Rozwinięcie cenzury w mediach społecznościowych, zapowiedzi impeachmentu prezydenta USA, obcięcie finansowania republikanów przez sektor prywatny czy zdławienie konkurencji na rynku wysokich technologii – powyższe rozwiązania wprowadza się na kanwie zaledwie jednego wydarzenia; wdarcia się zwolenników Donalda Trumpa do gmachu Kapitolu.
W obronę „świątyni demokracji” i demoliberalnego porządku włączyły się nie tylko odpowiednie służby i sądy, ale podmioty – wydawałaby się – zupełnie do tego nieprzeznaczone. Od kilku dni w sprawie rzekomego „zamachu stanu” na Kapitolu, swoje wyroki ferują właściciele największych amerykańskich korporacji, stosując odpowiednie „kary” gdzie tylko mogą.
Wesprzyj nas już teraz!
Pal sześć licznie udokumentowane nieprawidłowości wyborcze i toczące się w tych sprawach postępowania. Każdy parlamentarzysta, który sprzeciwił się decyzji Kolegium Elektorów o zwycięstwie Joe Bidena straci finansowanie ze środków prywatnych. Taką decyzję podjął Amazon, a wtóruje mu Marriott, Blue Cross Blue Shield, American Express, AT&T, Comcast, Dow, Exxon, Facebook, Ford Motors, Goldman Sachs, JPMorgan Chase, Mastercard i Microsoft.
Arbitralne deklaracje przedstawicieli Big Money to nie tylko jawne ustawienie się po danej stronie barykady, ale ostrzeżenie na przyszłość; wystarczy pomyśleć inaczej niż my, a wartki strumień pieniędzy szybko wyschnie. Amerykański system finansowania partii politycznych powoduje, że jest to groźba niezwykle niebezpieczna.
W oparciu o odgórne i całkowicie subiektywne decyzje social media przeprowadzają wśród konserwatystów i prawicowców prawdziwą czystkę. Wystarczyło oświadczenie Marka Zuckerberga o „nawoływaniu do przemocy” i wprowadzeniu rzekomego „zagrożeniu demokracji”, by z największych platform poznikały lub zostały trwale wyciszone liczne profile. Decydujący się na ucieczkę z orwellowskiej rzeczywistości użytkownicy liczyli na zakotwiczenie w bezpiecznej przystani Parlera, ale Big Tech postanowił inaczej i obiecująca alternatywa dla Twittera została skutecznie storpedowana. Efekt? Dla osób o „nieprawomyślnych” – według właścicieli mediów społecznościowych – poglądach po prostu zabraknie miejsca w publicznej debacie.
Natomiast na płaszczyźnie politycznej demokraci w Izbie Reprezentantów planują wprowadzenie artykułów oskarżających Donalda Trumpa. Wydaje się, że impeachment zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim definitywne pożegnanie Trumpa z polityką. Być może w przygotowaniu są też oskarżenia dużo większego kalibru? Nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, zgodnie z rzymską zasadą cui bono? (kto zyskał?), że na szturmie na Kapitol póki co zyskują jedynie siły stojące za zwycięstwem kandydata demokratów. Trump nie miał w tej akcji absolutnie żadnego interesu, co pokazuje charakter jego natychmiastowych reakcji na środowe zajścia. Być może tą drogą należy kroczyć w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania w sprawie licznych zaniedbań; np. niedoborów kadr strzegących budynku czy decyzji burmistrz dystryktu Kolumbii o braku skierowania na miejsce większych oddziałów Gwardii Narodowej.
Pomimo przegranej w wyborach prezydenckich, Donald Trump wciąż zagraża wizji nowego porządku, którego zwieńczeniem jest zwycięstwo tandemu Biden-Harris. Za nowojorskim miliarderem wciąż stoi konserwatywna prowincja, świadoma walki o duszę Ameryki i gotowa w każdym momencie wyjść na ulice. Być może postanowiono wykorzystać konsekwentne podgrzewanie przez Trumpa atmosfery społecznej i – jak w aikido – uderzyć w przeciwnika siłą jego własnego ciosu. Być może prowokacja spod Kapitolu miała dać pretekst współczesnym monopolistom do dalszego zacieśniania pętli wokół szyi amerykańskiego społeczeństwa. Ale tego, podobnie jak prawdy o Smoleńsku czy innych przełomowych wydarzeniach, prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy.
Piotr Relich