Pio, św. Siostra Faustyna… pominęliśmy w tej wyliczance bardzo wielu z tych, którzy oddawali swoje życie za Chrystusa bez chwili wahania.
Cierpienie, jakiego doświadczali święci, nie stanowiło bynajmniej żadnej złośliwości ze strony Pana Boga. Przyjmowali oni cierpienie świadomi, że umartwiając swoje ciało, odrzucają wszelkie ziemskie dary, przyjmując perspektywę nieba. Gemma była przekonana, iż jej cierpienie toruje jej drogę do Chrystusa. To niezwykłe, ale cierpiący święci czynili ze swego ciała swego rodzaju narzędzie, mające dowieźć ich duszę do Oblubieńca. „To przez cierpienie uczę się kochać” – pisała Gemma. Często zaś dotkliwym cierpieniem dla wielu świętych okazywały się nie tyle doświadczenia cielesne, ale tak zwane ciemne noce, czyli poczucie opuszczenia przez Boga. Ojciec Pio nazywał te chwile „szkołą miłości”. Poczucie duchowego mroku pierzchało, gdy pojawiał się Chrystus. Jego obecność wprawiała w ekstazę, dawała dziecięce poczucie szczęścia mimo ogromnego fizycznego bólu i cierpienia.
Miłość Chrystusa nie jest zatem miłością łatwą. Droga do świętości polega na wyrzeczeniu się jakiegokolwiek przywiązania do tego, co ziemskie. To dlatego bogatemu tak trudno jest wejść do Królestwa Bożego (Mt 19,24).
Skoro dla Pana Jezusa największym dowodem miłości było oddanie życia za przyjaciół swoich, doskonale wiemy, czego On od nas pragnie: całkowitej ofiary z naszego życia. Czy jesteśmy gotowi ją złożyć, ze świadomością, że stawiamy na szali wszystko to, co mamy i kim jesteśmy? Zabiegani za ulotnymi radościami i pochłonięci codziennymi obowiązkami, zapominamy, że kiedyś przyjdzie nam opuścić ten świat. I zapewne, stojąc przed Bogiem, zapewnimy go: „patrz Panie, nasze ręce są czyste”. Obyśmy nie usłyszeli w odpowiedzi: „Tak, to prawda, ale są również puste”.
Tomasz Figura