Odkupieńczy cel przyjścia Boga na ziemię objawił się pod postacią wielu symboli i figur, a jedna z najbardziej uderzających została przepowiedziana w tym, co przydarzyło się Janowi Chrzcicielowi. Chociaż Jan nie dążył do ziemskich zaszczytów, otrzymał je. Albowiem odszukał go król Herod Antypas, syn tego krwawego Heroda, który usiłował pozbawić naszego Pana życia, gdy nie miał On jeszcze nawet dwóch lat. „Herod (…) czuł lęk przed Janem, wiedząc, że jest mężem prawym i świętym” (Mk 6,20). Nikczemni lękają się dobrych, gdyż dobrzy są dla nich nieustannym wyrzutem sumienia. Bezbożni lubią religię w taki sam sposób, jak lubią lwy: albo martwe, albo za kratami. Czują lęk przed religią, kiedy ta zrywa się z uwięzi i zaczyna dręczyć ich sumienie.
Herod był typowym światowcem posyłającym po jednego z tych, których zwą „uczonymi w duchownej sukience” (tak jak Feliks posłał po św. Pawła). Kochają oni ich błyskotliwość, ich sposób wysławiania się, ich abstrakcyjną mądrość, ale gdy tylko ci ludzie zaczynają ukonkretniać swoją naukę i czynić ją czymś osobistym, od razu odsyłają ich ze słowami: „to zbyt poważne”, „nietolerancyjne” albo „Czy wiesz, że on rzeczywiście próbował mnie nawrócić?” Herod, zawsze szukając nowych podniet i ekscytacji, zaprosił dwór, by posłuchać tego porywającego kaznodziei, który był ostatnim krzykiem mody owych czasów. Jaki tekst wybierze Jan Chrzciciel? Czy będzie mówić o miłości braterskiej (bez Bożego ojcostwa) albo o konieczności redukcji armii, albo o wielkiej potrzebie reform gospodarczych w Galilei? Jan wiedział, że to wszystko jest ważne, ale wiedział, że istnieje coś jeszcze ważniejszego; a więc zdecydował się podjąć temat sumienia.
Wesprzyj nas już teraz!
Herod prawdopodobnie patrzył na niego z zadowolonym półuśmieszkiem. Herodiada, jego żona, musiała rzucać spod oka gniewne spojrzenia. Inni byli ciekawscy, ale tak naprawdę niezainteresowani. Herod i Herodiada byli oboje wcześniej w związkach małżeńskich. Ona z bratem Heroda. Był to przypadek tego paskudnego, szerzącego się rozprzężenia, które staje się powszechne w narodzie zaczynającym gnić. Herod był wcześniej mężem córki Aretasa, która zostawiła go, kiedy zaczął się wiązać z Herodiadą, żoną swego brata – Filipa. Herodiada miała córkę, Salome, z pierwszego małżeństwa z Filipem.
Jeśli istniał jakiś temat, którego ze światowego punktu widzenia Jan powinien mądrze unikać na tym dworze, to była to właśnie ta sytuacja. Ale Jan był zdecydowany podobać się Bogu, nie ludziom. Postanowił wystąpić przeciwko tak lubieżnemu życiu. Był nazbyt dobry, by usprawiedliwiać grzech Heroda, zbyt interesowało go zdrowie moralne, by zostawił tę ranę niezbadawszy jej, zbyt kochał, by myśleć o czymkolwiek innym niż ratowanie duszy Heroda.
Jan kierował się nauczaniem naszego Pana, że małżeństwo jest święte i nierozdzielne: „Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela” (Mk 10,9). Nie patyczkował się, od razu uderzył w czuły punkt słowami, które były jasne, stanowcze i ostre. Wskazując palcem Heroda i jego żonę, siedzących na złotych tronach, powiedział:
Nie wolno ci mieć żony twego brata (Mk 6,18).
Herodiada skrzywiła się. Wiedziała, że Jan przywoływał fakt, iż uwiodła Heroda, który już był pod jej pantoflem. Jedno jej spojrzenie wystarczyło Herodowi. Nim Jan zdołał skończyć następne zdanie, żelazne łańcuchy znalazły się na jego nadgarstkach, a strażnicy zaczęli wywlekać go z dworu, by wrzucić do czarnego lochu. Kaznodzieja znalazł się w więzieniu, ale jego słowa nie – będą rozbrzmiewać w sumieniu na długo po uciszeniu głosu.
Miesiącami przetrzymywano Jana w ciemnym lochu Macherontu. Czy ta wymuszona bezczynność spowodowała, że zaczął wątpić w Mesjasza i Baranka Bożego, o którym wcześniej mówił? Czy jego wiara zachwiała się odrobinę w ciemnościach lochu? Być może niecierpliwie tęsknił aż Bóg ukarze tych, którzy odmówili przyjęcia Jego nowiny. W każdym bądź razie:
Przywołał do siebie dwóch spośród swoich uczniów
i posłał ich do Pana z zapytaniem:
„Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść,
czy też innego mamy oczekiwać?” (Łk 7,19).
Sam sposób, w jaki Jan sformułował pytanie, wskazywał na to, że miał wiarę w wielką obietnicę mesjańską i w Tego, którego pytał.
Kiedy przybyli do Niego z tym pytaniem, nasz Pan nie odpowiedział obietnicą, że Jan zostanie wypuszczony z więzienia albo że On sam zniszczy jego wrogów. Odpowiedział jedynie wskazując na swoje własne dzieło uzdrawiania, pocieszania i nauczania:
Idźcie i donieście Janowi to,
coście widzieli i słyszeli:
niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą,
trędowaci zostają oczyszczeni i głusi słyszą;
umarli zmartwychwstają, ubogim
głosi się Ewangelię.
A błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie (Łk 7,22-23).
Boskość i jej drogi zawsze będą skandalem dla ludzi. Ubóstwo i brak większego znaczenia (pod względem światowym) naszego Zbawiciela to najwcześniejsze zastrzeżenie wobec Jego Ewangelii. To uprzedzenie wyrosło z bardzo fałszywej koncepcji władzy i majestatu Boga, tak jakby osiągnięcie Jego celów było naprawdę zależne od środków, które świat kojarzy z sukcesem. W rzeczywistości Chrystus udzielał podwójnej odpowiedzi uczniom Jana, wskazując zarówno na swoje czyny, jak i słowa, swoje cuda, jak i nauki. Jego cuda nie były tylko czymś, czemu można było się dziwować, ale znakami Bożego królestwa prawości i miłosierdzia; a moc, dzięki której je zdziałał, będzie mocą spoza natury, mogącą kontrolować przyrodę. W szczególności Jego nauczanie będzie kolejnym dowodem Jego boskości: ubogim głosi się Ewangelię.
To było wyjątkowo znaczące, gdyż ubóstwo jest jedynie innym określeniem ludzkiej niedoskonałości i słabości. Silni ciałem i błyskotliwi intelektualnie oraz ci, którzy posiadają dary ziemi, otrzymują swą nagrodę na tym świecie; ale ubodzy i słabi często są głodni i cierpią. Chrystus mówił, że w królestwie niebieskim będzie Ewangelia dla ubogich. Bóg ma inny świat, w którym można zadośćuczynić za nierówność na tym. Kiedy bogatemu mówi się, że jeśli chce pójść do nieba, musi rozstać się ze swoimi bogactwami dla Chrystusa, ubogiemu mówi się, że jego znużenie i cierpienie, mozół i rozczarowanie, i jednoczesne trwanie w jedności z krzyżem, przyniosą swój własny pokój i nagrodę.
Kiedy wysłannicy odeszli, nasz Pan zaczął chwalić Jana. Jan dał Mu świadectwo. Teraz On da świadectwo Janowi. Odpowiedział tym, którzy być może sądzili Jana podług wiadomości wysłanej w godzinie próby. Porównał tych, którzy uważnie słuchali słów wysłanników, z samym Janem – niestałość tłumu ze stałością proroka. To nie Jan był słaby, ale ich serca. To nie wątpienie skłoniło Jana do wysłania zapytania ani nie był to lęk o cielesne konsekwencje. Używając trzech figur retorycznych, nasz Pan stanął w obronie Jana. Pierwszą figurą była trzcina, która chwiała się na wietrze nad silnym, gwałtownym nurtem Jordanu, gdzie słyszeli, jak Jan głosił kazania. Drugą figurą były miękkie szaty tych, którzy żyli w pałacu Heroda. Trzecią figurą był znak z nieba i nawiązanie do wszystkich ludzi, którzy przeszli przez portal ciała w czasie ludzkich narodzin.
Gdy wysłannicy Jana odeszli,
Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie:
„Coście wyszli zobaczyć na pustyni?
Trzcinę kołyszącą się na wietrze?
Ale coście wyszli zobaczyć?
Człowieka w miękkie szaty ubranego?
Oto w pałacach królewskich
przebywają ci, którzy noszą okazałe stroje
i żyją w zbytkach.
Ale coście wyszli zobaczyć? Proroka?
Tak, mówię wam, nawet więcej niż proroka.
On jest tym, o którym napisano: Oto posyłam
mego wysłańca przed Tobą, aby przygotował
Ci drogę. Powiadam wam bowiem: Między narodzonymi z niewiast
nie ma większego od Jana.
Lecz najmniejszy w królestwie Bożym
większy jest niż on” (Łk 7,24-28).
Trzy razy nasz Pan spytał: „Coście wyszli zobaczyć?”. To był ich błąd; wyznając pragnienie poznania woli Boga, tak naprawdę skłaniali się ku widokom i widowiskom, ku cieszeniu się dziwami i popularnością wysłańca. Wyszli, by po prostu zobaczyć kogoś, a nie żeby kogoś usłyszeć; by zaspokoić pożądliwość oczu, a nie naśladować wstrzemięźliwość i samowyrzeczenie Chrzciciela. Nasz Pan mówił tłumowi, że św. Jan nie zadał swojego pytania z więzienia po prostu dlatego, że był trzciną kołysaną publiczną opinią albo dlatego, że był tym, który troszczy się o swoje cielesne dobro, jak robili to dworzanie w pałacu Heroda. Jan nie był lekkomyślną trzciną kołysaną każdym podmuchem powszechnego aplauzu. Udzielał nagany z odwagą, był surowy nie tylko dla innych, był nawet surowszy dla siebie samego. Mógłby mieszkać w pałacach królów, a jednak swym domem uczynił pustynię. W stosunku do Boga był prorokiem, a nawet więcej niż prorokiem – zwiastunem i poprzednikiem Mesjasza i Syna Bożego.
Wielkość jest dwóch rodzajów: ziemska i niebiańska. Gdyby wielkość Jana była z ziemi, żyłby w pałacach, jego szaty byłyby jarmarczne, a jego opinie prawdopodobnie zmieniałyby się, jak trzcina niesiona podmuchem ku jednej popularnej filozofii jednego dnia, a następnego ku drugiej. Ale jego wielkość należała do porządku Bożego, a jego wyższość nie była po prostu w jego osobie, ale w jego niezmiennym dziele i misji, a mianowicie: misji zapowiadania Baranka Bożego.
Parę miesięcy później nadszedł czas urodzin Heroda, które miano świętować wielką ucztą. Na tę ucztę Baltazara zostali zaproszeni wszyscy panowie i panie z pałacu Heroda, personel wojskowy i różni pochlebcy z Galilei. Był wieczór, a zamek oświetlono łagodnym światłem. Twarze umalowano, by wyglądały najlepiej, jak tylko można w przyćmionym, korzystnym świetle świec. Dźwięk muzyki, trąbienie rogów i odgłosy hucznej zabawy rozbrzmiewały w kamiennym zamku Macherontu, docierając nawet do wąskiego, ciemnego lochu poniżej, gdzie od dziesięciu miesięcy marniał Jan Chrzciciel. Tym niemniej goście prawdopodobnie byli śmiertelnie znudzeni, gdyż nic bardziej nie przyprawia o mdłości niż zorganizowana radość zblazowanych.
W tym pierwszym nocnym klubie nowej, chrześcijańskiej ery rozległ się głos Heroda, wołający o zmysłowy taniec, by pobudzić ich znużonego ducha. Tancerką będzie Salome, piękna młoda córka królewskiej żony z jej pierwszego małżeństwa. To dziewczę, które było potomkiem szlachetnych Machabeuszy, ale które zostało do cna upodlone i zepsute za przyzwoleniem jej zdegenerowanej matki, weszło tańcząc na salę. Biesiadujący byli zauroczeni, a Heroda, śledzącego wzrokiem każdy jej pełen wdzięku ruch, wkrótce równie mocno pobudził taniec, co wino. Kiedy w finałowych tanecznych podrygach Salome wskoczyła mu na kolana, wyrwało mu się w nagłym przypływie namiętności:
Proś mnie, o co chcesz, a dam ci.
(…) Dam ci, o co tylko poprosisz,
nawet połowę mojego królestwa (Mk 6,22-23).
Salome nie wiedziała, o co poprosić, a więc zwróciła się do swojej matki. Herod już zapomniał o tym niefortunnym kazaniu Jana Chrzciciela, ale kobieta nie zapomina tak łatwo. Te dziesięć miesięcy, jakie spędził w więzieniu pod ziemią, spędził także w duszy Herodiady, dręcząc ją, zakłócając jej sen, męcząc jej sumienie i prześladując ją we snach. Postanowiła teraz pozbyć się go, myśląc, że jeśli mogłaby po prostu zlikwidować tego moralnego przedstawiciela Boga, będzie mogła grzeszyć bezkarnie przez resztę swojego życia. Jednym słowem skierowanym do Salome uciszy swoje sumienie i sumienie swojego męża na zawsze. Wyszeptała córce odpowiedź do ucha. Salome zbliżyła się do Heroda. Przenikliwa muzyka urwała się. Cisza spadła na zgromadzonych. Jedzenie przestało smakować i nawet w ich duszy pojawiła się odraza, gdy młoda dziewczyna poprosiła Heroda:
Daj mi tu (…) na misie
głowę Jana Chrzciciela (Mt 14,8).
Ze względu na swoją przysięgę Herod wprawiony był w zakłopotanie. Pomyślał o całym swoim minionym szacunku dla proroka, ale jednocześnie bał się drwin i szeptanych żartów gości, gdyby zobaczyli, że wycofuje się z obietnicy. Niewierny Bogu, sumieniu, sobie samemu, nie wstydząc się żadnej zbrodni, ale wstydząc się opinii publicznej, zdecydował się być wiernym swojej pijanej obietnicy. Nade wszystko drżał przed gniewem swojej drugiej żony.
Herod wezwał kilku służących. Zapalono pochodnie. Wszyscy milczeli, gdy dobiegały ich odgłosy schodzących po schodach, głębiej i głębiej, coraz cichsze i cichsze. Wreszcie usłyszeli zgrzyt kluczy w drzwiach lochu, skrzyp zawiasów. Na kilka sekund zapanowała cisza, a potem zakłócił ją nieprzyjemny głuchy odgłos czegoś spadającego. A później powolny marsz po stopniach w górę, coraz głośniejszy i głośniejszy, w rytmie bicia ich serc. Niewolnicy zbliżyli się do Herodiady z krwawym podarunkiem. Ta podeszła do Salome, a Salome, idąc przez salę taneczną, poniosła go na złotej misie Herodowi: brodatą głowę Proroka Ognia.
W tę ciemną noc, na skinienie dziecka cudzołożnicy, Herod zamordował zwiastuna Chrystusa.
Potem Heroda nawiedzały lęki, tak jak Nerona nawiedzał duch jego matki, którą zamordował. Cesarz Kaligula nie mógł spać, gdyż i jego nawiedzały twarze jego ofiar. Historyk Swetoniusz pisze, że „siedział w łóżku” albo chodził w kółko długimi portykami pałacu, wyglądając nadejścia dnia.
Herod, dowiedziawszy się jakiś czas później o naszym boskim Panu, myślał, że to Jan Chrzciciel powstał z martwych. Herod nie wierzył w życie przyszłe. Żaden człowiek zmysłowy nie wierzy. Wiara w nieśmiertelność umiera z łatwością w tych, którzy żyją w taki sposób, że nie potrafią stanąć twarzą w twarz wobec perspektywy sądu. Życie przyszłe odmówione jest komuś nie tyle z powodu sposobu, w jaki ktoś myśli, ale z powodu sposobu, w jaki ktoś żyje. Herod wmówił sobie, że drzwi zamykają się wraz ze śmiercią. Jednak teraz, gdy tylko usłyszał o tym, że nasz Pan głosi słowo Boże, zaczął myśleć, że Jan powstał z martwych. Sceptycyzm nigdy nie jest pewien samego siebie, będąc nie tyle stanowiskiem intelektualnym, co pozą, by usprawiedliwić złe zachowanie. Jak saduceusze, Herod odrzucał życie po życiu, ale jednak lękał się swojego sumienia. A słysząc o dziwach i cudach naszego Pana, „starał się Go zobaczyć” (Łk 9,9). I faktycznie Go zobaczył. Niecałe dwa lata później Piłat wysłał do niego naszego Pana:
Od dawna bowiem chciał Go ujrzeć,
ponieważ słyszał o Nim
i spodziewał się, że zobaczy jakiś znak,
zdziałany przez Niego (Łk 23,8).
Herod nigdy przedtem nie widział twarzy Jezusa, dopiero w tej ostatniej godzinie. Nigdy przedtem nie słyszał Jego głosu. Kiedy nadeszła ta chwila, nasz Pan odmówił rozmowy z nim.
Po Przemienieniu apostołowie, którzy widzieli, jak Mojżesz i Eliasz rozmawia z naszym Panem, zaczęli pytać o Eliasza. Nasz Pan powiedział im, że Eliasz już był pośród nich duchem; widzieli go w pustelniku, człowieku odzianym w sierść wielbłąda, który żywił się mizerną strawą. Wówczas ponownie wyciągnął im przed oczy krzyż. Pokazał im, że śmierć Jana Chrzciciela była zapowiedzią Jego własnej śmierci. Jak ludzie, którzy widząc Jana, nie uwierzyli mu, tak też nie uwierzą naszemu Panu:
i postąpili z nim tak, jak chcieli.
Tak i Syn Człowieczy ma
od nich cierpieć (Mt 17,12).
Poprzez komentarz na temat losu Chrzciciela Jezus przepowiedział swoje własne cierpienie i śmierć. Dążył do tego, by myśl o Mesjaszu, który zarówno umiera, jak i zwycięża, stała się dla nich czymś znajomym. Jak ludzie popełniali błąd w swej ślepocie, nie przyjmując Chrzciciela, kiedy przyszedł w duchu pokutnego Eliasza, tak przeoczą Mesjasza, kiedy przyjdzie pośród nich jako Ten, który poniesie ich winę, by odkupić ją na drzewie krzyża. Apostołowie dowiedzieli się, że takie przeznaczenie zostało przepowiedziane o Synu Człowieczym:
Ma On wiele cierpieć i być wzgardzonym (Mk 9,12).
Psalmy i prorocy nawiązywali do Jego cierpienia jako Syna Człowieczego. Jak nasz Pan nie ocalił Jana Chrzciciela przed okrucieństwem Heroda, tak nie ocali samego siebie przed tym samym Herodem. Zwiastun poniósł los Tego, którego zwiastował. Posłaniec spotkał się z przemocą, ponieważ ogłaszał Nowinę. I ponownie góra Kalwarii rzucała swój cień na dolinę, tym razem sięgając stóp Góry Przemienienia. Wszystko w Jego życiu mówiło o Jego krzyżu, także gwałtowna śmierć Jana.
Abp Fulton J. Sheen
Tekst jest fragmentem książki abp. Fultona J. Sheena pt. Życie Jezusa Chrystusa, wydanej nakładem Wydawnictwa AA. Tłumaczenie Jan J. Franczak
Zapraszamy do obejrzenia wywiadu z Janem J. Franczakiem, tłumaczem książki abp. Fultona Sheena „Życie Jezusa Chrystusa”. Rozmawia Łukasz Karpiel, PCh24.pl.
CZYTAJ TAKŻE: „Jedyny człowiek wcześniej zapowiedziany”. Poruszająca medytacja abp. Fultona Sheena
Sheen Fulton J.; Życie Jezusa Chrystusa; Wydawnictwo AA 2018, s. 681.