Paryż po raz kolejny stał się centrum zamieszek we Francji. Policja starła się z uczestnikami protestu tzw. „żółtych kamizelek”. Podczas manifestacji na Champs Elysees, policja użyła przeciwko demonstrantom broni gładkolufowej oraz gazu łzawiącego.
W sobotę na ulicach Paryża miały miejsce sceny niczym z filmów wojennych. Policja chcąc opanować wielką, antyrządową demonstrację użyła broni gładkolufowej, armatek wodnych oraz gazu łzawiącego. Protesty stale przybierają na sile, a ich skala coraz bardziej zaskakuje władze w Paryżu, a także służby bezpieczeństwa. Protestujący przeciwko podwyżkom akcyzy na paliwa zapowiadają kontynuowanie swych manifestacji.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak wynika ze statystyk policyjnych, na ulicach Paryża można było zobaczyć w sobotę ok. 8 tys. demonstrantów, którzy w zdecydowany sposób wyrażali swój sprzeciw wobec polityki fiskalnej Emmanuela Macrona. Poważne podwyżki cen paliw, a także upieranie się przy nich przez francuskie władze prowadzą do tego, że tzw. „żółte kamizelki” przeradzają się w zorganizowaną grupę, która organizuje manifestacje w całej Francji. Tylko w sobotę w całym kraju protestowało ok. 23 tys. osób. Najtrudniejsza sytuacja miała miejsce w stolicy, gdzie policja użyła siły, aby zapanować nad tłumem protestujących.
BREAKING: Massive riots are currently taking place in central Paris, as protesters protest rising fuel prices. Fireworks have been confirmed thrown at police officers. Multiple officers have been injured. One protester has died since the protests started: pic.twitter.com/7iwA2yjCGa
— BNL NEWS (@BreakingNLive) 24 listopada 2018
Manifestanci wznosili okrzyki pod adresem prezydenta Emmanuela Macrona, którego nazywali „złodziejem”. Bardzo ciekawie przedstawia się narracja strony rządowej, która oskarża o zakłócanie porządku prawicowe organizacje. Minister spraw wewnętrznych Christoph Castaner powiedział, że najbardziej radykalni uczestnicy manifestacji odpowiedzieli na apel Marine Le Pen, liderki Zjednoczenia Narodowego i to oni atakowali funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa.
Przypomnijmy, że w piątek w mieście Angers w zachodniej Francji, jeden z uczestników protestu „żółtych kamizelek” groził wysadzeniem się w powietrze. Twierdził, że w plecaku miał materiały wybuchowe. W ręku natomiast trzymał granat. Mężczyzna domagał się przyjęcia przedstawicieli manifestujących przez prezydenta Emmanuela Macrona. Po kilku godzinach negocjacji z policją, mężczyzna poddał się i został aresztowany. Służby bezpieczeństwa ustaliły, że granat, którym się posługiwał, nie był atrapą i zagrożenie wybuchem rzeczywiście istniało.
[EN DIRECT] Les #Giletsjaunes arrachent des pavés sur les Champs-Élysées >>https://t.co/gKown838x6 pic.twitter.com/avbNqkQxHw
— Le Parisien (@le_Parisien) 24 listopada 2018
Wobec ogromnej eskalacji protestu, który przybrał gwałtowne formy i rozlał się na cały kraj, zareagował rząd. Premier Edouard Philippe na antenie publicznej telewizji stwierdził, że mimo społecznego niezadowolenia, władze nie zrezygnują z wyznaczonego celu. Zapewniał, że rząd „usłyszał złość i cierpienie, brak perspektyw, zarzuty, iż władze od dawna nie odpowiadały na zaniepokojenie ludzi, na odczucia ubożenia i pozostawienie samej sobie pewnej części społeczeństwa”.
Źródło: tvp.info, Twitter, PCh24.pl
WMa