Sobotnie wybory do islandzkiego parlamentarntu wygrała rządząca Partia Niepodległości. Wynik może okazać się jednak niewystarczający, by utrzymać władzę. Formacja uznawana przez media za konserwatywną potrzebuje bowiem koalicjanta. O tego będzie jednak trudno za sprawą afery, która we wrześniu rozbiła rządzącą koalicję.
W nowej kadencji Althingu, czyli islandzkiego parlamentu, zasiadać będzie aż 8 formacji. Najwięcej głosów otrzymali tzw. konserwatyści, jednak wynik Partii Niepodległości jest gorszy od zeszłorocznego o 4 pkt proc. Głosy 25 proc. uprawnionych wymagać będą od partii premiera Bjarniego Benediktssona znalezienia koalicjanta.
Wesprzyj nas już teraz!
Inny scenariusz to zawarcie koalicji przez formacje lewicowe. Drugie miejsce z wynikiem 17 proc. zajął Ruch Lewicowo-Zielony na czele z Katrín Jakobsdóttir. Potencjalnym koalicjantem formacji jest Sojusz Socjaldemokratów (12 proc. poparcia, czyli dwókrotnie więcej niż w roku ubiegłym).
Zaskakująco dobry wynik uzyskała Nowa Partia Centrowa byłego premiera Sigmundura Gunnlaugssona. Ugrupowanie powstało we wrześniu i już uzyskało poparcie 11 proc. Islandczyków. Straciła natomiast Partia Piratów (9 proc. w stosunku do 14 proc. w roku ubiegłym).
Problemy ze stworzeniem rządu Partia Niepodległości może mieć nie tylko za sprawą układu sił w parlamentarncie, ale także z powodu obyczajowego skandalu. We wrześniu partia premiera Benediktssona utraciła jednoosobową większość w Althingu, gdy koalicyjna Jasna Przyszłość oskarżyła polityka o tuszowanie faktu, że jego ojciec zabiegał o zatarcie wyroku wydanego w roku 2004 wobec mężczyzny skazanego za gwałty na adoptowanej córce.
Sobotnie wybory odbyły się w niespełna rok po zeszłorocznych. 29 października roku 2016 Islandczycy, również we wcześniejszych wyborach, wybierali parlament po skandalu związanym z ujawieniem afery Panama Papers. Wtedy okazało się, że w rajach podatkowych konta miało około 600 obywateli wyspiarskiego kraju, w tym ówczesny premier Sigmundur Gunnlaugsson i dwaj ministrowie.
Źródło: rmf24.pl
MWł