Amerykańscy, brytyjscy, a nawet australijscy weterani zasilają szeregi milicji chrześcijańskiej, walczącej z dżihadystami Islamskiego Państwa w Iraku. Jeden z weteranów z wytatuowanym na karku wizerunkiem archanioła Michała mówi, że walka z islamskimi bojówkami to wojna biblijna pomiędzy dobrem a złem.
– Tutaj walczę dla ludzi i dla wiary, a wróg jest znacznie większy i bardziej brutalny – przekonuje dwudziestoośmioletni Brett, który ze względów bezpieczeństwa nie ujawnia nazwiska.
Wesprzyj nas już teraz!
Tysiące cudzoziemców przybyło do Iraku i Syrii w ciągu ostatnich dwóch lat, głównie przyłączając się do bojowników Islamskiego Państwa. Część wolontariuszy zasiliła szeregi milicji chrześcijańskiej. Najczęściej są to weterani amerykańcy i brytyjscy, którzy – sfrustrowani bezsilnością rządów zachodnich – postanowili wziąć sprawy w swoje ręce, by zapobiec cierpieniu niewinnych.
Weterani dołączyli do milicji Dwekh Nawsha, złożonej z Asyryjczyków. Asyryjscy chrześcijanie są rdzennymi mieszkańcami Iraku. Milicja Dwekh Nawsha prowadzi walki głównie w pobliżu Mosulu, położonego w północnej części Iraku. To obszar tradycyjnie zamieszkiwany przez wyznawców Chrystusa.
Rejony te w większości są obecnie kontrolowane przez bojowników Islamskiego Państwa od lata ub. roku. Po zajęciu Mosulu dżihadyści dali chrześcijanom ultimatum: przejdziecie na islam, zapłacicie haracz albo zginiecie od miecza. Większość uciekła.
Dwekh Nawsha walczy w pobliżu Mosulu obok kurdyjskich sił Peszmerga (ci, którzy stawiają czoła śmierci), chroniąc wioski chrześcijańskie na linii frontu w prowincji Niniwa. – Niniwa to jedno z niewielu miast, gdzie dzwony wciąż biją. W pozostałych dzwony ucichły. To nie do przyjęcia – mówi Brett, który z przodu na swojej kamizelce kuloodpornej ma napisane: „Król Niniwy”.
Według amerykańskiego weterana, w zeszłym tygodniu kurdyjskie służby bezpieczeństwa zawróciły z linii frontu dużą grupę wolontariuszy, chcących przyłączyć się do chrześcijan. Kazali im wracać, bo rzekomo nie mieli urzędowych zezwoleń.
Tim, Brytyjczyk walczący w szeregach Dewkh Nawsha, opowiada, że zamknął w ub. roku na Wyspach firmę budowlaną, sprzedał dom i kupił dwa bilety lotnicze do Iraku. Za pośrednictwem mediów społecznościowych umówił się z amerykańskim inżynierem oprogramowania, że spotkają się w Dubaju, a stamtąd udadzą się do Iraku. Dotarli do kurdyjskiego miasta Suleimaniyah, a następnie przedostali się do Duhok. – Jestem tu, by coś zmienić i mam nadzieję, że powstrzymam niektóre zbrodnie – przekonuje Tim, który wcześniej pracował w służbie więziennej. Zapewnia, że „jest przeciętnym facetem z Anglii”.
Scott, inżynier oprogramowania, służył w armii amerykańskiej w 1990 roku, ale ostatnio spędzał większość czasu przed ekranem komputera w Północnej Karolinie. Wstrząsnęły nim relacje o prześladowaniu jazydów w Iraku. Bacznie śledził doniesienia o walce Kurdów na syryjskiej granicy w Kobane. Chciał dołączyć do zbrojnej milicji kurdyjskiej YPG. Zmienił jednak zdanie na cztery dni przed wyruszeniem na Bliski Wschód, gdy dowiedział się o powiązaniach YPG z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK).
On i inni wolontariusze martwili się, że nie będą mogli wrócić do domu, jeśli zwiążą się z PKK, którą Stany Zjednoczone i państwa europejskie uważają za organizację terrorystyczną. Poza tym, jak dodawał, „nie lubi ideologii lewicowej”.
Jedyna kobieta z Zachodu, walcząca w szeregach Dwekh przyznała, że do włączenia się w walkę po stronie chrześcijan zainspirowały ją kobiety walczące w szeregach bojówek kurdyjskich w YPG. Zdecydowała się jednak dołączyć do chrześcijan, bo podziela ich system wartości.
Wszyscy wolontariusze deklarują, że pozostaną w Iraku tak długo, jak to będzie konieczne. – Każdy z nas kiedyś umrze – mówi Brett, pytany o perspektywy na przyszłość. – Jeden z moich ulubionych fragmentów w Biblii stanowi: bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia – tłumaczy swoją determinację do walki aż do ostatnich sił w obronie uciśnionych.
Do milicji chrześcijańskiej dołączył także Khamis Gewargis Khamis z Melbourne. Tłumaczył stacji ABC, której reporterzy znaleźli się w północnej części Iraku, że bojownicy IS „to barbarzyńcy, którzy są zdeterminowani by umrzeć za to, w co wierzą”. – Można sobie wyobrazić przerażenie chrześcijańskich rodzin i dzieci torturowanych przez tych barbarzyńców – mówi. Khamis jest żonaty i ma dwoje pociech. Stacjonuje z innymi bojownikami Dwekh Nawsha w miasteczku Baqofa, około 30 kilometrów od głównej siedziby IS w Mosulu.
– Szczerze mówiąc, Dwekh Nawsha nie uzyskuje żadnego wsparcia od rządu centralnego czy rządu Kurdystanu. Jesteśmy niezależną milicją. Dwekh Nawsha sama wygospodarowuje środki na żołd, broń, zakwaterowanie wolontariuszy itd. – tłumaczy Australijczyk, który zapewnił, że zdaje sobie sprawę, iż mógł złamać prawo, wstępując w szeregi milicji poza granicami swojego kraju. Powiedział, że jest gotów bronić się przed sądem i ponieść wszelkie konsekwencje za swoją decyzję.
Zachodni bojownicy wspierający chrześcijan apelują o pilną pomoc humanitarną dla Asyryjczyków. Proszą o międzynarodowe zaangażowanie, by wyprzeć islamskich dżihadystów z terenów chrześcijańskich, aby wyznawcy Chrystusa mogli wrócić do swoich domów, a właściwie tego, co po nich pozostało.
Źródło: newsmax.com, abc.net.au., AS.