27 kwietnia 2024

20 lat Polski w UE: deska ratunku czy pocałunek śmierci?

1 maja 2004 roku Polska – wraz z Węgrami, Słowacją, Słowenią, Czechami, Estonią, Litwą, Łotwą, Cyprem i Maltą – wstąpiła do Unii Europejskiej. To największe w historii rozszerzenie tej wspólnoty poprzedzone było masową, entuzjastyczną kampanią. Jeszcze do niedawana ekonomiści przekonywali, że decyzja o wstąpieniu do UE była dobra, ponieważ mieliśmy najbardziej skorzystać z unijnych dotacji. Jednak ucierpiała nie tylko nasza tożsamość. W ogóle osłabła siła narodu polskiego, a obecnie czeka nas szybkie ubożenie.

 

2 grudnia 2002 roku Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi wydało broszurę pod znamiennym tytułem: „Przystąpienie do Unii Europejskiej: deska ratunku czy pocałunek śmierci dla chrześcijańskiej Polski?”. Zawarta w opracowaniu argumentacja jest obecnie nawet bardziej aktualna niż w owym czasie. Wziąwszy pod uwagę to, co się wydarzyło w ciągu dwóch minionych dekad, nawet uczciwi euroentuzjaści musieliby przyznać, że „dobrze to już było”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Rząd nie pytał Polaków, czy chcemy rozpoczęcia rozmów akcesyjnych

16 grudnia 1991 r. przedstawiciele władzy III RP podpisali tzw. Traktat stowarzyszeniowy, który ratyfikowano trzy lata później. Przez 10 lat trwały przygotowania do wejścia do WE/UE, co formalnie nastąpiło 1 maja 2004 r.

Rządzący Polską postkomuniści, pozostający w zmowie z decyzyjną częścią „Solidarności”, nie pytali Polaków o to, czy chcemy, by w ogóle w naszym imieniu wszczynane były rozmowy o akcesji. To postawa przeciwna niż postępowanie władz Szwajcarii, które czterokrotnie poddały analogiczną kwestię pod osąd swoich rodaków. 13 grudnia 2002 roku rząd III RP – ponownie bez pytania – podpisał w Atenach tzw. traktat akcesyjny i wszczął nachalną propagandę prounijną.

2 grudnia 2009 roku, dzień po wejściu w życie Traktatu z Lizbony, nasz kraj stał się częścią składową UE jako nowego podmiotu prawa międzynarodowego, mogącego zawierać umowy międzynarodowe i delegować swoich dyplomatów za granicą.

 

Przestrogi SKCh

W kampanii przedreferendalnej SKCh – jako jedno z nielicznych środowisk konserwatywnych i patriotycznych – wydało informacyjną broszurę na temat akcesji. Organizacja starała się dotrzeć z ostrzeżeniem do polskich domów – by pobudzić do refleksji i podjęcia roztropnej decyzji w trakcie referendum, które odbyło się w 2003 roku.

Autorzy broszury wskazali nie tylko na ówczesny kurs instytucji europejskich, zaznaczając że „stwarza on poważny problem sumienia dla polskich katolików”. Z uzasadnioną w tym przypadku najwyższą powagą przewidywali, że „integracja z UE przyczyni się do zaszkodzenia misji, którą Bóg powierzył Polsce, gdy wyrwał ją z mroków pogaństwa i naznaczył jej czoło wodą Chrztu świętego”.

Przypomnieli, że „Polska jako Naród, jako Państwo i jako wspólnota Kościoła: Naród katolicki jest dobrem wspólnym”. Przy podejmowaniu zaś decyzji o przystąpieniu do UE gra toczy się nie tylko o przyszłość polityczną i gospodarczą naszego kraju, „jego wewnętrzny dobrobyt i dobre stosunki z sąsiadami”. Odnosi się bowiem do znacznie ważniejszej kwestii „natury religijnej, która dotyka samej istoty narodu polskiego. (…) Innymi słowy, obecna debata wokół przystąpienia do Unii Europejskiej zadecyduje, czy nowy układ prawny, społeczny i polityczny (…) będzie stał w sprzeczności do naturalnego porządku (…)”.

Stowarzyszenie przestrzegało przed Kartą Praw Podstawowych, odrzuceniem religijnego dziedzictwa Europy, sprzyjaniem aborcji i eutanazji, dopuszczeniem „klonowania”, legalizacji procedury zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro) i innymi praktykami eugenicznymi, promocją pseudomałżeństw homoseksualistów, ideologii gender; przed eliminacją małżeństwa między kobietą a mężczyzną jako jedynego fundamentu rodziny, a także sekularyzacją, lewicowymi zmianami w edukacji, zachęcaniem dzieci do buntu przeciwko rodzicom; przed egalitaryzmem, uderzeniem w religię i osoby wierzące pod pretekstem walki z „fundamentalizmem” oraz tradycją.

Autorzy uprzedzali rodaków przed „plagami moralnymi, społecznymi i politycznymi, których ofiarami stawaliśmy się zawsze, ilekroć oddalaliśmy się od Boga”, a także przed „kulturowym wynarodowieniem Polaków”.

W tekście przywołane zostały liczne dokumenty i analizy, w tym badanie Danielle Hervieu-Léger o tym, że „ludzie wierzą zawsze, ale nie zawsze dokładnie wiadomo, w co”.

SKCh przewidywało dechrystianizację i totalitarne zapędy lewicowo-liberalnych polityków, którzy przejęli instytucje zachodnie i poprzez długi marsz przez nie zmienili ich oblicze. W opracowaniu odniesiono się do konwergencji ustrojowej – upodobnienia ustrojów demokratycznych i totalitarnych do siebie – dzisiaj coraz częściej na Zachodzie używa się na to zjawisko określenia „miękkiego totalitaryzmu”.

W broszurze przeczytać możemy: „W tym kontekście można zrozumieć, że aż do dekady lat 80. ten ideał jedności europejskiej był postrzegany z nieufnością, jeśli nie z otwartą wrogością przez nurty ideologiczne o zabarwieniu marksistowskim, zarówno te zrzeszone w III Międzynarodówce Komunistycznej, jak i partie związane z Międzynarodówką Socjalistyczną, które w ówczesnej Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej widziały jedynie inicjatywę wyzwolenia rynków, zmierzającą do osiągnięcia stopniowej »dominacji kapitalizmu« na naszym kontynencie. Dlatego wobec drastycznej porażki realnego socjalizmu i utraty prestiżu wszystkich socjalistycznych utopii, te właśnie nurty zdecydowały się na zmianę frontu, wobec procesu budowy wspólnej Europy. Zamiast go zwalczać, posłużyły się nim, aby innymi drogami osiągnąć swoje totalitarne cele (…). Ta zmiana kursu była szczególnie widoczna we wzrastającym interwencjonizmie instytucji brukselskich w sprawach, które, zgodnie z traktatami założycielskimi, należą wyłącznie do kompetencji państw członkowskich. Jest to całkowity brak poszanowania zasady pomocniczości, która miała być jednym z fundamentów europejskiej budowli i wedle której instytucje europejskie miały zajmować się jedynie tymi sprawami, których państwa członkowskie nie były w stanie same rozwiązać. Dlatego też tym bardziej niepokojąca jest droga Unii Europejskiej, zmierzającej w kierunku materialistycznej i ateistycznej koncepcji praw osoby ludzkiej i stosunków społecznych, które miałyby być promowane w Europie nowego tysiąclecia” – napisano.

 

Karta Praw Podstawowych – zwyrodniona „dusza Europy”

Bogato udokumentowane opracowanie zawierało trafny opis tego, w jakim kierunku zmierzała UE. Co istotne, ukazało także kulisy tworzenia Karty Praw Podstawowych – „duszy Europy” – wskazując, jak wielkie stanowi ona zagrożenie dla Polski i Kościoła.

„Idea »katalogu« własnych praw Unii Europejskiej – czytamy – zrodziła się z dwóch zbieżnych nurtów. Z jednej strony chodziło o wypełnienie pustki prawnej, powstałej w wyniku faktu, że w swoich działaniach instytucje europejskie nie podlegały ani Karcie Praw Człowieka ONZ, ani Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, w przeciwieństwie do państw członkowskich, będących sygnatariuszami tych dokumentów. Z drugiej strony, przede wszystkim w zamyśle budowniczych zjednoczonej Europy, własna Karta Praw Podstawowych stawała się konieczna z powodów natury politycznej i filozoficznej, związanych z »przemianą samej istoty Europy«. Tak właśnie twierdzi Guy Braibant, przedstawiciel rządu francuskiego i wiceprzewodniczący Konwentu, który zredagował Kartę Praw Podstawowych: »Początkowo jeszcze do niedawna chodziło o wspólny rynek, o unię gospodarczą i monetarną, o wspólnotę interesów. Dzisiaj coraz częściej chodzi już także o unię polityczną, wspólnotę wartości. (…) Poza tym Unia uległa rozszerzeniu i jeszcze zostanie rozszerzona (…). To podwójne rozszerzenie niosło ze sobą konieczność bardziej klarownego i precyzyjnego zdefiniowania wspólnych wartości europejskich«. W tym sensie, jak zaznaczył (…) Guy Braibant, Karta z założenia ma stać się »nowym aktem założycielskim Unii Europejskiej« i można marzyć, że stanie się ona pewnego dnia »duszą Europy«”.

Członkowie SKCh pytali więc, jaki jest charakter owej „duszy” ponadnarodowej organizacji. Doszli do wniosku, że „dusza ta już nie tylko nie jest chrześcijańska, ale jest nawet… antyreligijna”.

Dzisiaj Karta służy do szantażu. Przestrzegania jej domagają się od Polski komisarze UE, uzależniając wypłatę środków z funduszy unijnych. Dzieje się tak mimo, że w 2009 roku zadeklarowaliśmy wyłączenie od jej skutków. Jednocześnie – jak ostrzegają europosłowie PiS – eurokraci chcą wprowadzić do KPP zapisy o zapewnieniu „prawa do bezpiecznej i legalnej aborcji” oraz „zdrowia seksualnego” (od „praw transów” po wszelkie inne aberracje seksualne).

Warto przypomnieć, że jak podkreślało wówczas Stowarzyszenie, w Karcie Praw Podstawowych wprowadzono „pseudoprawa” i „całkowicie pominięto fakt religijnego, chrześcijańskiego dziedzictwa europejskiego, a mianowicie zapisano, że Unia Europejska jest świadoma swojego dorobku duchowego i moralnego”. Pojawił się nowy fundamentalizm świecki. Według Braibanta do tego sformułowania wprowadzono trzy »poprawki« w stosunku do wersji początkowej: »świadoma« zamiast »inspirowana«, »dorobek«, odwołujący się do teraźniejszości, w miejsce »dziedzictwa« przywołującego przeszłość i wreszcie »duchowy« zamiast »religijny« A zatem nowe sformułowanie pozbawione zostało jakiegokolwiek odniesienia do religii, i to w dokumencie mającym być duszą nowej Europy! Przedstawiciel rządu francuskiego i autor propozycji przyznaje otwarcie, że starano się uniknąć tego, aby sformułowanie »dziedzictwo religijne« uznane zostało za »źródło inspiracji podstawowych praw«. Stąd można wywnioskować, że dla autorów Karty źródło prawa znajduje się w ateistycznych teoriach prawniczych, negujących transcendentne przeznaczenie człowieka. Ponadto Guy Braibant wyjaśnia dalej, że gra toczyła się o coś jeszcze ważniejszego: »Większość krajów stanowiących Unię Europejską nie jest laicka, a niektóre z ich konstytucji odnoszą się do Boga. To właśnie jest przyczyną, dla której laicyzm nie może zostać zaliczony w poczet wspólnych, europejskich wartości (…). Ten nielaicki charakter większości krajów europejskich nie stoi jednakże na przeszkodzie, aby sama Europa mogła być laicka”.

SKCh zauważyło, że wymazano ponad 1 500 lat chrześcijańskiej przeszłości. Te zabiegi skłoniły wówczas papieża Jana Pawła II do zdecydowanej interwencji. Podczas spotkania z korpusem dyplomatycznym, a później także podczas pielgrzymki w Bułgarii papież ostrzegał, że „Europa nie może ignorować swojego chrześcijańskiego dziedzictwa”, w tym powinna „uznać i chronić szczególną tożsamość i społeczną rolę Kościoła oraz wyznań religijnych”. „Jeśli nie będzie się tego brało pod uwagę – ostrzegał papież – zachodzi ryzyko oficjalnego uznania tych nurtów laicyzmu oraz agnostyckiego i ateistycznego sekularyzmu, które prowadzą do wykluczenia Boga i prawa moralnego z różnych sfer życia ludzkiego. Tragiczne konsekwencje tego faktu może ponieść – jak temu niejednokrotnie już dawało świadectwo samo doświadczenie europejskie – w pierwszym rzędzie cywilne współistnienie na kontynencie”.

Chociaż niektórym mogło się nawet wydawać, że SKCh „przesadziło” ze swoimi ostrzeżeniami, to jednak – jak pokazują ostatnie lata – przestrogi związane z zagrożeniami, wynikającymi z Karty Praw Podstawowych są jak najbardziej aktualne. W 2023 r. komisarz ds. spójności i reform Elisa Ferreira podkreśliła, że warunkiem wypłaty pieniędzy z nowego budżetu UE jest zagwarantowanie przestrzegania zapisów Karty Praw Podstawowych.

Jakże aktualne i wymowne są przestrogi przed zwyrodnieniem „prawa” pozytywnego, będącego konsekwencją akceptacji jako „normy” zwyrodnień moralności ludzkiej. Na czasie są również ostrzeżenia przed redukcjonizmem religijnym w edukacji, pajdokracją (infantylizacją społeczną) i egalitaryzmem płci we wszystkich sferach życia.

Już wtedy SKCh przedstawiło klarowną argumentację wskazującą, dlaczego nie można z funduszy publicznych finansować ideologii anomalii i z istoty swej negatywnych zjawisk związanych z dewiacją, w tym seksualną (wszak nie istnieją pozytywne dewiacje seksualne). Nie jest dyskryminacją jeśli państwo odmawia finansowania psucia obyczajów i moralności przez dewiantów.

Autorzy raportu ostrzegali przed skutkami obyczajowej rewolucji, która miała doprowadzić do depopulacji i osłabienia żywotności narodowej Polaków oraz naturalnej siły Państwa Polskiego – siły opartej o określoną liczebność obywateli – aby przejąć zasoby materialne, np. polskie bogactwa naturalne, ziemię i lasy, polski kapitał, polską własność.

 

Chaos moralny i społeczny

Z pewnością przystąpienie do UE nie przyczyniło się do cywilizacyjnego postępu Polski – na co wskazują euroentuzjaści – ale raczej pogłębienia panującego już chaosu moralnego i społecznego. Bo, jak mawiał papież Leon XIII: „Trudno uznać za doskonałość cywilizacji takie życie, w którym jakakolwiek prawowita władza jest zuchwale lekceważona, ani też uznawać, że wolność to niepohamowane propagowanie błędów, swobodne zaspokajanie przewrotnych żądań, bezkarność haniebnych czynów i przestępstw, prześladowanie najlepszych obywateli jakiegokolwiek stanu. Takie błędne, fałszywe i przewrotne warunki nie mają z pewnością siły, by doskonalić ludzką rodzinę i napełniać ją pomyślnością, gdyż nędzarzami czyni ludy grzech (Prz 14,34) i dlatego, mając zdeprawowane umysły i serca, spychają one ludy swoim ciężarem do upadku wszelkiego rodzaju, osłabiają jakikolwiek prawy porządek i tak szybko doprowadzają stan i spokój państwa do ostatecznego kryzysu”.

W 2002 roku Stowarzyszenie im. Księdza Skargi przestrzegało przed niedemokratycznymi działaniami Konwentu, który pracował nad nową konstytucją UE. Gremium to odwoływało się do wspólnotowego „konsensusu” podobnego do metody „centralizmu demokratycznego” w totalitarnych krajach komunistycznych.

Już wówczas organizacja polskich katolików wskazywała, w jakim kierunku zmierza Wspólnota Europejska, czy też Unia Europejska. Przywołany został m.in. raport pt. „Kobiety i fundamentalizm”, opracowany przez socjalistyczną deputowaną z Hiszpanii, Marię Izquiriedo Rojo oraz zatwierdzony przez europarlament. Celem analizy miało być potępienie dyskryminacji kobiet przez talibów w Afganistanie. W istocie publikacja uderzyła w „fundamentalizm” Kościoła, w tym niedopuszczanie kobiet do święceń kapłańskich. Potępione zostały tu np. „władze organizacji religijnych (…), które promują niedopuszczanie kobiet do kierowniczych stanowisk w politycznej i religijnej hierarchii”.

Raport Parlamentu Europejskiego „Kobiety i fundamentalizm” uznawał Kościół katolicki za rodzaj fundamentalistycznej sekty prześladującej kobiety. Zdefiniowano nawet „fundamentalizm” na użytek analizy. Rojo napisała: „Zważywszy, że pojęcie fundamentalizmu powstało w Stanach Zjednoczonych [Ameryki Północnej] w latach 20-tych i dotyczyło głównie wiary chrześcijańskiej, fundamentalizm ten charakteryzował się ślepym posłuszeństwem dogmatom wiary, interpretowanym w sposób dosłowny i stawianym ponad ustawami państwa prawa i prawami obywateli”.

 

Kierunek i cel rewolucji

SKCh z dużym wyprzedzeniem wskazało nie tylko na liczne zagrożenia, z którymi obecnie się mierzymy. Ukazało też kierunek i cele rewolucji. Konwent, który pracował nad nową konstytucją europejską, nawiązywał do spuścizny dwóch konwentów: amerykańskiego z 1787 roku i francuskiego z 1791 r.. Zmierzał do zniszczenia ostatnich, chroniących wartości cywilizacji chrześcijańskiej norm, które jeszcze pozostały w aktualnych traktatach. Dotyczyło to zwłaszcza materii prawa do życia, ochrony małżeństwa, chrześcijańskiej rodziny, poszanowania władzy rodzicielskiej i moralności, a przede wszystkim roli, jaką odgrywa Kościół katolicki w życiu publicznym krajów europejskich. Ta ostatnia prawidłowość już wówczas zaniepokoiła nawet takich laickich intelektualistów jak np. Marcello Pera, przewodniczący włoskiego Senatu.

Broniąc prawa naturalnego SKCh przypominało, że tzw. nabyte prawa obywatelskie wynikają z przyrodzonego prawa naturalnego i z realnej godności ludzkiej, niezależnej od religii. Prawa te zostały opisane przez filozofię i naukę oraz uznane przez Kościół. Jest on ich depozytariuszem – w przeciwieństwie do prawa pozytywnego, dowolnie stanowionego, wbrew naturze człowieka i jego przyrodzonej godności.

Także w 2002 roku SKCh przestrzegało przed utratą suwerenności, zalecając wstrzymanie się Polski z wejściem do struktur unijnych, by „przekonać się, jaki dokładnie kształt przybierze przyszła budowla europejska, a dopiero później zadać sobie pytanie, czy jest dla nas korzystne, a raczej czy godzi się zrezygnować z części naszej suwerenności na rzecz tej nowej struktury, będącej nadal wielką niewiadomą”.

Autorzy apelu przywołali wezwanie wystosowane przez papieża Jana Pawła II przy okazji przyjęcia nowego ambasadora RP przy Stolicy Apostolskiej: „Stając się członkiem Wspólnoty Europejskiej, Rzeczpospolita Polska nie może utracić żadnych zdobyczy materialnych i duchowych, o które walczyli i za które przelewali krew nasi przodkowie”.

Podobne zastrzeżenie podkreśliła Konferencja Episkopatu Polski w deklaracji z 21 marca 2002 roku: „Włączenie w struktury europejskie nie może oznaczać rezygnacji z suwerenności narodowej, politycznej i kulturowej, w tym także tożsamości religijnej”.

Tuż przed referendum, przedstawiano jednak wstąpienie do struktur europejskich jako „konieczność dziejową”. Twierdzono, że nie mamy alternatywy, że staniemy się jak Białoruś.

Już wtedy krakowskie stowarzyszenie przypominało o fałszu fatalizmu i determinizmu dziejowego. Istnieje wolna wola i Polska miała alternatywę, by prowadzić politykę wielowektorową, budując współpracę z innymi państwami. Przywołano przykłady Szwajcarii i Norwegii, nie będących członkami UE.

Idąc za wskazówkami świętego Augustyna oraz księdza Piotra Skargi SKCh pisało w broszurze, że w przypadku nierozważnej decyzji Naród Polski zostanie w wymiarze doczesnym ukarany niesuwerennością, niepomyślnością, odebraniem dóbr duchowych i dóbr doczesnych, a Polacy – osobiście odpowiedzą za swoją decyzję na Sądzie Ostatecznym („Jeśli Pan domu nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie” – Ps 127).

Ostrzegający nie pomylili się, diagnozując postępującą dechrystianizację i barbaryzację życia oraz zmierzanie w kierunku „miękkiego totalitaryzmu”. Nie „przestrzelili” również, diagnozując utratę suwerenności w szerszym wymiarze, a także utratę dóbr doczesnych przez Polaków.

 

Ekonomiczne bilanse: nie udało nam się zbudować stabilnej, konkurencyjnej gospodarki

Ekonomiczne bilanse przystąpienia do UE są wciąż w przeważającej mierze pozytywne. Coraz częściej słyszymy jednak, że tak naprawdę nie udało się stworzyć na tyle konkurencyjnej gospodarki, aby zapewnić narodowi bezpieczny byt.

Po 2028 roku Polska stanie się nie tylko płatnikiem netto – będziemy więcej wpłacać niż otrzymywać ze wspólnego budżetu. Nasze państwo zostanie również zobligowane do ściągania z obywateli kolosalnych podatków (pośrednich i bezpośrednich) na spłatę ogromnych zobowiązań – zarówno własnych, jak i wspólnego długu UE, zaciągniętego w czasie tzw. pandemii Covid-19. W tym przypadku za 4 lata ruszy mechanizm spłaty 30-letniego długu. Obecnie trwa regulowanie odsetek, które są znacznie wyższe niż zakładała Komisja Europejska.

Z zaprezentowanego przez portal money.pl 1 maja 2023 roku bilansu korzyści przystąpienia do UE wynika, że w ciągu 19 lat członkostwa nasz kraj otrzymał w sumie 157 mld euro (po odjęciu składek członkowskich). Największe korzyści mieliśmy odnieść jednak dzięki wspólnemu rynkowi.

Powołując się na dane Ministerstwa Finansów autorzy ocenili, że „wejście Polski do Unii Europejskiej pozwoliło na wykonanie cywilizacyjnego kroku” dzięki funduszom wspólnotowym. „Od 1 maja 2004 r. do końca marca 2023 r. do Polski trafiło ponad 235 mld euro. W ramach Polityki Spójności – 153 mld euro, na rozwój rolnictwa – 74 mld euro. Jednocześnie wpłaciliśmy do wspólnego unijnego budżetu ponad 78 mld euro. A więc w czasie 19 lat członkostwa w UE Polska otrzymała ponad 157 mld euro, czyli ponad 700 mld zł”. Z powodu sporu w sprawie kopalni Turów w owym czasie straciliśmy 2,7 mld złotych z tytułu kar, które KE potrąciła z funduszy.

Konrad Szymański, wicedyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego, zaznaczył, że niebawem Polska stanie się płatnikiem netto do budżetu UE i „dlatego już dziś trzeba mówić o znacznie większych i trwałych korzyściach wynikających z integracji handlowej w ramach UE”, by „nie wejść w buty budżetowego populizmu wstrząsającego politycznie najbardziej rozwiniętymi państwami UE od co najmniej 2008 roku”. Dlatego ekonomista przekonuje, że „pozycja netto w unijnym budżecie nie jest kluczem do zrozumienia sensu członkostwa w UE. Jest nim udana integracja handlowa i konkurencyjność gospodarki na wspólnym rynku”.

Jednak z tą konkurencyjnością jest krucho. 28 czerwca 2023 r. prof. Elżbieta Kawecka-Wyrzykowska z Katedry Integracji i Prawa Europejskiego Kolegium Gospodarki Światowej SGH pisała na łamach gazeta.sgh.waw.pl, że od kilku lat jest „krytycznie niska stopa inwestycji”. A bez tego „nie ma możliwości rozwoju i wdrażania nowoczesnych technologii warunkujących systematyczną poprawę lub przynajmniej utrzymanie konkurencyjności polskich wyrobów na rynku całej UE oraz na rynkach spoza UE”.

Poziom łącznych inwestycji prywatnych i publicznych w PKB w ostatnich kilku latach ma być „najniższy od połowy lat 90. i w 2022 r. wyniósł zaledwie 16,8%. Średnia stopa inwestycji w całej Unii Europejskiej osiągnęła 22,7% PKB” – czytamy. W związku z tym „perspektywa zmniejszania się środków unijnych rodzi pytanie, czy krajowy budżet udźwignie ciężar większego finansowania inwestycji publicznych (fundusze UE finansują obecnie 60% tych inwestycji) w sytuacji, gdy ogromną większość obecnych wydatków z polskiego budżetu stanowią tzw. sztywne wydatki na publiczną edukację i służbę zdrowia, obronność, administrację, różne transfery socjalne itd. Dodajmy, że nie widać też przesłanek do wzrostu inwestycji prywatnych, najważniejszych dla rozwoju kraju i poprawy konkurencyjności”.

Profesor podała szczegółowe dane, wskazując, że w przeliczeniu na jednego mieszkańca największymi beneficjentami z budżetu UE (dane z 2021 r.) były: Luksemburg (3 132 euro), Litwa (prawie 600 euro), Łotwa i Węgry (po ok. 450 euro). Polska zajęła dalsze miejsce z sumą 316 euro.

Średnio w ciągu roku otrzymywaliśmy nieco ponad 12 mld euro z budżetu unijnego, co stanowiło 1,9% PKB po odjęciu naszej składki do wspólnego budżetu.

Chociaż poprawił się stan polskich dróg i generalnie infrastruktury, to jednak odbyło się to także wskutek znacznego zadłużenia samorządów, które musiały wyłożyć część środków na inwestycje. Poziom zadłużenia przekracza znacznie limit, po którym uruchamiana jest unijna procedura nadmiernego zadłużenia.

Część inwestycji okazała się nietrafiona, a w przypadku wielu – np. parki wodne – pojawia się ogromny problem utrzymania ich w związku z polityką klimatyczną i wysokimi kosztami energii. Profesor przyznała, że pomimo monitoringu wydatkowania środków unijnych, „co roku zdarzały się przypadki nieuzasadnionych wydatków, korupcji, obchodzenia przepisów”.

 

Ponura perspektywa

Wziąwszy pod uwagę schyłek okresu, kiedy to otrzymywaliśmy więcej niż wpłacaliśmy do wspólnego budżetu, a także niezwykle kosztowną politykę Europejskiego Zielonego Ładu, perspektywy dla Polski malują się ponuro.

Dotacje unijne szły przede wszystkim na dwa obszary działań UE, tj. politykę spójności (redukowanie dysproporcji rozwojowych między państwami UE i ich regionami) oraz Wspólną Politykę Rolną (WPR).

W przypadku Polski mniej więcej dwie trzecie transferów od początku akcesji pochłonęła polityka spójności, około jednej trzeciej – WPR, a pozostałe 3 procent – inne wydatki. Dzięki funduszom znacznie skorzystała Warszawa, poprzez rozbudowę metra.

Jednak – zdaniem profesor z SGH – „w mniejszym stopniu widać pozytywne efekty w postaci trwałej poprawy efektywności produkcji, rozwoju nowoczesnych technologii i opartych na nich konkurencyjnych w skali międzynarodowej wyrobów”. Nie ma widoku na trwałe źródło dobrobytu państwa i jego obywateli. Po prostu nie udało się zapewnić wysokiej wydajności i konkurencyjności gospodarki, która wciąż wymaga bardzo wysokich nakładów.

Tymczasem unijne środki będą się kurczyć. Po 2028 roku nie tylko czeka nas dopłacanie do budżetu unijnego. Będziemy też musieli hojniej dokładać się do regulowania wspólnego zadłużenia. Nadto trzeba będzie poszukać setek miliardów euro na transformację eko-cyfrową (Zielony Ład) i zwiększone wydatki na obronność.

Polska jest karana przez Komisję Europejską (od 2021 r. dziennie naliczane były kary w wysokości 1 mln euro, które 21 kwietnia 2023 r. obniżono do 0,5 mln euro) w związku z nierespektowaniem orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE). Chodzi o spory dotyczące praworządności i kopalni Turów.

Z powodu pierwszej wymienionej tu kwestii, w tym żądania respektowania zapisów Karty Praw Podstawowych, odmówiono nam także wypłat ze środków nadzwyczajnego Programu Odbudowy (dotacje plus pożyczka, chociaż powoli niewielkie sumy są odblokowywane, ale kurczy się nam czas na wydanie tych środków na projekty dekarbonizacji i cyfryzacji). Jak tu wspomniano, „uwspólniony” dług i tak będziemy spłacać począwszy od 2028 roku.

Polska gospodarka od kilku lat zwija się. W związku z dekarbonizacją i realizacją polityki klimatycznej stopniowo likwidowane są niektóre gałęzie przemysłu. Również te, w których Polska świetnie sobie radziła (przemysł meblarski, transport).

Obecnie pojawia się inna narracja euroentuzjastów. Jak sugeruje profesor z SGH, „przystąpienie do UE oznaczało przede wszystkim awans cywilizacyjny Polski, włączenie kraju do obszaru dobrze ugruntowanej demokracji, wielu prawnie zagwarantowanych swobód obywatelskich, obszaru liczącego się w świecie ze względu na swój potencjał, wyznawane wartości i realizowane cele”.

Innymi słowy, korzyści materialne schodzą na dalszy plan, a faktycznie mielibyśmy skorzystać na przyjęciu ateistycznego/agnostycznego światopoglądu oraz „wartości demokracji europejskiej”.

Polska – co przede wszystkim należy podkreślić – została mocno wpleciona w unijne struktury i ekonomicznie uzależniona od importu z UE. Najważniejszymi sektorami naszej gospodarki w 2020 roku (oficjalne dane KE) był handel hurtowy i detaliczny, transport, usługi noclegowe i gastronomiczne (24,9 proc.), przemysł (24,2 proc.) oraz administracja publiczna, obronność, edukacja, opieka zdrowotna i pomoc społeczna (15,3 proc.).

Handel wewnątrzunijny stanowi trzy czwarte polskiego eksportu (w tym m.in. 29 procent trafia do Niemiec, 6 proc. do Czech i 5 proc. do Francji). Do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych trafia po 6 procent, a do Rosji połowa z tej wielkości.

Jeśli chodzi o import, 67 proc. pochodzi z państw członkowskich UE (w tym 27 proc. z Niemiec, 6 proc. z Holandii i 5 proc. z Włoch). Import spoza Unii obejmuje m.in. 10-procentowy udział Chin i 4-procentowy Rosji.

Od dawna podawana jest narracja, że UE ma poważne problemy i jeśli nie ustanowi nowych podatków, nie zwiększy wpływów do budżetu, a także nie przejmie jeszcze więcej kompetencji od państw członkowskich, nie poradzi sobie z zadłużeniem i wyzwaniami, przed którymi stoi w obliczu transformacji świata.

 

„Hamiltonowski moment” i stworzenie Stanów Zjednoczonych Europy

Stąd podjęte działania zmierzające do reformy traktatów i centralizacji władzy. Ten proces postępuje od Traktatu Lizbońskiego, który zwiększył uprawnienia unijnych instytucji. Kolejnym ważnym krokiem było stworzenie Funduszu Odbudowy (w reakcji na „pandemię” Covid-19) i zaciągnięcie przez Unię kredytu, aby sfinansować nowy instrument.

Ten „hamiltonowski moment” Europy ma zaowocować stworzeniem Stanów Zjednoczonych Europy. Liczono, że uda się zrobić to, co uczynił niegdyś Alexander Hamilton, jeden z „ojców założycieli” Stanów Zjednoczonych. Ten pierwszy sekretarz skarbu zaproponował uwspólnotowienie długów wojennych amerykańskich stanów i wprowadzenie zgodnych ceł oraz jednego banku, wzmacniając pozycję rządu federalnego (m.in. poprzez możliwość nakładania podatków), przyspieszając zjednoczenie państwa.

Dziś UE zmierza do centralizacji władzy w oparciu o propozycje zawarte w odnowionym Manifeście z Ventotene (2022). Pokrywa się z tą deklaracją projekt reform traktatów unijnych przedstawiony jesienią 2023 roku.

Europejscy federaliści uważają, że globalizacja podważyła istnienie państw jako suwerennych podmiotów, które próbując realizować własne interesy narodowe, stają się groźne dla innych krajów. Lekarstwem na to jest wielopoziomowa federalizacja, zgodna z wizją komunisty Altiero Spinellego, autora pierwotnego Manifestu z Ventotene – z 1941 roku.

Zmiany zaproponowane 25 października 2023 r. przez Komisję Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego (AFEC) dotyczą dokładnie tego, co od dawna proponują federaliści europejscy (Grupa Spinellego). W szczególności zaś zniesienia zasady jednomyślności w głosowaniach Rady UE, w odniesieniu do 65 obszarów oraz transferu kompetencji z państw do instytucji unijnych poprzez utworzenie dwóch nowych wyłącznych prerogatyw UE. Jest to szczególnie niebezpieczne dla prawa własności – w zakresie ochrony środowiska oraz bioróżnorodności (art.3 TFUE).

Natomiast rozszerzenie kompetencji współdzielonych (art.4) dotyczy ośmiu nowych obszarów: polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, ochrony granic, leśnictwa, zdrowia, obrony cywilnej, przemysłu i edukacji. Władze unijne zyskałby większy wpływ na edukację, system opieki zdrowotnej z możliwością narzucania tzw. prawa do aborcji i edukacji seksualnej. Łatwiej można byłoby dyscyplinować niepokorne kraje, które naruszą Kartę Praw Podstawowych.

 

Duża waga wyborów do Parlamentu Europejskiego

W kontekście proponowanych zmian traktatowych, a także w związku z ustalaniem budżetu na następne lata, czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego są szczególnie ważne. Wytyczą drogę do utworzenia kolejnej Komisji Europejskiej i PE, które będą sprawować swoje obowiązki do 2029 roku.

Nowa KE i PE stworzą podstawy pod przyszłość Unii w następnej dekadzie.

Do roku 2030 mają być podjęte kluczowe decyzje dotyczące polityki klimatycznej. Ma być stworzony nowy Zielony Ład, integrujący cele porozumienia paryskiego w sprawie klimatu z wyznaczonymi nowymi celami zrównoważonego rozwoju – do osiągnięcia po 2030 roku.

Nowi przywódcy UE będą również odpowiedzialni za uzgodnienie kolejnego siedmioletniego budżetu UE (2028–2035) i wynegocjowanie globalnej agendy na rzecz zrównoważonego rozwoju, aby kontynuować realizację jej celów do połowy wieku.

Kwestia „neutralności węglowej” i cele porozumienia paryskiego mają być włączone do ram konstytucyjnych poprzez pakiet legislacyjny Fit for 55. Kluczowe w tym czasie będzie dążenie do zapisania pierwszeństwa prawa UE nad konstytucjami narodowymi i ustanowienie silniejszego mechanizmu warunkowości, umożliwiającego wstrzymywanie funduszy UE dla projektów krajowych, które nie są zgodne z zapisami Karty Praw Podstawowych.

To ci nowi posłowie zadecydują o tym, jakimi dodatkowymi podatkami obciążyć obywateli w UE.

Światowe Forum Ekonomiczne szacuje, że obecnie by zrealizować cele Europejskiego Zielonego Ładu, potrzebne będą dodatkowe inwestycje o wartości ponad 620 mld euro rocznie. Dojdą jeszcze do tego tymczasowe transfery na rzecz najuboższych gospodarstw domowych, które w sposób nieproporcjonalny zostaną dotknięte kosztami transformacji.

Przywódcy UE wyznaczyli cel, aby do 2030 roku odnawialne źródła energii pokrywały 42,5 procenta końcowego zapotrzebowania na energię. Jednak bez kolosalnych inwestycji w infrastrukturę energetyczną cele te nie mają szansy być zrealizowane. A skąd będą pochodzić nowe środki w sytuacji, gdy państwa UE są już bardzo zadłużone?

Co więcej, Bruksela planuje dalsze rozszerzenie UE o Ukrainę, Mołdawię, kraje Bałkanów Zachodnich.

Chociaż Centrum Jacques’a Dellorsa uspokaja, że nie należy obawiać się kosztów rozszerzenia, to pozostaje kwestia geostrategiczna, uznawana za konieczność. Wspomniany ośrodek zaznacza, że wydatki będą dotkliwe dla państw takich, jak Polska.

8 listopada 2023 r. Komisja Europejska zarekomendowała otwarcie negocjacji akcesyjnych z Ukrainą i Mołdawią. Z wyliczeń Centrum Dellorsa wynika, że przystąpienie Kijowa kosztowałoby Unię dodatkowe 186 mld euro w ciągu siedmiu lat, czyli więcej niż roczny budżet UE. Spowodowałoby też „przekształcenie znacznej liczby beneficjentów netto w płatników netto”.

Centrum dodaje, iż „rośnie zapotrzebowanie na finansowanie UE w obszarach takich, jak: energia i dekarbonizacja, technologie cyfrowe i badania naukowe oraz obronność i bezpieczeństwo, które załamie się w 2026 r., gdy wygaśnie Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności (RRF). Jednocześnie dług zaciągnięty w ramach programu NextGenerationEU (NGEU) będzie trzeba spłacać od 2028 r., a odsetki są już w toku”.

Odsetki są znacznie wyższe niż zakładała KE. „Do 2058 r., kiedy dług będzie trzeba spłacić, same koszty odsetek mogą wynieść łącznie 222 mld euro”. UE może wydać w ciągu 30 lat od 582 do 715 mld euro. Bruksela musi więc poszukać nowych zasobów własnych na sfinansowanie samego rozszerzenia w wysokości około 24 mld euro rocznie, nie mówiąc o środkach na spłatę wspólnego długu.

Proponuje się więc gruntowną reformę funduszu wspólnej polityki rolnej na lata 2028 – 2034. Fundusz ten znajdzie się pod znaczną presją. W przypadku braku przełomu w zakresie nowych zasobów własnych – jak zaznacza Centrum Dellorsa – „istnieją zatem tylko dwie możliwości zrównoważenia wymaganych dodatkowych wydatków na szczeblu UE: wyższe wkłady krajowe lub bardziej powszechny dług europejski”.

Ponadto sugeruje się, by przekierować środki ze Wspólnej Polityki Rolnej i funduszy spójności na większe projekty europejskie w oparciu o kryteria doskonałości, a nie równowagi geograficznej lub dystrybucyjnej. Nadto, zamiast dopłacać do produkcji rolnej małych gospodarstw, dopłaty miałyby trafić do wielkich koncernów rolnych z Ukrainy, co miałoby służyć „poprawie konkurencyjności i ekologizacji europejskiego rolnictwa” (sic!).

W kontekście tych zmian Polacy będą ubożeć szybciej niż wielu się wydaje – w tym także tym, którzy otrzymują obecnie wysokie pensje w korporacjach. Wraz z kurczeniem się gospodarki polskiej i unijnej oraz podnoszeniem kosztów funkcjonowania biznesów, a także w związku z ogromnymi nakładami na rozwój tak zwanej sztucznej inteligencji i centrów danych nowej generacji pożerających prąd i zasoby wodne, rozpoczął się trend grupowych zwolnień wysoko wykwalifikowanych informatyków i innych specjalistów. Obecny model transformacji eko-cyfrowej, tak w UE, jak i w Polsce – a nie ma innego alternatywnego programu rozwoju – jest niezwykle kosztowny i obciążający nie tylko dla pokoleń obecnych, ale także dla przyszłych.

W tym kontekście, bilans zysków i strat związanych z wejściem Polski do UE nie rysuje się korzystnie. Tracimy nie tylko podstawowe wolności, wiarę i tożsamość, ale także – w coraz szybszym tempie – również podstawowe dobra materialne, zwłaszcza poprzez zjawisko tak zwanego ubóstwa energetycznego.

Agnieszka Stelmach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij