W „Wall Street Journal” ukazała się krytyka pewnej nauczycielki z Massachusetts – Loreny German wezwała bowiem do rewizji kanonu lektur szkolnych, zwłaszcza klasyki, w tym nawet „Odysei” Homera. Wszystko przez kwestie rasowe.
Wokół ruchu Black Lives Matter pojawił się nurt zgłaszający postulat „krytycznej analizy klasycznych tekstów literatury”. Mają być „oczyszczone” z „konotacji rasistowskich”, ale przede wszystkim wprowadzać zasadę „różnorodności”. Nowa forma cenzury dotyczy literatury od Homera po np. Scotta Fitzgeralda. W sieciach internetowych można przeczytać różne wypowiedzi o „przestarzałych wartościach” propagowanych w tej literaturze. Niebezpieczne jest także to, że owi „antyrasistowscy” progresiści chcieliby napisać nową listę lektur szkolnych, poczynając od książek dla najmłodszych.
Wesprzyj nas już teraz!
Klasyka z natury rzeczy musi być „przestarzała”, bo utwory powstały przecież już dawno temu. W dodatku hołduje „niemodnym” dziś wartościom i przeszkadza „postępowi” społecznemu. Do tego dochodzi zarzut, że literatura klasyczna jest „zbyt biała”.
Pochodząca z Dominikany aktywistka Lorena Germán to autorka książki „The Anti-Racist Teacher”. Twierdzi, że „edukacja jest jednym ze sposobów pójścia do przodu”. Ma też być narzędziem „sprawiedliwości społecznej”. Mówi o potrzebie wprowadzenia „strategii antyrasistowskich” w nauczaniu. Ideologię tego typu promuje portal kierowany do nauczycieli „The Multicultural Classroom”, z którym German współpracuje. Także jej książka zachwalana jest jako „źródło instrukcji antyrasistowskich”. Mamy postulat cenzurowania światowej klasyki i przede wszystkim postulat wprowadzenia „wielokulturowego kanonu” lektur.
Takie rzeczy już się zresztą dzieją. Francuski pisarz i scenarzysta Timothée de Fombelle jest autorem wielu książek dla młodzieży tłumaczonych na dziesiątki różnych języków, w tym także na język polski oraz laureatem wielu nagród literackich. W 2020 roku ukazała się jego książka „Alma: Le vent se léve”. Jak najbardziej poprawna politycznie pozycja opowiada o nastolatkach zmagających się z handlem niewolnikami. Teoretycznie temat powinien być „modny” i „słuszny”. Jednak anglo-amerykański wydawca autora Walker Books, pomimo sukcesu książki we Francji, natychmiast ogłosił, że nie wyda tej powieści na rynku brytyjskim i amerykańskim. Chodzi o to, ze autor jest… biały i podpada pod grzech „przywłaszczania kulturowego”. Biały nie może pisać o historiach dotyczących czarnych, bo obiektywnie i tak stoi po stronie „wyzyskiwaczy i eksploratorów”. Wydawca stosując się do postulatów ruchu BLM uznał, że to „nieprzyzwoite przywłaszczanie historii niewolnictwa”.
Współczesnych cenzorów nie obchodzi, że przygodowa książka dla młodzieży jest dobrze osadzona w realiach historycznych. Timothée de Fombelle wyjaśniał, że przeglądał archiwa, pamiętniki, dobrze zna Afrykę, gdzie kilka lat mieszkał, odwiedzał nawet forty, gdzie odbywał się handel niewolnikami. Dyskwalifikujący okazuje się jednak… kolor skóry autora. Biały autor nie może już wprowadzić jako podmiotu literackiego swojej książki ciemnoskórej dziewczynki i już. To jeden z wielu przykładów aberracji i wiktymizacji europejskiej cywilizacji.
W historii już takie rzecz przerabiano. Choćby w czasach komunizmu. Wtedy jednak „postęp” nie miał jeszcze tak „antyrasistowskich” konotacji. Zadowalano się słynnym argumentem antyamerykańskim: „a u was biją Murzynów!”. Wydawano za to serię książek o przygodach Tomka Wilmowskiego wśród łowców głów, Apaczów, kangurów czy u źródeł Amazonki. Dzisiaj każdy tom może być uznany za mocno „rasistowski”, nie wspominając o „W pustyni i w puszczy”, czy nawet Trylogii Henryka Sienkiewicza. Murzynek Bambo już zresztą zniknął, a zaczęto nawet zmieniać tytuły klasyki, by wspomnieć choćby o „10 Murzynkach” Agathy Christi.
Wyrwany z kontekstu powstawania dzieł atak na literaturę to tylko część szerszego zjawiska ataku na całą kulturę kwalifikowaną jako „kultura białych”. Na przykład po tegorocznym, tradycyjnym noworocznym koncercie orkiestry Filharmonii Wiedeńskie transmitowanej w wielu krajach, we Francji pojawiły się głosy, że ta orkiestra jest… zbyt biała. Tak stwierdził m.in. znany francuski trębacz Ibrahim Maalouf. Nie spodobał mu się „brak różnorodności etnicznej” wśród filharmoników.
Co ciekawe, na ripostę się zdobył skrzypek o nazwisku Zhang Zhang z Orkiestry Filharmonii Monte-Carlo. Wyjaśnił koledze muzykowi, że komisja kwalifikująca muzyków do orkiestry nie ogląda kandydatów, ale słucha tylko jakości wykonania przez nich utworów, a artyści są wybierani ze względu „na ich muzykę, a nie kolor skóry, płeć i pochodzenie etniczne”.
Strach pomyśleć do czego prowadzi ten obłęd na tle „wielokulturowości”. Pewnie do wtórnego analfabetyzmu i stworzenia jakiegoś amalgamatu cywilizacji. W czasach PRL efektem dyktatury „postępu” były „białe plamy” w kształceniu młodzieży. Wywołało to m.in. powstanie podziemnego ruchu wydawniczego drugiego obiegu, który te braki szybko wyrównywał. Czy przy współczesnych „rewolucjonistach” doczekamy czasów czytania bezdebitowych wydań Homera?
Bogdan Dobosz