Świat naśladuje swoich idoli. Wystarczy ludziom podsunąć odpowiedniego idola, a oni naśladując go we wszystkim dają się manipulować i podpuszczać jak dzieci. Ludzie potrzebują wzorców pozytywnych, drogowskazów, przykładów popartych najlepiej sławą i sukcesem – potrzebują idoli. Zresztą zawsze potrzebowali. Tylko że kiedyś taką rolę spełniali bohaterowie narodowi i święci. Tylko że kiedyś wszystko było bardziej czytelne i jasne.
Szczególnie trudna jest dziś sytuacja młodzieży. Jak alkohol działa na nią szum informacyjny, chaos idei, perspektywy nieograniczonej niczym, dosłownie niczym, swobody. Tym, co większość z nich przekonuje, co stanowi dla nich fundament, na którym warto budować swój świat są będące tworem kultury amerykańskiej pogańskie bożki, którym na imię Pieniądze, Sukces i Sława. Wmawia się im i są o tym najczęściej głęboko przekonani, że przychylność tych bałwanów można zyskać tylko i wyłącznie wtedy, gdy przekreśli się do końca całą tradycję, przede wszystkim chrześcijaństwo i wszystko to, co ono za sobą niesie i przyjmie się neopogańską filozofię, którą w Polsce lansuje się w chwytliwym haśle „Róbta co chceta”, a której korzenie odnaleźć już można w zaprezentowanej w Piśmie Świętym doktrynie szatana, który przecież pierwszy powiedział: „Bądźcie jak bogowie”.
Wesprzyj nas już teraz!
Takim idolem stał się dla świata Mel Gibson.
Mel Columbcille Gibson urodził się 16 stycznia 1956 r. w Peekshill niedaleko Nowego Jorku. Był szóstym z jedenaściorga dzieci swoich rodziców. Jego ojciec, Hutton Gibson był z pochodzenia Irlandczykiem. Pracował jako kolejarz. Swoje młode lata przepracował w Nowym Jorku jako motorniczy metra. Matka była Australijką, znaną śpiewaczką operową. Rodzice poznali się w Nowym Jorku. Oboje byli katolikami. W 1968 r. Hutton Gibson wygrał 21 tys. dolarów w popularnym telewizyjnym quizie, który nazywał się „Leopardy”. Po zastanowieniu się z żoną, na co wydać pieniądze, doszli do wniosku, że przeznaczą je na emigrację do Australii, traktując ją jako jedyną receptę na to, by ich starsi synowie nie trafili do wojska i nie znaleźli się w Wietnamie.
Mel Gibson przed ukończeniem szkoły średniej wahał się pomiędzy wyborem kariery w biznesie a podjęciem pracy dziennikarza. Ostatecznie o jego przyszłości zadecydowała jego starsza siostra Sheila, która oglądając go w szkolnych przedstawieniach teatralnych uznała, że ma wielki talent aktorski i powinien wstąpić do szkoły dramatycznej. Bardzo łatwo zdał egzamin i rozpoczął studia.
Trzy tygodnie przed zdaniem egzaminu końcowego opijał z kolegami jakąś okazję. Mała popijawa przekształciła się szybko w wielkie całonocne pijaństwo. Krążyli od baru do baru. W jednym z nich wdał się w jakąś bójkę. Następnego dnia Mel Gibson w podartym ubraniu, z przekrwionymi oczami, skacowany, z twarzą całą w siniakach, szramach i krwi pojawił się na zdjęciach próbnych filmu „Mad Max”, na które jego reżyser zaprosił wszystkich chętnych. Gdy Miller (reżyser filmu – przyp. red) zobaczył sponiewieranego Gibsona – prawdziwy obraz „nędzy i rozpaczy”, prezentującego się jak typ spod ciemnej gwiazdy, wykrzyknął radośnie: „Kogoś takiego właśnie szukałem. Wypisz, wymaluj mój bohater”. l w ten sposób Mel Gibson rozpoczął swoją wielką, olśniewającą karierę.
Był sławny i bogaty. Ożenił się z katoliczką Royn Denise Moore, z którą przyjaźnił się od pięciu lat. Poznali się w Adelajdzie, gdzie ona pracowała w miejscowym szpitalu jako pielęgniarka, a on występował w teatrze. Owocem ich miłości była szóstka dzieci.
Sukces „Mad Max 2” i role we wcześniejszych filmach zwróciły na niego wreszcie uwagę Hollywood. Po przeprowadzce nie czuł się jednak dobrze. Jednemu z dziennikarzy wyznał: „Na początku mojego pobytu w Hollywood czułem się jak Marsjanin”. Odstawał tam od wszelkich obowiązujących w świecie filmu norm. Wyśmiewano się też z niego nazywając go „pantoflarzem” i „dzieciorobem”. Gdy się skarżył, mówiono mu: „Nie trzeba było się tu pchać”.
W jednym z wywiadów powiedział: „Nigdy nie pragnąłem Hollywood. Tak się dziwnie złożyło, że to Hollywood zapragnęło mnie, ale to jest ich problem”. Hollywood o mało go nie zniszczyło. Zaczął pić. Kilka piw rano, od południa mocniejsze alkohole. Niektórzy dziennikarze pisali, że nie było to tylko skutkiem „ciśnienia rosnącej sławy”, ale również efektem ostrego konfliktu z Diane Keaton. Przeżył załamanie psychiczne. Wreszcie popadł w alkoholizm, zaczął, jak doniosła prasa amerykańska, „pić jak szewc”. Na jednej z imprez pijany balował z kilkoma dziewczynami, na jego szczęście do „niczego nie doszło” ale został sfotografowany. Wrócił do Australii, do żony. Opowiedział jej o wszystkim tym, co się działo. Żona pierwszy raz wpadła we wściekłość. Chciała koniecznie wiedzieć, czy mąż ją zdradzał. Powiedziała: „Albo ja albo wódka”. Mel Gibson stał się członkiem ruchu Anonimowych Alkoholików tzw. Ruchu AA, znanego także w Polsce. Uprawiał ziemię, pasł bydło, włóczył się po okolicy, polował, ciężko pracował fizycznie.
Minęło osiemnaście miesięcy. Żona była cały czas przy nim. Pomagała mu, wspierała go. To wtedy Mel Gibson powiedział: „Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, bo ożeniłem się z ukochaną kobietą. Największą radość sprawia mi oglądanie zachodu słońca trzymając żonę za rękę”. Po tych osiemnastu miesiącach wrócił zdrowy, kwitnący, jako zwycięzca do Hollywood. Zagrał główną rolę w „Hamlecie”. Ta rola przyniosła Gibsonowi setki entuzjastycznych recenzji najlepszych krytyków na świecie. Aktor piął się w górę z godziny na godzinę, z dnia na dzień, z roku na rok.
W 1995 r. Mel Gibson zabrał się do, jak mówił, dzieła swojego życia – wysokonakładowego filmu historycznego „Braveheart” („Waleczne serce”). Był jego producentem i reżyserem. Film był od początku do końca jego „dzieckiem”. W Polsce krytycy mówili, że jest słaby. Co innego sądziła publiczność, która do kin waliła drzwiami i oknami. Niektórzy wypożyczali ten film kilkanaście razy. Na jego koncie pojawiły się filmy osiągające kolejne sukcesy: „Patriota”, „Byliśmy żołnierzami”, „Teoria spisku”.
Gibson sam określa się jako rzymski katolik, głęboką wiarę przekazał mu ojciec. Aktor mówi, że powrót do tradycji jest najlepszą odpowiedzią na czasy chaosu: „(…)Msza po łacinie, odpowiedni obrządek kapłański. I to nigdy nie było zniesione, to znaczy bezprawne lub wstrzymane. Jest to zupełnie legalne, choć rzadko już spotykane. Jest wiele konfuzji dokoła, szczególnie wśród katolików. Czują się zakłopotani, są w kryzysie, wielu z nich, nie wszyscy. I gdy tak się dzieje, i nie wiesz, co robić, i tracisz zaufanie, św. Paweł mówi nam w Ewangelii, że najlepiej wtedy trzymać się mocno tradycji”.
Jest po prostu realistą. Jako realista jest katolikiem i wierzy w miłość.
– Najważniejsza – mówi Mel Gibson – jest miłość, prawdziwa miłość, miłość mężczyzny i kobiety, miłość matki i dziecka, ojca i dziecka, miłość, która przybiera postać przyjaźni dwóch dziesięciolatków, miłość dziecięca, miłość trzydziestolatków, miłość siedemdziesięciolatków, prawdziwa miłość w każdej z jej postaci.
Powyższy tekst jest zbiorem fragmentów książki „Mel Gibson – droga do Pasji” Stanisława Krajskiego.
Warto wspomnieć, że Mel Gibson zapłacił słono za swoje przywiązanie do wiary. W świecie Hollywood starano się przedstawić go jako oszołoma wierzącego w jasełkowe bajeczki o „diabełkach i aniołkach”. Przypinano mu łatkę antysemity, głównie na podstawie kontrowersyjnych poglądów jego ojca. Jego wypowiedzi w wywiadach ucinano tak, by przedstawić go w negatywnym świetle lub wyśmiać. Za wierność żonie i rodzinie otrzymał łatkę „pantoflarza” i „dziecioroba”. Jego filmy poddawano negatywnej krytyce, po czym okazywało się, że publiczność oceniała je zdecydowanie inaczej. Te wszystkie doświadczenia życiowe; upadki i powstania, wszystko w kontekście głębokiej wiary, doprowadziły do stworzenia najpiękniejszego dzieła o męce Chrystusa – „Pasji”.
Historia Gibsona nie kończy się jednak na tym filmie. Jak każdy człowiek, a szczególnie jako hollywoodzki aktor był poddany pokusom tego świata. W „kryzysie wieku średniego” dopuścił się rzeczy, która położyła cień na dotychczasowe postrzeganie jego postaci. Po 26 latach małżeństwa jego żona wystąpiła o rozwód – powód – zdrada. Rzeczywiście, aktor zdradzał żonę z rosyjską pianistką Oksaną Grigorievą, która w późniejszym czasie dała mu dziecko – kolejnego syna. Do tego wróciły demony alkoholizmu, które wyszły na jaw kiedy został aresztowany za prowadzenie w stanie nietrzeźwym. Pojawiły się niebezpodstawne oskarżenia o antysemityzm i wykrzykiwanie rasistowskich obelg. Moment słabości kosztował aktora bardzo dużo. Cały hollywoodzki świat wreszcie miał broń, by zniszczyć go raz na zawsze, pozbyć się postaci, która była dla nich jak cierń – która pokazywała że można żyć wiarą, w stałych szczęśliwym związku, ciesząc się wychowywaniem dzieci. Gibson popadł w depresję, wrócił do butelki. Pojawiły się problemy z Grigorievą, sąd wydał zakaz zbliżania się aktora do dzieci. W 2014 r. wszedł w kolejny związek. W Hollywood strzelały szampany, wydawało się że Gibson i jego filmowa przeszłość to zamknięty rozdział. Do czasu.
W 2016 r. powrócił z filmem „Przełęcz ocalonych’ – przepiękną opowieścią o szeregowcu Desmondzie Dossie, który otrzymuje prawo do nieużywania broni w czasie walki na froncie II wojny światowej. Chciał tylko pomagać jako sanitariusz, noszenia broni i zabijania zabraniała mu religia. W trakcie swojej służby uratował 75 osób wynosząc je, jedna po drugiej – w trakcie japońskiego ostrzału – z pola bitwy.
Film otrzymał dwa Oscary oraz niezliczoną ilość pozostałych nagród. Nie było to jednak ostatnie słowo Gibsona.
Pod koniec 2016 r. ogłosił, że rozpoczął pracę nad swoim kolejnym dziełem – „Zmartwychwstanie” będącym drugą częścią Pasji. O swoich doświadczeniach powiedział: „W trakcie ostatnich dziesięciu lat odbyłem pokutę. Coś na kształt czyśćca za przewinienia, których dopuściłem się w przeszłości. Przeprosiłem, starałem się zadośćuczynić. Ale nie mogłem pozwolić by moment, w którym leżałem na tylnim siedzeniu policyjnego radiowozu, pijany od tequili zdefiniował całe moje życie.”
PR