Dzięki swojemu uniwersalnemu charakterowi liturgia trydencka pozostała jakby miejscem zakotwiczenia, a dzięki swemu bogactwu duchowemu i doktrynalnemu stanowi ona punkt odniesienia – mówi dla PCh24.pl ks. Julian Nastałek, wikariusz parafii katedralnej pw. Św. Stanisława i Św. Wacława w Świdnicy.
W jaki sposób kształtowała się Księdza droga do umiłowania liturgii rzymskiej w jej starszej formie? Kto Księdza przekonał do niej? Czy wewnętrzne przyzwyczajenia do „nowej Mszy” wstrzymywały Księdza przed odprawianiem w tym rycie?
Wesprzyj nas już teraz!
– Moja przygoda z klasyczną liturgią zaczęła się bardzo wcześnie. Dopiero teraz w pełni to sobie uświadamiam. Kiedy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem przeglądać należącą do mojego dziadka starą książeczkę do nabożeństwa, w której znajdowały się teksty mszalne i ryciny przedstawiające poszczególne momenty liturgii. To były początki fascynacji liturgią rzymską w jej starszej formie. Kiedy zostałem ministrantem, zacząłem poszukiwać informacji na ten temat, ale było to bardzo trudne.
Dziś sytuacja jest nieporównywalnie lepsza. Najważniejszym momentem okazała się dla mnie lektura dotyczących liturgii dzieł kard. Josepha Ratzingera. Byłem wówczas alumnem seminarium. Bardzo chętnie wracam do tych tekstów, gdyż znajduję w nich kapitalnie wyłożoną teologię liturgii oraz do bólu szczerą diagnozę jej obecnej kondycji w Kościele. U kard. Ratzingera znalazłem odpowiedzi na wiele nurtujących mnie pytań, na które nie potrafił dotąd nikt odpowiedzieć.Od niego nauczyłem się cenić zasadę lex orandi – lex credendi oraz widzieć w liturgii absolutny prymat Boga. To siłą rzeczy zawiodło mnie w kierunku liturgii przed reformą. Jako ksiądz z rocznym stażem z wielką radością przyjąłem motu proprio „Summorum Pontificum” i postanowiłem nauczyć się celebracji w formie nadzwyczajnej, co trwało kilka miesięcy. Nie miałem też żadnych przyzwyczajeń związanych z celebrowaniem Mszy zreformowanej, które miałyby mnie powstrzymywać przed odprawianiem „po staremu”. W dokumencie papieskim i towarzyszącym mu liście oraz późniejszej instrukcji wykonawczej „Universae Ecclesiae” jest kilka istotnych stwierdzeń, które są bardzo przekonujące i uzasadniają konieczność szacunku dla tradycyjnej liturgii rzymskiej oraz zachęcają do poznania i korzystania z jej bogactw duchowych.
Kiedy odprawił Ksiądz swoją pierwszą Mszę świętą w nadzwyczajnej formie rytu? Czy mógłby opowiedzieć o uczuciach, które wtedy Księdzu towarzyszyły?
– Pierwszą Mszę w starszej formie sprawowałem 22 sierpnia 2008 r. w mojej rodzinnej parafii. Byłem wtedy na urlopie. Wybrałem świadomie ten dzień. W starym kalendarzu liturgicznym przypada wówczas święto Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny, a parafia jest pod wezwaniem Wniebowzięcia obchodzonego tydzień wcześniej. Pamiętam przygotowania do tej celebracji. Poprosiłem o pomoc służbę liturgiczną z Wrocławia. Był też organista. Przybyli wierni z parafii na zaproszenie księdza proboszcza. Podchodząc do ołtarza, miałem świadomość, że w taki sposób modlono się przez wieki, że tak sprawowali liturgię wielcy święci Kościoła, a ja mogę włączyć się osobiście w ten kult Boży, którym Kościół łaciński żył przez tyle lat, a teraz na nowo otwiera ten wielki skarbiec duchowy dla swoich wiernych. Po tej celebracji byłem bardzo szczęśliwy i od tamtego czasu staram się regularnie sprawować Mszę św. w tej formie. Za każdym razem jest to dla mnie głębokie przeżycie duchowe.
Od którego roku jest Ksiądz duszpasterzem wiernych przywiązanych do Tradycji w diecezji świdnickiej? Jak liczna jest to grupa? Jak częste są celebracje? Jakie są perspektywy rozwoju?
– Od listopada 2008 do czerwca 2009 r. na polecenie Biskupa Świdnickiego celebrowałem comiesięczną Mszę w sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Wałbrzychu. Później zostałem skierowany na studia do Rzymu i siłą rzeczy nastąpiła przerwa w duszpasterstwie, choć ilekroć była możliwość, sprawowałem Mszę św. prywatnie czy to w Rzymie czy w rodzinnej parafii. Po powrocie do kraju od jesieni 2011 r. pomagałem ks. dr. Zbigniewowi Chromemu w tworzącym się duszpasterstwie osób przywiązanych do liturgii łacińskiej. Przygotowaliśmy kilka celebracji z asystą wyższą, m.in. od trzech lat 2 listopada jest odprawiana uroczysta Msza Requiem. Ważnym wydarzeniem był ślub mojej siostry Gabrieli, który odbył się 18 sierpnia 2012 r. Miało też miejsce kilka chrztów dzieci sprawowanych według starych ksiąg. W kwietniu bieżącego roku zostałem wyznaczony jako duszpasterz wiernych przywiązanych do tradycyjnej liturgii z Ziemi Kłodzkiej. Jest to grupa około 60 osób. Msze są sprawowane w każdą pierwszą niedzielę miesiąca w kaplicy św. Marii Magdaleny w Kłodzku, mieszczącej się obok kościoła sióstr klarysek na terenie parafii prowadzonej przez ojców jezuitów. Ponadto było kilka dodatkowych Mszy św. z racji ważniejszych świąt. Kaplica wymaga kapitalnego remontu, ale dzięki ofiarności wiernych udało się dokonać kilka ważnych napraw. Liczymy na sponsorów, gdyż potrzeby są ogromne. Cieszy zainteresowanie liturgią ludzi młodych. Rozwija się służba liturgiczna, często gościmy ministrantów z innych ośrodków. Działa też schola cantorum, która wykonuje ambitne utwory chorałowe i polifoniczne. Mam nadzieję, że całe dzieło będzie się rozwijać na większą chwałę Bożą i ze zbawiennym pożytkiem dla wiernych. Od maja bieżącego roku działa powołane przez Biskupa Świdnickiego Duszpasterstwo Wiernych Tradycji Łacińskiej w Diecezji Świdnickiej pod opieką ks. Zbigniewa Chromego, w skład którego wchodzi grupa z Ziemi Kłodzkiej.
Jak Ksiądz scharakteryzowałby stosunek większości duchowieństwa do Mszy trydenckiej? Czy zauważa Ksiądz jakieś zmiany w tej postawie? Jeśli tak, to na korzyść czy wręcz przeciwnie?
– Wydaje mi się, że dla sporej części duchowieństwa temat liturgii sprzed reformy w praktyce nie istnieje. Ci natomiast, którzy coś słyszeli o Summorum Pontificum niejednokrotnie wykazują zupełną ignorancję co do znajomości tej formy rytu. Królują stereotypy typu: tyłem do ludzi i po łacinie, mamrotanie czegoś tam pod nosem, koronki, kadzidło etc. Brakuje dobrej woli sięgnięcia do tekstów liturgicznych i fachowej literatury. Powinien zawstydzać fakt, że ekspertami w kwestiach liturgii są osoby świeckie bez wykształcenia teologicznego, podczas gdy duchowni po studiach, nieraz specjalistycznych, wykazują brak elementarnej wiedzy w tej materii. Wiele jest przyczyn takiego stanu rzeczy. Myślę, że wynika to z zapomnienia, że wszystko, co jest w Kościele, jest wielkim bogactwem i niepodważalną wartością samą w sobie. Zwłaszcza tym bogactwem jest święta liturgia. Myślę też, że działa tu wiele niepotrzebnych uprzedzeń i przekonanie, że jakakolwiek krytyka kształtu reform posoborowych jest odrzuceniem nauki Soboru.
Tymczasem reforma mogła obrać inny kierunek i jej przeprowadzenie nie należy do depozytu przekazanego przez Sobór. Wręcz przeciwnie. Sobór na przykład dopuszczał języki narodowe w liturgii słowa, podczas gdy językiem liturgii pozostawała łacina. Dzisiaj w praktyce sprawuje się liturgię wyłącznie w językach narodowych, a gdy ktoś wspomni o łacinie, jest uważany za dziwaka. Są jednak pewne pozytywne znaki wśród części młodszych księży i kleryków. Wykazują oni zainteresowanie tematem liturgii sprzed reformy, proszą o wskazówki co do literatury, wyrażają wolę nauki celebracji. Taka jest też ogólna tendencja na całym świecie, co stanowi powód do radości i optymistycznego patrzenia w przyszłość. Nowy ruch liturgiczny, o którym mówił Benedykt XVI, powoli rozwija się i mam głęboką nadzieję, że dokona on ożywienia prawdziwego dziedzictwa II Soboru Watykańskiego. Wtedy wypełni swoje zadanie.
W jaki sposób Msza trydencka pomaga przeżywać wiarę?
– Na początku trzeba przypomnieć, że niezależnie od tego, czy celebruje się liturgię według Mszału Jana XXIII czy Pawła VI, uobecnia się paschalne misterium Jezusa Chrystusa i dokonuje się dzieło naszego odkupienia. Obydwie formy rytu są katolickie i wyrażają wiarę Kościoła. Forma „trydencka” przez 400 lat była oficjalną liturgią Kościoła (a powstała na długo przed Trydentem), zaś forma posoborowa od dwóch pokoleń kształtuje wiarę katolików. Jeżeli chodzi o starszą formę liturgii, to jest ona cennym dziedzictwem tradycji Kościoła. Jej kształt łączy nas z żywą wiarą pierwszych wieków chrześcijaństwa. Następnie jej doktrynalne bogactwo. W czasach niejasności teologicznych, ścisłość łaciny i precyzja gestów wyrażają w doskonały sposób charakter ofiarny Mszy i rzeczywistą obecność Chrystusa Pana w Eucharystii. Ponadto uwydatniony jest hierarchiczny aspekt służby kapłańskiej podczas celebracji. W końcu cisza kanonu, orientacja modlitwy, tzn. wspólne ustawienie kapłana i wiernych w stronę Pana, używanie języka sakralnego, czystość chorału gregoriańskiego, postawa bojaźni Bożej i dokładność celebransa, sprawiają, iż liturgia staje się szkołą kontemplacji i życia duchowego.
Liturgia tradycyjna jest dla wielu – w obecnej sytuacji skrajnego niekiedy zróżnicowania używanych form liturgicznych – środkiem w trzymaniu się tego, co istotne i stałe oraz w podkreślaniu transcendencji Boga i Jego obecności w świecie, który przestał być już chrześcijański, a który należy powtórnie ewangelizować. Dzięki swojemu uniwersalnemu charakterowi liturgia ta pozostała jakby miejscem zakotwiczenia, a dzięki swemu bogactwu duchowemu i doktrynalnemu stanowi ona punkt odniesienia. To właśnie z powodu wierności Kościołowi i jego nauce, bez sprzeciwiania się nauce ostatniego Soboru, księża i wierni zapragnęli, aby w dalszym ciągu używano liturgię rzymską sprzed roku 1969, cieszącą się podobnie jak inne ryty pełnym uznaniem władzy kościelnej.
Co było największym odkryciem dla Księdza w tej formie rytu?
– Są dwie kwestie, które chciałbym tutaj poruszyć. Pierwsza to fakt, że w trakcie celebracji, a właściwie od momentu umycia rąk w zakrystii i przywdziania szat liturgicznych jestem całkowicie poddany mszałowi i rubrykom. To nie ja prowadzę Mszę, to Msza mnie prowadzi.
Druga sprawa dotyczy kierunku celebracji. Ponieważ według tradycyjnego poglądu wizerunek otoczonego chwałą Syna Bożego w apsydzie oraz krzyż znajdujący się na lub ponad ołtarzem były istotnymi elementami wyposażenia prezbiterium, dlatego nigdy nie poddawano w wątpliwość, że spojrzenie kapłana odprawiającego Najświętszą Ofiarę ma kierować się na wschód, w kierunku krzyża i obrazu uwielbionego Chrystusa – nie zaś, jak to się obecnie dzieje podczas celebry versus populum (przodem do ludu), w kierunku wiernych. To zresztą uważam za największy mankament zreformowanej liturgii i mam nadzieję, że wróci się powszechnie do celebrowania versus Deum. Są zresztą miejsca, gdzie się tak czyni.
Czy celebracja w starej formie rytu pomogła Księdzu w lepszym odprawianiu „nowej Mszy”?
– Oczywiście. Pierwsza rzecz, o którą staram się zadbać to – za przykładem Benedykta XVI – aranżacja ołtarza z krzyżem pośrodku z pasyjką zwróconą w stronę celebransa. Druga kwestia dotyczy tego, że wcześniej brakowało mi precyzji w rubrykach zreformowanego mszału. Teraz nie mam takich problemów, gdyż tam, gdzie nie ma jasnych wskazań, stosuję się do tego, co mówi stary mszał. Owocuje większym skupieniem na Chrystusie i Jego Ofierze. Od czasu, kiedy odprawiam także Mszę świętą w starym rycie, lepiej odprawiam nową. Chodzi przede wszystkim o wewnętrzne przeżycie Mszy świętej jako Ofiary, misterium wiary, zjednoczenia z Chrystusem. To nie jest tak, jak zarzucają mi niektórzy, że odrzucam liturgię zreformowaną. Codziennie ją przecież celebruję i staram się czynić to jak najpiękniej. Dostrzegam jednak jej mankamenty, nie waham się też mówić głośno o nadużyciach, jakie mają miejsce tu i ówdzie oraz wskazywać właściwy sposób celebracji. A ten wypływa z liturgii przed reformą. Skoro wolno dyskutować o pozytywnych i negatywnych aspektach reformy liturgii po Soborze Trydenckim, wolno również prowadzić taką samą refleksję nad reformą liturgii po Vaticanum II.
Bóg zapłać za rozmowę!
Rozmawiał Kajetan Rajski
mat