Wielokrotnie pisaliśmy już o przebudzonej polskiej ulicy – od początku tego roku, rozliczne manifestacje przerywają spokój władz „drugiej Irlandii”. Zaczęło się od sprzeciwu wobec ACTA, później setki tysięcy manifestowały (i nadal manifestują) przeciw dyskryminacji TV TRWAM, wreszcie ulicami kilkudziesięciu miast przeszły Marsze dla Życia i Rodziny. Kres temu zjawisku zdecydował się położyć sam zatroskany o spokój rządzących, prezydent.
Bronisław Komorowski był bardzo czujny – wszak już tuż po październikowych wyborach parlamentarnych jasne stało się, że Polacy Platformie nie zamierzają ułatwiać życia. Marsz Niepodległości zgromadził sporą grupę osób z symbolami narodowymi na sztandarach, co wyraźnie przestraszyło władzę i rządowe media. Komorowski postanowił więc, że pomoże Tuskowi.
Wesprzyj nas już teraz!
Z ACTA się nie udało – Internauci natychmiast zbuntowali się przeciwko rządowi, który wymagał od nich, by oddali swoją wolność, której od sieci nie da się już oderwać. Protest był zbyt wielki – władza ustąpić po prostu musiała. Należało więc wziąć się za to, co można dostrzec na polskich ulicach – wszak nie każdy ma Internet, ale każdy na ulicę wychodzi. Przygotowany przez prezydenta projekt nowelizacji ustawy o zgromadzeniach przewiduje rozliczne zmiany, które wyraźnie utrudnią, a w wielu sytuacjach po prostu uniemożliwią, swobodne manifestowanie.
Po pierwsze, dzięki miłościwie panującemu w Pałacu Namiestnikowskim, zabronione ma zostać organizowanie dwóch manifestacji w tym samym miejscu i czasie. Nie będzie więc już można urządzić kontrmanifestacji np. dla marszu pederastów. O tym, czy zorganizowanie dwóch manifestacji w jednym miejscu nikomu nie zagraża, decydować będzie oczywiście usłużny względem władzy urzędnik. Jest to więc nie tylko ukłon w stronę środowisk, których manifestacje wzbudzają obrzydzenie i mogą demoralizować dzieci, ale również – a może przede wszystkim – w stronę rządzących, dla których niektóre marsze mogą być po prostu niewygodne. Czy trudno sobie wyobrazić sytuację, w której zapowiadany jest np. marsz w obronie TV TRWAM, ale chwile wcześniej, jakaś grupka ludzi zgłasza własny marsz np. przeciwników TRWAM? Czy któraś z telewizji miałaby wówczas pretensje do urzędnika, że zapobiegł agresywnym zachowaniom na ulicach miast? W ten sposób, można zablokować każdą niewygodną manifestację.
Groźniejsza jest druga zmiana zapowiadana przez prezydenta – art. 10 ust. 3 ustawy, miałby brzmieć: „Przewodniczący odpowiada za zgodny z przepisami prawa przebieg zgromadzenia oraz jest obowiązany do jego przeprowadzenia w taki sposób, aby zapobiec powstaniu szkód z winy uczestników zgromadzenia i podejmuje w tym celu przewidziane w ustawie środki”. Prawo to inspirowane jest ustawodawstwem dalekim od tradycji wolnościowych. Podejrzewam, że równie łatwo, jak w świetle proponowanych przepisów, można uciszyć niewygodnego obywatela jedynie na Białorusi. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby dostrzec, jak prowokator w tłumie zgromadzonym np. na Marszu dla Życia i Rodziny, może sprawić, że pociągnięty do odpowiedzialności zostaje organizator, którego jedyną przewiną jest to, że do marszu dołączył podpity chuligan lub ktoś inspirowany przez „drugą stronę”.
Gdyby te dwa zapisy ustawy skutecznie nie zniechęciły niepokornego obywatela do pozostania w domu, od wszelakich manifestacji ma go odciągnąć kolejny proponowany przez najwyższy organ państwa przepis. Dziś, by zorganizować manifestację, należy zgłosić ją na 3 dni przed planowanym zgromadzeniem. Okres ten – w myśl prezydenckiego projektu – ma zostać wydłużony aż dwukrotnie, do sześciu dni. Prezydent czuwa – za szybką ripostę na wydarzenie wymagające natychmiastowej reakcji, można będzie zapłacić grzywnę – wszak każde niezarejestrowane zgromadzenie nadal podlegać będzie karze.
Prezydent chce też zakazać udziału w zgromadzeniach osób posiadających przy sobie „broń, materiały wybuchowe, wyroby pirotechniczne, materiały pożarowo niebezpieczne lub inne niebezpieczne narzędzia”. Niby nic dziwnego – szef państwa dba o swoich obywateli – ale czy „materiałami pożarowo niebezpiecznymi” nie są przypadkiem przynoszone 10. dnia każdego miesiąca na Krakowskie Przedmieście pochodnie, które mają przypominać Polakom, że nie wszyscy w kraju zgadzają się na zamiatanie sprawy Smoleńska pod dywan?
Po raz kolejny przychodzi nam bronić naszej wolności. I po raz kolejny musimy zrobić to sami – pół roku temu, kiedy polska młodzież – o najróżniejszych poglądach – manifestowała w sprawie ACTA, żadna z formacji politycznych nie potrafiła skutecznie podchwycić tego protestu, najzwyczajniej nie pojmując, o co w całym zamieszaniu chodzi. Dziś opozycja woli zajmować się informowaniem, że nie będzie protestować w czasie Euro, niż bronić – służącej przecież opozycji – ustawy, dopuszczającej możliwość swobodnego manifestowania w granicach prawa. Dlaczego PiS i Solidarna Polska nie protestują przeciwko skandalicznym pomysłom prezydenta – do prawdy nie wiadomo. Póki co, sprzeciw wyraziły jedynie organizacje pozarządowe – w większości lewicowe, powołujące się na „prawa człowieka”. O protestach „prawicy” nic nie wiemy – czy aby na pewno, można poświęcić wolność w imię politycznej jedności w czasie Euro?
Niegdyś namawiano nas – ustami i piórami największych autorytetów – do „stworzenia społeczeństwa obywatelskiego”. Twierdzono, że jest to konieczne „w dojrzałej demokracji”. Władza uznała jednak, że przestało to być dla niej celem samym w sobie – okazało się bowiem, że owym społeczeństwem obywatelskim nie są wcale popierający władzę wszelkiej maści lewacy, aborcjoniści, ateiści i pederaści, ale normalne rodziny i aktywni, zaangażowani w życie publiczne katolicy. Sam prezydent swoim majestatem postanowił pokazać ludowi, gdzie jego miejsce – wcale nie na manifestacjach, w których można by zbiorowo powiedzieć „non possumus”. Miejsce ludu jest przed telewizorem, z którego płyną mądre bo oświecone, słowa Pana Prezydenta. Najczęściej o bigosie i kaszalotach.
Krystian Kratiuk