28 czerwca 1098 roku pod murami Antiochii armia krzyżowców postanowiła wydać bitwę przeważającym siłom muzułmanów. Niewiele wcześniej chrześcijańskie wojsko zelektryzowała wieść o znalezieniu wielkiej relikwii – włóczni, która na Golgocie przeszyła bok Chrystusowy.
Wezwanie
Wesprzyj nas już teraz!
Ta historia miała początek we wtorek 27 listopada 1095 roku we francuskim Clermont, gdzie finalizował swe prace synod zwołany przez papieża Urbana II. Na zakończenie obrad Ojciec Święty wygłosił mowę, która odmieniła bieg dziejów.
W ów listopadowy dzień zgromadzone na clermonckich błoniach tłumy z zapartym tchem słuchały słów biskupa Rzymu. Papież nie zamierzał grać pod publiczkę, pochylać się z troską nad nieszczęsnym losem człowieka, traktować ze zrozumieniem jego niedoskonałości, ani też w inny sposób oszczędzać słuchaczy. Zamiast tego wyrzucał im grzechy i niemoralny tryb życia, porównywał ich do najgorszych łotrów. Chłostał boleśnie słowem niczym biczem, a wierni w poczuciu winy gięli się po ciężarem oskarżeń.
Potem Ojciec Święty napomknął o potwornościach, jakie działy się w Ziemi Świętej, przy obojętności ówczesnego świata. Nie poprzestał na ubolewaniu, ale przedstawił receptę na rozwiązanie kryzysu:
– Otóż ważną jest rzeczą, byście bez zwłoki stanęli ku pomocy swym braciom w wierze, którzy zamieszkują te kraje Lewantu i którzy po tylekroć już wzywali waszego wsparcia nadaremno. […] oto lud dziki, przybyły z Persyjej, Turkowie, napadł był na ziemie ich. […] Wielu zginęło pod ich razami, wielu poszło w niewolę. Turkowie owi niszczą kościoły i pustoszą Boże Królestwo. […] Jakaż to hańba, kiedy lud tak podły, tak nienawistny, niewolnik demonów zwycięża naród oddany czci Boga i noszący cne miano chrześcijan!
Urban II z żarliwością wezwał do obrony wyznawców Chrystusa na Wschodzie i wyzwolenia Jerozolimy spod bisurmańskiej okupacji, w zamian obiecując uczestnikom wyprawy wojennej – a zarazem prawdziwie świętej pielgrzymki – odpuszczenie ich grzechów:
– Mówimy to tym, którzy tu są, i wysyłamy to do tych, których tu nie ma: sam Chrystus tak każe!
Wierni zareagowali tak, jak należało. Ich odpowiedzią był gromki krzyk z tysięcy gardeł:
– Bóg tak chce!
Towarzysze broni
W owym czasie sytuacja całego chrześcijańskiego świata stawała się dramatyczna.
Na północy Europy trwały zażarte walki z plemionami pogańskimi. Od zachodu i południa kontynent szturmowali Maurowie. Ze wschodu w granice Bizancjum coraz głębiej wdzierali się Turcy. Wokół ziem chrześcijan zaciskał się złowrogi pierścień.
Wszelako na czele Kościoła stanął człowiek, który właściwie ocenił zagrożenie. Był duchownym, nie strategiem, ale podjęte przezeń działania były świadectwem militarnego i geopolitycznego geniuszu. Organizując wyprawę wojenną na Bliski Wschód papiestwo odciągało uwagę muzułmańskich potęg od ziem Starego Kontynentu, który miał zyskać nieco oddechu i czasu potrzebnego do zorganizowania obrony.
Brak tu miejsca na szczegółowy opis zapoczątkowanej wówczas epoki krucjat – niezwykłego zrywu, który trwał dwa wieki i stanowił niedościgły wzór dla następnych pokoleń. Uczestnicy zbrojnych pielgrzymek szli w paszczę śmierci, zmagając się nie tylko z bezlitosnym nieprzyjacielem, ale i z trudami kilkuletniej podróży, z klimatem, z chorobami, głodem, z własną słabością – w tym także ze skłonnością do czynienia zła. Musieli pokonywać trasy liczące tysiące kilometrów, palący żar słońca, chłód nocy, bezwodne piaski pustyń, morskie sztormy, by na koniec stanąć naprzeciw nieprzeliczonych rzesz wrogów. I byli na to gotowi:
„Tam, gdzie my mamy hrabiego, wróg ma czterdziestu królów; gdzie my mamy pułk, wróg ma legion; gdzie my mamy rycerza, oni mają diuka; gdzie my mamy piechura, oni mają hrabiego; gdzie my mamy zamek, oni mają królestwo. […] Nie pokładamy ufności w liczebności ni potędze, ni wysokim o sobie mniemaniu, lecz w tarczy Chrystusowej i w sprawiedliwości pod pieczą Jerzego, Teodora, Demetriusza i świętego Błażeja, żołnierzy Chrystusa, którzy są naszymi prawdziwymi towarzyszami broni”.
Podczas bitew krzyżowcy uderzali z niepohamowaną furią, z okrzykiem:
– Chrystus żyje, Chrystus króluje, Chrystus nami dowodzi!
Uczestnicy batalii pod Doryleum i Kyborgą zaświadczali, że w boju wsparły ich niebiańskie zastępy – hufce rycerzy na białych rumakach, zstępujące wprost z Niebios.
Pod murami Antiochii
W październiku 1097 roku uczestnicy wyprawy, później nazwanej Pierwszą Krucjatą Rycerską, znaleźli się pod murami Antiochii. Oblężenie było równie niezwykłe, jak cała krucjatowa epopeja.
Chrześcijanie stanęli w sile 25.000 zbrojnych. Muzułmanów było pięć razy mniej, ale schronili się za umocnieniami, przez współczesnych określanych mianem: nie do zdobycia.
Na domiar złego zaopatrzenie tak dużej armii oblężniczej przysparzało mnóstwa problemów. Pielgrzymom rychło zajrzał w oczy głód. A wróg czaił się nie tylko za murami twierdzy. Wyznawcy proroka co raz to organizowali duże wyprawy z odsieczą dla Antiochii. Z końcem grudnia dotarł tam Dukak, władca Damaszku, ale zmusiły go do odwrotu zastępy krzyżowców dowodzonych przez Boemunda i Roberta Flandryjskiego. W lutym nadeszli pohańcy pod wodzą Ridwana z Aleppo, ale Boemund znów zdruzgotał ich w zaciekłym boju. W połowie maja chrześcijanie otrzymali alarmującą wieść – nadciągała kolejna fala Turków, zastępy dowodzone przez atabegę Mosulu – Kurbughę, jak wieść głosiła aż siedmiokrotnie liczniejsze od wojsk krzyżowych.
W tym właśnie momencie pojawiła się nadzieja. Do dowodzącego krzyżowcami Boemunda zgłosił się w skrytości wysłannik Firuza, oficera tureckiego dowodzącego odcinkiem murów i kilkoma wieżami Antiochii. Firuz, z pochodzenia Ormianin, służył bisurmanom bez zapału, a w dodatku niedawno upokorzyła go publiczna chłosta, jakiej został poddany na rozkaz komendanta garnizonu. Boemund rychło osiągnął z nim porozumienie.
2 czerwca krzyżowcy przypuścili szturm, mający na celu przede wszystkim odwrócenie uwagi załogi. W tym czasie Boemund wraz z kilkudziesięcioma wybranymi ochotnikami skrycie wspięli się po drabinach na mury w miejscach kontrolowanych przez żołnierzy Firuza. Razem opanowali kilka wież i otwarli pobliską Bramę św. Jerzego. Teraz wojska krzyżowe wdarły się do środka, a dodatkowo za broń chwycili greccy i ormiańscy mieszczanie, którym uprzykrzyły się rządy mahometan. Garść muzułmanów zdołała wycofać się do pobliskiej cytadeli, resztę wycięto w pień.
Setnik
Zaledwie krzyżowcy schronili się w murach Antiochii, nadciągnęła potężna armia turecka.
Pielgrzymi z oblegających stali się oblężonymi. Turcy raz po raz przypuszczali zajadłe szturmy. Na domiar złego problem niedożywienia nie został rozwiązany, bo miasto było ogołocone z prowiantu. Mijały tygodnie i chrześcijanie stanęli w obliczu realnej groźby masowej śmierci głodowej. O rosnącej desperacji świadczył masowy ubój koni, które dla rycerstwa były nie tylko środkiem transportu i walki, ale i lokatą kapitału.
Próbowano jeszcze rozmów pokojowych. Kurbugha obiecał krzyżowcom władanie nad Antiochią i okolicznymi ziemiami, pod jednym warunkiem – wszyscy mieli przyjąć islam. Jego propozycję odrzucono z powodów, które dla wierzących chrześcijan były oczywiste.
Wtedy do dowództwa obrony zgłosił się pewien prostaczek. Piotr Bartłomiej, służący prowansalskiego rycerza, postawiony przed obliczem wodzów wyznał, że od szeregu miesięcy ma prywatne objawienia. Doznał wizji spotkania ze św. Andrzejem Apostołem, który miał wskazać mu miejsce ukrycia potężnej relikwii – Świętej Włóczni, która przeszyła bok Zbawiciela.
Przeszło tysiąc lat wcześniej, na wzgórzu zwanym Golgotą, rzymski setnik Kasjusz zbliżył się do wiszącego na krzyżu Człowieka, by zatopić ostrze włóczni w Jego ciele. Oficer nadzorował najstraszniejszy w dziejach ludzki czyn – zbrodnię Bogobójstwa. A jednak to właśnie ów nadzorca oprawców zaskoczył wszystkich swą przemianą. Gdy Jezus oddał ducha, setnik rzekł nagle:
– Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy.
Kiedy natura zareagowała na śmierć Boga trzęsieniem ziemi, gdy pękały skały, umarli powstawali z grobów, a okoliczną ludność ogarnęła panika, Kasjusz jako pierwszy pojął istotę rzeczy:
– Prawdziwie Ten był Synem Bożym.
Tradycja przekazała informację, że jakiś czas po wypadkach na Golgocie dawny setnik przyjął na chrzcie imię Longin, a następnie prowadził działalność ewangelizacyjną w Cezarei Kapadockiej. Otrzymał tam sakrę biskupią, potem zaś insygnia stokroć zaszczytniejsze – koronę męczeńskiej śmierci. Wyniesiono go na ołtarze, a jego kult rozwijał się bujnie na Wschodzie i na Zachodzie. Minęło z górą dziesięć wieków i oto prosty wieśniak z Prowansji utrzymywał, że zna miejsce ukrycia broni, która odegrała niepoślednią rolę w historii Zbawienia.
Próba wiary
Rewelacje Piotra Bartłomieja zrazu przyjęto sceptycznie. Z pewnością nie pomógł mu jego niski stan społeczny.
Dostojnicy wojskowi i kościelni, kiedy już ostatecznie zgodzili się porozmawiać z wizjonerem, nie kryli lekceważenia. Wprawdzie musieli mieć świadomość, że zmierzają do miejsca, gdzie przed tysiącem lat Król królów przyszedł na świat w ubożuchnej stajence, a pierwszymi poddanymi, którzy przyszli złożyć Mu hołd, była gromada nieokrzesanych pastuchów. Tym niemniej dygnitarzom nie mieściło się w głowach wybraństwo ich ubogiego duchem podwładnego. Mijały wieki i tysiąclecia, a w ludzkich umysłach i sercach niewiele się zmieniło. Piotra Bartłomieja uznano za oszusta, w najlepszym wypadku nieszkodliwego fantastę i przegnano precz z posiedzenia rady.
Nagle w szeregach wojska podniósł się szmer. Jego odgłos potężniał, nabrał mocy gromu, aż wreszcie dotarł do uszu wodzów. Wieść o relikwii rozniosła się lotem błyskawicy. Wojownicy gromadnie, coraz gwałtowniej domagali się sprawdzenia informacji. Ludzie obcujący na co dzień ze śmiercią nie chcieli odtrącać nawet tak słabej nadziei. Doprowadzeni na skraj wyczerpania, żądali cudu. Wiedzieli bowiem, że tylko cud może ich uratować.
Nakazano poszukiwania. Piotr Bartłomiej, kierując się wskazówkami otrzymanymi podczas wizji, wskazał miejsce ukryte pod posadzką antiocheńskiego kościoła św. Piotra. Wśród wycieńczonych pielgrzymów nie brakło chętnych do ciężkiej pracy. Po wielu godzinach jeden z kopaczy wychynął z głębokiej dziury i triumfalnie wzniósł dłoń. Ściskał kawał żelaza ubabrany ziemią. Zebrani pochylili się w skupieniu nad znaleziskiem. Był to stary grot włóczni…
Tego samego dnia na niebie pojawił się ogień. Przeleciał z hukiem nad miastem i runął z góry na szyki tureckie. Wśród mahometan zapanowała konsternacja, a na murach twierdzy wybuchł entuzjazm. Dzisiejsi dziejopisowie próbują racjonalizować zdarzenie, spekulując o możliwym upadku meteoru. Ale dla pielgrzymów w Antiochii był to znak z Niebios. Teraz wiedzieli, że Bóg ich nie opuścił.
Pokuta
Postanowiono wydać nieprzyjacielowi walną bitwę. Zarządzono powszechne modlitwy pokutne.
W mieście odprawiano procesje z relikwią Świętej Włóczni. Krzyżowcy modlili się, spowiadali, odprawiali zadośćuczynienie Bogu i ludziom. Przez ostatnie trzy dni pościli (co było niewyobrażalnym wyrzeczeniem po miesiącach głodu). Przed samą bitwą wszyscy przyjęli Komunię Świętą. Teraz byli gotowi.
28 czerwca 1098 roku otwarły się wierzeje Bramy Mostowej. Turcy ze zdumieniem obserwowali, jak armia nędzarzy opuszcza bezpieczne mury twierdzy, aby rozwinąć szyki bojowe. Chrześcijanie wystąpili podzieleni na sześć oddziałów, którymi dowodzili: Hugo de Vermandois wraz z Robertem z Flandrii, Gotfryd z Bouillon, Robert Normandzki, biskup Ademar, Tankred, wreszcie Boemund obrany też naczelnym wodzem. Biskup Ademar, który w kwestii Świętej Włóczni zrazu zachowywał sceptycyzm, teraz osobiście niósł relikwię.
Być może mahometan rozbawił widok tej gromady oberwańców, szczególnie spieszonego rycerstwa, którego wierzchowce dawno wylądowały w kotłach i na rożnach. Konnica turecka ruszyła zaraz, wychodząc na tyły pielgrzymów. Zapobiegliwie chciała odciąć giaurom drogę ewentualnego odwrotu.
Ale krzyżowcy nie myśleli o ucieczce. Odrzucili wrogie szarże, a potem ruszyli do kontrataku. Wódz muzułmanów posłał na nich swe główne siły. Oni zaś parli naprzód, z zadziwiającą wytrwałością, depcząc po trupach wrogów, odpłacając ciosem za cios. Ramiona wychudzonych nędzarzy miały potężną moc. Kurbugha pchał w bój wciąż nowe zastępy, po czym bezradnie obserwował, jak cofają się pod naporem chrześcijan. W końcu zrozumiał, że nie zdoła pokonać tych ludzi. Krzyżowcy niepowstrzymanie spychali jego armię, aż wreszcie wdarli się do obozu wroga. Oddziały mahometan ogarnęła panika. Tysiące bisurmanów zaległo pobojowisko niczym zżęty łan zboża, inni pierzchali w popłochu.
Zwycięzcy powrócili za miejskie mury. Pokrwawieni, słaniający się na nogach z wyczerpania, podpierając się wyszczerbionymi mieczami i złomkami włóczni, podążyli gromadnie do kościoła św. Piotra. Tam, w miejscu odnalezienia relikwii, padli na kolana, dziękując Bogu za zwycięstwo.
Krzyżem naznaczeni
Krzyżowcy niedługo spoczywali na laurach. Wkrótce wznowili marsz ku Jerozolimie.
Swoje niedole podczas bojów o Antiochię rozpatrywali w kontekście duchowym, porównując je do cierpień Izraelitów zmierzających do Ziemi Obiecanej. Doznane katusze potraktowali jako Boży dar niezbędny do oczyszczenia dusz. W takim właśnie nastroju Rajmund z Saint-Giles i biskup Daimbert z Pisy pisali do Ojca Świętego:
„Bóg wstrzymywał nas przez dziewięć miesięcy i upokorzył pod Antiochią, aby nasza nadęta pycha zmieniła się w pokorę”…
***
Grot znaleziony w Antiochii przechowywany jest dziś w skarbcu katedry Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego w Eczmiadzynie. Sceptycy przypominają jednak, że relikwia ta konkuruje z fragmentem włóczni czczonym przez wieki w Jerozolimie, następnie w Konstantynopolu, w XV stuleciu umieszczonym w bazylice na Watykanie. Czy zatem znalezisko Piotra Bartłomieja istotnie było bronią rzymskiego setnika z Golgoty?
Wydaje się, że w tej historii nie to jest najważniejsze. Świadomość obecności Świętej Włóczni z pewnością dała siłę ludziom, którzy pod murami Antiochii szli w objęcia śmierci. Szczerze wierzyli, że właśnie to ostrze przelało przed wiekami Bożą krew; że jego posiadacz został potem – wbrew temu co uczynił – przygarnięty przez miłosiernego Ojca. Ale przecież nie kierowali swoich modłów do tajemniczego kawałka żelaza. Stanęli do boju z Bożym imieniem na ustach, szli na spotkanie ze śmiercią oczyszczeni z grzechów, umocnieni postem i sakramentami, zahartowani cierpieniem. Walka, do jakiej przystąpili, była ich ofiarą i dziękczynną modlitwą, ich drogą do Nieba.
Andrzej Solak