Tołstoj uważał, że jednostki nie odgrywają żadnej roli. (…) Po Tołstoju przyszli marksiści z ich determinizmem dziejowym. Uważali oni, że historia toczy się w określonym kierunku, ku krachowi kapitalizmu i zwycięstwu komunizmu. W takim procesie oczywiście decyzje poszczególnych jednostek niewiele mogły zmienić. Takie poglądy uważam za absurdalne – mówi w rozmowie z PCh24.pl Piotr Zychowicz, autor książki pt. „Pakt Ribbentrop-Beck”
Jak się Pan czuje jako autor książki uznanej już za kontrowersyjną?
Wesprzyj nas już teraz!
Ta książka to moja odpowiedź na pytania, które musi zadawać sobie każdy Polak. Czy II wojna światowa musiała się skończyć dla nas taką katastrofą? Czy musieliśmy utracić połowę terytorium z Wilnem i Lwowem na czele? Stracić niepodległość na pół wieku? Stracić kilka milionów obywateli, w tym naszą elitę wyrżniętą przez obu totalitarnych okupantów? Czy Warszawa musiała być zburzona? Rzetelna próba odpowiedzi na te pytania prowadzi ku wnioskom dla naszej wrażliwości historycznej niezwykle przykrym. Jedyną szansą na uniknięcie tej katastrofy było zawarcie przejściowego sojuszu z Niemcami.
Polska mogła w sobie widzieć partnera dla III Rzeszy? Czy po wojnie z Sowietami z naszym udziałem, Polska nie stałaby się jedynie narzędziem niemieckiej polityki?
Polska oczywiście nie mogła być równorzędnym partnerem Niemiec. W ofercie, która została nam złożona 24 października 1938 przez Joachima Ribbentropa, było jasne stwierdzone, że jeśli Niemcy i Polska zawrą sojusz to będą konsultowały swoją politykę zagraniczną. Jest oczywiste, że jako słabszy partner to Polska by konsultowała swoją politykę z Niemcami, a nie odwrotnie. Utracilibyśmy więc w ten sposób część naszej suwerenności. Moim zdaniem utrata części suwerenności jest jednak lepsza od utraty niepodległości na rzecz dwóch najstraszniejszych totalitarnych państw istniejących w ówczesnym świecie. Jest lepsza niż dostanie się pod ludobójczą okupację, która sprowadziła na nasz naród olbrzymie cierpienia.
Co proponował nam Hitler?
W pierwszej fazie wojny Niemcy chciały zaatakować Francję. Polska miała zaś zabezpieczać im tyły na wypadek, gdyby Stalinowi przyszło do głowy włączyć się do konfliktu. Po rozbiciu Francji Rzesza chciała zaatakować Sowiety i tu nasza rola miała już być ofensywna. Hitler chciał żebyśmy z nim poszli na Wschód. Ribbentrop, Goering i inni dygnitarze Rzeszy oferowali nam w zamian Ukrainę.
Jak potoczyłaby się taka wojna?
Poważne kampanie toczy się na wiosnę. Gdybyśmy w połowie roku 1939 zawarli sojusz z Niemcami, kampania francuska wybuchłaby więc wiosną 1940, a kampania sowiecka wiosną 1941. Wszelkie analizy militarne przemawiają za tym, że udział 40 polskich bitnych dywizji w walkach na froncie wschodnim przypieczętowałby los imperium Stalina, władza sowiecka by się załamała. Po upadku Związku Sowieckiego II wojna światowa wcale by się jednak nie skończyła. Dopiero wówczas zaczęłaby się toczyć na wysokich obrotach. Wiemy, że Hitler planował po pobiciu bolszewików wkroczyć przez Kaukaz na Bliski Wschód i wywołać antybrytyjskie powstanie Arabów. Następnie zamierzał ruszyć na perłę imperium brytyjskiego — Indie. Taka wojna z Anglosasami pochłaniałaby coraz więcej niemieckich sił. Znając zbrodniczość Hitlera i narodowego-socjalizmu, Niemcy realizowaliby jednocześnie na sowieckich terenach okupowanych swoje obłędne plany kolonizacyjne. Skutkowałoby to powstaniem potężnego ruchu partyzanckiego. Ostatnią rzeczą, którą Hitler w tym wypadku chciałby robić to atakowanie swojego najsilniejszego sojusznika, czyli Polski. Miałby dość kłopotów na głowie.
Co dalej?
W chwili, w której Niemcy zaczęliby już robić bokami, nastąpiłoby (jak to miało miejsce w rzeczywistości w przypadku większości sojuszników Hitlera) odwrócenie sojuszy. Polska powinna była zadać Niemcom cios w plecy. Nie mam więc do Becka pretensji o to, że bił się z Niemcami. Mam pretensję, że bił się z nimi za wcześnie. Wojnę z Rzeszą należało prowadzić nie w roku 1939, gdy była najsilniejsza. Ale w roku 1945 roku gdy była najsłabsza. Beck powinien był po prostu powtórzyć politykę Piłsudskiego z czasów pierwszej wojny światowej. Polska mogłaby bowiem z II wojny światowej wyjść niepodległa tylko i wyłącznie wtedy gdyby przed pokonaniem Trzeciej Rzeszy pokonany został Związek Sowiecki.
Negatywną postacią pana książki jest właśnie polski minister spraw zagranicznych, Józef Beck. Jak pan postrzega rolę jednostki w historii? Czy rzeczywiście historia potoczyłaby się inaczej, gdyby Beck podjął inną decyzję?
Dyskusja o roli jednostki w historii toczy się od setek lat. Rozwodził się nad tym m.in. Tołstoj w epilogu „Wojny i pokoju”. Wybitny rosyjski pisarz uważał, że jednostki nie odgrywają żadnej roli. Historia — według niego — przypomina rzekę, mogącą robić różne zakręty, ale płynącą nieprzerwanie do morza. Po Tołstoju przyszli marksiści z ich determinizmem dziejowym. Uważali oni, że historia toczy się w określony kierunku, ku krachowi kapitalizmu i zwycięstwu komunizmu. W takim procesie oczywiście decyzje poszczególnych jednostek niewiele mogły zmienić. Takie poglądy uważam za absurdalne. Los człowieka zależy od podejmowanych decyzji. Podobnie jest z losem państw. Odpowiedź na pańskie pytanie jest więc twierdząca. Inna decyzja Becka mogła uratować Polskę.
Używa pan w swojej książce określenia „patriotyczna poprawność”. Mógłby pan je wyjaśnić?
To odpowiednik politycznej poprawności, tylko stosowany przez drugą stronę. To przekonanie według którego Polacy są narodem wybranym. Zgodnie z tym przekonaniem wszystkie narody świata popełniają błędy, wszystkie dopuszczają się czynów niegodnych oprócz jednego. Oprócz narodu polskiego. Wszyscy polscy przywódcy byli mężami stanu i wielkimi postaciami historycznymi. Jakakolwiek próba krytyki podjętych przez nich decyzji – według wyznawców patriotycznej poprawności – jest herezją, zamachem na narodową godność. Ktoś, kto ośmieli się zrobić coś takiego jest faszystą, ruskim lub niemieckim agentem.
Kto w takim razie odpowiada za naszą pamięć narodową? Sprzedaż czasopism historycznych wskazuje, że Polacy interesują się historią.
Mam wrażenie, że Polacy są narodem o historii niezwykle tragicznej. Na palcach jednej ręki można policzyć narody, które dostały w skórę tak mocno jak my. Ta historia jest jednak równocześnie fascynująca. Niestety w okresie komunistycznej okupacji nie można jej było swobodnie badać, nie można było o niej mówić prawdy. Wreszcie w 1989 roku, kiedy odzyskaliśmy niepodległość sytuacja ta uległa zmianie. Wreszcie można było mówić o zbrodniach komunizmu. Dominująca część establishmentu dysponująca środkami masowego przekazu stwierdziła jednak, że jest to wiedza niebezpieczna, mogąca Polakom zaszkodzić. Historia ma bowiem — według tych ludzi — tę nieprzyjemną właściwość, że może wywoływać „demony patriotyzmu”. A te mają rzekomo grozić pogromami na ulicach. Po drugie, część establishmentu podjęła obronę biografii. Swoich, swoich rodzin i swoich nowych politycznych przyjaciół, czyli postkomunistów. W efekcie starano się przekonać Polaków, że historia nie jest trendy. Że powinniśmy patrzeć w przyszłość, a nie w przeszłość.
Całe szczęście podobne brednie idą wbrew zainteresowaniom i instynktowi większości naszego społeczeństwa. Ludzie mają dość pedagogiki wstydu, a la Tomasz Gross. Chcą dowiedzieć się prawdy o historii swojego kraju i swojego kontynentu. Mają dosyć wmawiania im co jest dobre, a co złe przez rozmaite „autorytety moralne”. Mają dość ciągłego wychowywania i musztrowania.
Jaką lekcję można wyciągnąć z września 1939?
Wrzesień to lekcja Realpolitik. Polacy przy podejmowaniu decyzji politycznych kierują się często emocjami i chciejstwem. To nasze dwie największe przywary polityczne. Z powodów prestiżowych potrafimy wpakować się w największe tarapaty. Realia polityczne widzimy nie takimi jakie są, ale takimi jakimi chcielibyśmy je widzieć. Właśnie te przywary doprowadziły do katastrofy wrześniowej, która właściwie zakończyła się dla nas w roku 1989, bo dopiero wtedy odzyskaliśmy straconą w 1939 roku niepodległość. Długofalowe skutki Września trwają zaś do dziś. Lekcję prowadzenia odpowiedzialnej polityki zagranicznej dali nam w 1939 roku Brytyjczycy. Wojnę toczyli cudzymi żołnierzami rzucając przeciwko Hitlerowi Polaków, Francuzów, Sowietów, a w końcu Amerykanów. Winston Churchill, wielki przywódca brytyjski, a zarazem człowiek, który odegrał wyjątkowo ponurą rolę w historii Polski, powiedział kiedyś: Polacy to naród obdarzony wszelkimi zaletami oprócz zmysłu politycznego. Miał rację.
Rozmawiał Łukasz Karpiel