Na kolanach, przed Najświętszym Sakramentem, słowami uroczystego, specjalnie w tym celu opracowanego aktu powierzamy Sercu Zbawiciela cały świat i wszystkich jego mieszkańców. A może jednak nie wszystkich…?
Któż nie zna aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa? Kto go nie wypowiedział przynajmniej kilka razy w życiu? W każdy czerwcowy dzień jego treść rozbrzmiewa w większości naszych świątyń. A jednak można z powodzeniem iść o zakład, że wielu dzisiejszych katolików nie ma pojęcia, iż obecny Kościół odmawia tę modlitwę w formie okrojonej.
Wesprzyj nas już teraz!
Akt poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa osobiście ułożył i wprowadził do liturgii papież Leon XIII w roku 1899 (przy okazji ogłoszenia encykliki „Annum sacrum” – o poświęceniu się ludzi Najświętszemu Sercu Jezusowemu). Dwadzieścia sześć lat później Pius XI nieco go rozszerzył, i w takiej formie trwał on przez kolejne trzy dekady, aż do pontyfikatu Jana XXIII, kiedy rozszerzenie owo zostało z modlitwy usunięte.
– E, tam, zaraz usunięte – żachnie się ten i ów adwokat podobnych czystek w Kościele. – Po co takie mocne słowa? Po prostu wrócono do pierwotnej wersji.
No właśnie, na pozór wszystko de lege artis. Wracamy do korzeni, ale tylko tam, gdzie nam wygodnie…
O co jednak chodzi? Czego dotyczy wspomniane na wstępie okrojenie? Otóż jeszcze pół wieku temu pomiędzy słowami: „…aby rychło nastała jedna owczarnia i jeden pasterz”, a: „użycz Kościołowi Twemu bezpiecznej wolności…” znajdowały się w treści aktu następujące trzy zdania: „Królem bądź tych wszystkich, którzy jeszcze błąkają się w ciemnościach pogaństwa albo islamizmu i racz ich przywieść do światła i Królestwa Bożego. Wejrzyj wreszcie okiem miłosierdzia swego na synów tego narodu, który niegdyś był narodem szczególnie umiłowanym. Niechaj spłynie i na nich, jako zdrój odkupienia i życia, ta Krew, której oni niegdyś wzywali na siebie.”
Niełatwo w duchu katolickim odgadnąć przyczynę, dla której władze kościelne zrezygnowały z powyższych wezwań. Czyżby nie uważały za godne i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne poświęcić Najświętszemu Sercu Jezusowemu wszystkich, którzy jeszcze nurzają się w ciemnościach pogaństwa, aby się nawrócili do światła i Królestwa Bożego?
Zostawmy tych, co Krwi Bożej wzywali na siebie. Pisanie o nich jest na obecnym etapie dziejów Kościoła sprawą beznadziejną, a zresztą ich zbawienie to tylko kwestia czasu, gdy – zgodnie z zapowiedzią świętego Pawła – „wejdzie do Kościoła pełnia pogan” (Rz 11, 25). Teraz ich więc zostawmy, by się skupić na drugim elemencie ocenzurowanego fragmentu modlitwy: mianowicie na tych, którzy „błąkają się w ciemnościach islamizmu”.
O, ci wnieśli niebagatelny wkład w rozwój chrześcijańskiej wspólnoty. A jakże wielostronny! Od architektury obronnej (świeckiej i sakralnej), poprzez martyrologię, aż po kalendarz liturgiczny. Ileż to zapału – właśnie oni – obudzili w chrześcijanach, by wspomnieć chociażby wielkie poruszenie dusz w Clermont jesienią 1095 roku. Iluż świętych przyczynili Kościołowi – by nie szukając daleko przywołać dokonaną przed pięciu laty przez papieża Franciszka kanonizację ośmiuset męczenników z Otranto. Ileż świąt zaistniało w Kościele za ich sprawą – ot, chociażby Matki Bożej Różańcowej (po zwycięstwie pod Lepanto), Najświętszego Imienia Maryi (po wiktorii wiedeńskiej) czy Przemienienia Pańskiego (po odsieczy Belgradu).
Jakże więc teraz, po tym wszystkim pozostawić ich własnemu losowi? Zwłaszcza dziś, gdy po raz pierwszy w historii naszych obopólnych relacji przybywają nie w karnych janczarskich lub mameluckich szeregach, nie w szarżach spahii, nie w żądnych jasyru łupieżczych czambułach, lecz jako bezładna, wciąż jeszcze w znacznej mierze zdezorientowana masa. I co więcej, po raz pierwszy od czternastu bez mała stuleci nie krążą po peryferiach świata chrześcijańskiego, ale mocno tkwią w samym jego sercu: na San Pietro, wokół Saint-Denis, w Santiago de Compostela…
Czyż to nie wielkie wyzwanie dla Kościoła trzeciego tysiąclecia? Z pewnością największe od narodzenia Mahometa. Co tam zresztą wyzwanie – to przecież dar Opatrzności. Najwspanialszy, jaki można sobie wyobrazić. Oto bowiem Pan – mówiąc językiem Starego Testamentu – „wydaje w nasze ręce” miliony dusz, które nie znają Ewangelii, abyśmy je przywiedli „do przystani prawdy”; abyśmy im pokazali jedynego prawdziwego Boga; abyśmy je – zgodnie z Jezusowym nakazem – nauczali jedynej prawdziwej wiary, „udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego” (Mt 28, 19); ażeby jak najliczniejsze narody – nawet te, których nie było na świecie, gdy „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1, 14): Syryjczycy, Irakijczycy i Nigeryjczycy, i mieszkańcy Gwinei, Gambii oraz Erytrei, Pakistanu i Bangladeszu, Maroka oraz Sudanu, Egiptu i tych części Libii, które leżą blisko Algierii, i przybysze z Wybrzeża Kości Słoniowej, sunnici oraz szyici, Afgańczycy i Arabowie – „słyszeli nas głoszących w ich językach wielkie dzieła Boże” (Dz 2, 11).
Dawno już – bo od pierwszych wieków chrześcijaństwa – Kościół nie stał przed tak ogromną szansą ewangelizacyjną. Dziś watykańscy planiści powinni w pocie czoła opracowywać bezprecedensową strategię działania, a poszczególne konferencje episkopatów – zwłaszcza Niemiec i Francji, Belgii i Włoch – powinny się prześcigać w pomysłach na jak najskuteczniejsze wdrożenie kampanii misyjnej na niespotykaną dotąd skalę. Zachodnie duchowieństwo powinno płonąć z zachwytu – nigdy wszak nie było tak łatwo zostać misjonarzem. I to na wysuniętej placówce. Dziś można nim być nie ruszając się z własnego miejsca zamieszkania. W wielu krajach Zachodu wystarczy po prostu wyjść z domu, aby się znaleźć – najzupełniej dosłownie – in partibus infidelium: w samym środku terytorium niewiernych.
Zatem: „żniwo wielkie” (Łk 10, 2), a ryby wprost same wychodzą z morza na brzeg – tylko je łowić. Niestety jednak, w środowisku współczesnych „rybaków ludzi” (Mt 4, 19) trudno zaobserwować wzmożony ruch w tej materii. I nic dziwnego: lex orandi, lex credendi – jak się modlisz, tak wierzysz. A jak wierzysz, tak działasz. Czyli lex orandi, lex faciendi – skoro wyrzucono z publicznej modlitwy Kościoła tych, „którzy jeszcze błąkają się w ciemnościach pogaństwa”, jakże się spodziewać działań na rzecz ich oświecenia światłem Prawdy?
Ciekawe, co sobie o tym wszystkim myśli w niebie święty Franciszek z Asyżu, który nie zawahał się stanąć przed obliczem samego sułtana, by mu głosić Ewangelię? Co sobie o tym wszystkim myśli w niebie święta Tereska z Lisieux – wiotkie, chorowite dziewczątko o żelaznej duszy krzyżowca – której ogromnym pragnieniem było „przebiec ziemię, głosząc Boże Imię i wszczepiając chwalebny Krzyż w ziemie niewiernych (…) ponieważ chciałabym cały czas zwiastować Ewangelię we wszystkich częściach świata, aż na najdalszych wyspach”?
Dziś nie trzeba wyjeżdżać na dalekie wyspy. Dziś nie trzeba podejmować związanego zawsze z pracą misyjną wysiłku fizycznego, finansowego czy organizacyjnego. Dziś „potrzeba mało albo tylko jednego” (Łk 10, 42).
A przy okazji, czy takie apostolstwo nie byłoby zarazem działaniem na rzecz tej drugiej grupy wyrzuconych z modlitwy? Czyż nie niosłoby przyspieszenia chwili, „gdy wejdzie do Kościoła pełnia pogan – i tak cały Izrael będzie zbawiony” (Rz 11, 25-26)? Ale o to również nie wypada się dziś modlić.
Jerzy Wolak
****
Akt poświęcenia ludzkości Najświętszemu Sercu Pana Jezusa
O Jezu Najsłodszy, Odkupicielu rodzaju ludzkiego, wejrzyj na nas korzących się u stóp Twego ołtarza.
Twoją jesteśmy własnością i do Ciebie należeć chcemy.
Oto dzisiaj każdy z nas oddaje się dobrowolnie Najświętszemu Sercu Twemu, aby jeszcze ściślej zjednoczyć się z Tobą. Wielu nie zna Ciebie wcale; wielu odwróciło się od Ciebie, wzgardziwszy przykazaniami twymi; zlituj się nad jednymi i drugimi, o Jezu najłaskawszy i pociągnij wszystkich do Świętego Serca Twego. Królem bądź nam, o Panie, nie tylko wiernym, którzy nigdy nie odstąpili od Ciebie, ale i synom marnotrawnym, którzy Cię opuścili.
Spraw, aby do domu rodzicielskiego wrócili czym prędzej i nie zginęli z nędzy i głodu.
Królem bądź tym, których błędne mniemania uwiodły, albo niezgoda oddziela; przywiedź ich do przystani prawdy i jedności wiary, aby rychło nastała jedna owczarnia i jeden pasterz.
Królem bądź tych wszystkich, którzy jeszcze błąkają się w ciemnościach pogaństwa albo islamizmu i racz ich przywieść do światła i Królestwa Bożego. Wejrzyj wreszcie okiem miłosierdzia swego na synów tego narodu, który niegdyś był narodem szczególnie umiłowanym. Niechaj spłynie i na nich, jako zdrój odkupienia i życia, ta Krew, której oni niegdyś wzywali na siebie.
Zachowaj Kościół swój, o Panie; użycz mu bezpiecznej wolności. Użycz wszystkim narodom spokoju i ładu. Spraw aby ze wszystkiej ziemi od końca do końca jeden brzmiał głos:
Chwała bądź Bożemu Sercu, przez które stało się nam zbawienie. Jemu cześć i chwała na wieki. Amen.
Źródło:
Mszał niedzielny i świąteczny, Kraków 1939
Imprimatur – Adam Stefan Sapieha, książę metropolita krakowski
Nihil obstat – dr Proksch, censor ex offo