13 sierpnia 1944 obrońcy Starówki wprowadzili na zajęte przez siebie tereny porzucony podczas walki przez Niemców transporter opancerzony typu Borwgard, błędnie brany przez niezorientowanych w wojskowości obserwatorów za mały czołg. Przejazd pojazdu, pobieżnie sprawdzonego przez amatorów – co było kluczowe dla dalszych wydarzeń – wzbudził powszechny entuzjazm żołnierzy i cywilów, zwabił setki gapiów. W tłumie warszawiaków cieszących się nowym sukcesem powstańców stał Józef Orwid. Zapewne w innych okolicznościach ten aktor, znany z występu w zbroi u boku Eugeniusza Bodo w roli Mary West, śpiewającej Sex appeal w filmie „Piętro wyżej” (1937), stałby się sensacją dla gawiedzi. Jednakże z toczącym się po Starym Mieście „czołgiem” artysta nie miał najmniejszych szans.
Gdy maszyna skręciła w ul. Kilińskiego, nastąpiła potężna eksplozja znajdującego się w niej półtonowego ładunku wybuchowego. W wyniku detonacji śmierć poniosło ponad 300 akowców i warszawiaków. Zginął również Józef Orwid. Kilkaset innych osób odniosło rany. Siła eksplozji zamieniła wiele ofiar w krwawą miazgę, zbieraną łopatami do wiader przez grabarzy. Ogarnięci euforią zdobycia „czołgu” powstańcy wprowadzili za swoje linie samorodnego konia trojańskiego. Przejęty od Niemców pojazd stał się pułapką najprawdopodobniej na skutek przypadku. Przewożący ładunek minerski Borwgard miał posłużyć hitlerowcom do zniszczenia powstańczej barykady przy ul. Podwale. Ponieważ jednak napastnicy zostali odparci przez obrońców Starówki, przed południem feralnego dnia porzucili pojazd, licząc na nieostrożny ruch ze strony powstańców. W swoich kalkulacjach nie przeliczyli się. Tragedia, do której doszło kilka godzin później, zapadła w zbiorową pamięć i przeszła do literatury.
Wesprzyj nas już teraz!
„polskie flaczki”
Pierwsza literacka relacja o masakrze przy ul. Kilińskiego 1 powstała na gorąco, nosi w sobie jeszcze ślady szoku wywołanego tym, co stało się 13 sierpnia. Napisał ją na papierze do pakowania poeta Tadeusz Gajcy „Topór”, uczestnik powstania, żołnierz Dywizjonu Motorowego Obszaru Warszawskiego AK:
– Święty kucharz do Hipciego,
Wszyscy święci, hej do stołu!
W niebie uczta: polskie flaczki
Wprost z rynsztoków Kilińskiego!
Salcesonów misa pełna.
Świeże, chrupkie. Pachną trupkiem:
To z Przedmurza!
Do godów. Święci, do godów,
Przegryźcie Chrystusem Narodów!
Gajcy nie opatrzył tytułem swojego ponurego wiersza. Nie chciał lub nie zdążył. Poległ w drugiej połowie sierpnia. Jego ostatni utwór podał do druku Jerzy Piórkowski „Stenowiec” („Współczesność” 1964, nr 22) – akowiec zbratany z komunistami.
W upiornej, naturalistycznej fraszce Gajcego występują ironiczne nawiązania do idei naszej Ojczyzny jako przedmurza chrześcijaństwa i do mesjanistycznej koncepcji Adama Mickiewicza – „Polska Chrystusem narodów”. Widać na świeżo nie dało się w innej konwencji pisać o skutkach wybuchu transportera. Trudno zresztą dziwić się zwątpieniu poety w hasła wypracowane przez naszą kulturę i jego obcesowemu językowi, gdy zestawi się te dwie składowe z konkretami zarejestrowanymi przez świadków.
„Zapada już zmierzch, placyk na Kilińskiego przedstawia wstrząsający widok. Ulice i ściany domów do wysokości pierwszego piętra zbryzgane krwią i białą masą mózgową. Jezdnię zaścieła olbrzymi zwał skotłowanych szczątków ludzkich, poniewierają się oderwane od tułowi ręce, nogi, krwawe strzępy ludzkiego mięsa i odzieży” (S. Komornicki, Na barykadach Warszawy…, 1964).
„jakby otwarło się niebo i ziemia równocześnie”
Roman Bratny, choć wojskowy (kapral podchorąży, uczestnik walk w Śródmieściu), nie zadał sobie trudu, by ustalić typ pojazdu, który przejęli 13 sierpnia staromiejscy powstańcy. W II części swojej powieści „Kolumbowie rocznik ’20” (1957), pod koniec jej IV rozdziału powiela potoczny mit: „Czołg hurkocze przez wąskie uliczki. (…). Pancerz machiny jest dosłownie oblepiony ludźmi. Siedzą, trzymając się wzajem, podkurczają nogi, by umknąć ruchliwej gąsienicy, klęczą, stoją, trzymając się wieżyczki”.
Wiarygodniejsze są późniejsze partie opisu, wyrażające zbiorowy szał na widok zdobyczy wojennej: „Gdzieś śpiewają Warszawiankę. (…). Krzyczą wszyscy. Wszystko krzyczy. Okna, balkony ocalałych kamienic oblepione ludźmi. Krzyczą dachy, na których mieszają niebo dłonie wiwatujących. (…). Wynędzniała, zniszczona kobieta z dzieckiem na ręku szarpie za ramię idącego obok pancerza młodego żołnierza. (…) kobieta wywalczyła wreszcie miejsce dla swej dłoni. Teraz puszcza dzieciaka i przypada policzkiem do żelastwa”. Czyste szaleństwo, bałwochwalstwo: potrzeba przytulenia się do śmiercionośnego pojazdu okazuje się potężniejsza niż macierzyństwo.
Sam wybuch i czas tuż po nim prozaik ujął następująco: „Skręca w ulicę Kilińskiego. Już jest przy Podwalu. Kto przeżył, pamięta: jakby otwarło się niebo i ziemia równocześnie. Z góry grad złachmanionych ludzkich strzępów, ciał, tynku (…). Na balkonach, na oknach zatrzymane w locie ludzkie ręce, jakaś wbita we wnękę muru głowa, jak rozklapana przez niedbałego artystę płaskorzeźba, źle uformowana w czerwonej glinie. (…). Nagi człowiek bez prawej ręki idzie, opierając się lewą o mur. To żołnierz. Na wklęsłym, zakrwawionym brzuchu ma pas, ciężkie saperki ciągnie na nogach obdartych wybuchem z sukna. Pada. Tratują go, ślizgając się we krwi, uciekający. Jakaś prawie naga kobieta woła rozpaczliwie dziecięce, zdrobniałe imię, jakby chciała przypasować do niego krótką dziecinną rączkę niesioną przed sobą. (…). Na asfalcie, nie na sterylizowanych prześcieradłach, robi się opatrunki. Tu, gdy lekarz jak rzeźnik skraca wiszącą na strzępach dłoń, nóż zazgrzyta po bruku. (…). Ciała ludzkie wiszą na balkonach jak wyrzucone do wietrzenia w dniach przedświątecznych porządków”.
„Grecka Mojra tak chciała”?
W III RP wypadki z 13 VIII 1944 r. odżyły za sprawą eseistycznej książki J.M. Rymkiewicza „Kinderszenen” (2008), w latach 1969–1973 mieszkańca domu przy ul. Kilińskiego 1 w Warszawie – mieście wybudowanym na śmierci („Każde wielkie miasto jest wybudowane na śmierci” – stwierdza Rymkiewicz).
Eseista prowadzi kilka wątków naraz: wspomina swoje zniszczone przez Niemców dzieciństwo, dywaguje nad sensem powstania, snuje refleksję metahistoryczną i metafizyczną, wreszcie – co najistotniejsze dla nas – z detektywistyczną pasją analizuje okoliczności masakry przy ul. Kilińskiego. Jego wnioski nie usatysfakcjonują kolekcjonerów niezbitych faktów: nie da się ustalić ani godziny eksplozji (wódz naczelny AK Tadeusz Bór-Komorowski i pisarka H. Malewska wskazują na południe, inni – na godzinę 18.00), ani przyczyny wjazdu transportera na ul. Kilińskiego („Może na Kilińskiego pod numerem jeden albo gdzieś trochę dalej, na Podwalu przy Kapitulnej, miała swoją kwaterę jakaś śliczna dziewczyna, śliczna sanitariuszka lub śliczna kucharka z tamtejszej kuchni batalionowej – i kierowca wozu chciał pokazać jej swój pancerny pojazd?” – pyta zagubiony w hipotezach autor), ani dokładnej liczby ofiar, nie wspominając o tożsamości tych, które znajdowały się w epicentrum wybuchu. Pokonany przez tajemnicę niezawinionego cierpienia Rymkiewicz próbuje ją wyjaśnić – niestety czyni to zupełnie serio – pogańską ideą ślepego przeznaczenia: „Grecka Mojra tak chciała”. Tymczasem powód tragedii był skrajnie przyziemny – lekkomyślne przemieszczanie się transporterem po zatłoczonych uliczkach przed sprawdzeniem go przez fachowców. Marna ta mądrość po szkodzie.
Mimo że Rymkiewicz w „Kinderszenen” obalił mit czołgu i niemieckiej premedytacji (koń trojański) w odniesieniu do wydarzeń z 13 VIII 1944, co stanowi jego niekwestionowaną zasługę – fałszywy przekaz nadal dobrze się ma w polskiej literaturze: „wysadzili w powietrze zgodnie z twym życzeniem / Kilińskiego mamiąc go czołgiem-pułapką” (fragm. wiersza W. Wencla Do Jana Lechonia z tomu De profundis, 2010). W filmie jest już inaczej. W „Mieście 44” J. Komasy (2014) na Stare Miasto wjeżdża śmierć opancerzonym pojazdem gąsienicowym bez wieżyczki i lufy.
Mariusz Solecki