Od kilku wieków najbardziej zmyślni myśliciele polityczni łamią sobie głowy nad tym, co począć z Polską, gdy z dwóch stron, niczym w kleszczach, ściskają nas dwa mocarstwa – Niemcy i Rosja. Jak zatem żyć, gdy dwóch sąsiadów łaso przygląda się nam, jak drapieżnik wpatrzony w smakowitą ofiarę?
Wydaje się, że z tego klinczu nie ma właściwie rozsądnego wyjścia. Próbowaliśmy bowiem niemal wszystkiego – a to polityki równowagi, a to poprawienia relacji z Rosją (kto dzisiaj pamięta nieudane działania na tym polu rządu Kazimierza Marcinkiewicza?), a to znów czołobitnych przemówień przed obliczem niemieckiej kanclerz, gdy minister Radosław Sikorski trudził się sztuką wygłaszania mowy poddańczej w Berlinie na specjalnie przygotowanym klęczniku, za sprawą którego wszyscy sądziliśmy, iż przemawia na stojąco. I nic. No, może wyłączywszy eksponowane medialnie stanowisko dla ówczesnego premiera, Donalda Tuska.
Wesprzyj nas już teraz!
Jednak nic nie wskazuje na to, by działania rządów III RP w jakikolwiek sposób przybliżyły nas do udzielenia odpowiedzi na pytanie: jak żyć w tej niełatwej sytuacji geopolitycznej?
Między Wschodem a Zachodem
Piotr Eberhardt, w wydanej niedawno książce „Słowiańska geopolityka”, rozprawia się z licznymi mitami, w oparach których przyszło nam współcześnie żyć. Ukazuje bowiem przekrojowo myśl geografów, filozofów i polityków rosyjskich, dowodząc, iż bajania części sił politycznych na temat możliwego dzisiaj sojuszu Warszawy i Moskwy to mrzonka. Co więcej, neoimperialne zakusy postsowieckiego kolosa niemal w każdym calu stoją w sprzeczności z interesami naszego kraju. I nie jest wcale tak, jak zdają się sądzić niektórzy, iż Rosja mogłaby znaleźć z Polską wspólny język na niwie cywilizacyjnej. O ile Polacy nierzadko trafnie rozpoznają problem dekadencji współczesnej Europy (nie dotyczy to, rzecz jasna, sporej grupy psychoetuzjastów Unii Europejskiej), o tyle nikt przy zdrowych zmysłach nie uznaje, że chrześcijańska cywilizacja sama w sobie jest zepsuta. Ulega co najwyżej powolnej erozji, na skutek działań bezmyślnych polityków czy ogarniętych niezrozumiałym szałem nihilizmu ideologów.
Tymczasem rosyjscy myśliciele już od XIX wieku gardłowali przeciwko zachodniej cywilizacji, zgodnie postrzegając Polskę – do czasów współczesnego nam Dugina – jako istotny kłopot geopolityczny, niezrozumiały „wypadek przy pracy” lub po prostu efekt uboczny starcia cywilizacyjnego między wschodem a zachodem. Oto więc mamy być dziwnym tworem, wszak z jednej strony posiadamy korzenie słowiańskie, a więc pochodzeniem wpisujemy się idealnie w cywilizację wschodu, lecz z drugiej strony należymy do zachodu, czyli jesteśmy – cytując pogardliwe słowa Michaiła Danielewskiego – „zapadnikami” (w dosłownym tłumaczeniu: „zachodnikami”).
Co z nami uczynić, wymyślił więc Dugin, obecnie wpływowy choć nieco anachroniczny w swoich koncepcjach moskiewski ideolog: oddać Niemcom, wszak nasz katolicyzm nijak się ma do rosyjskiej doktryny geopolitycznej. Lepiej więc, byśmy trafili w strefę wpływów naszych zachodnich sąsiadów (co poniekąd ma zresztą miejsce, choć nie na zasadach ekspansji, jak chciałby rosyjski misjonista), a nade wszystko, by osłabić Kościół poprzez wspieranie sił wobec katolicyzmu destrukcyjnych. Kto czytał słynny wywiad Dugina z Grzegorzem Górnym, ten doskonale wie, o co chodzi.
Uciec, ale dokąd?
Najbardziej przerażające w książce Eberhardta jest to, że rysowane przez niego tradycje geopolityczne Rosjan, w połączeniu z koncepcją Mitteleuropy, która wprawdzie nie zawsze łączyć się z pruską polityką ekspansji, realizuje się w jakiś sposób na naszych oczach. Od Zachodu mamy Niemców, twardo dominujących w Europie i raczej potwierdzających swoją przewagę w jej środkowoeuropejskim megaregionie. W dodatku dystansujących się od Waszyngtonu, a przecież współczesne rosyjskie koncepcje geopolityczne właśnie taki scenariusz uznają za idealny. Z drugiej zaś, jest rzeczona Rosja – okrzyknięta kolosem na glinianych nogach, ale jednak zarzucająca Zachodowi zepsucie cywilizacyjne, bezsilność w walce z agresywnym islamem i, rzecz jasna, postrzegająca siebie jako dominatora. Moskwa znakomicie rozgrywa napięcie polityczne wokół kwestii energetycznych, dążąc do wzmocnienia więzi z Berlinem, tak by Waszyngton trzymał się ze swoim gazem z dala od Europy.
Eberhardt jednak nie tylko przeraża. Wskazuje bowiem, że Europa Środkowowschodnia nie jest zupełnie skazana na wieczną grę między Rosją a Niemcami. Ciekawie brzmią w tym kontekście chociażby koncepcje słowackiego polityka i myśliciela, Milana Hodży, który dostrzegał w tym regionie dynamikę polityczną, mogącą prowadzić do integracji, a wreszcie federacji. Na przeszkodzie, jak to zwykle bywa, stoją oczywiście narodowy egoizm krótkofalowych interesów, czego nie sposób lekceważyć, gdyż jak słusznie uczył Dmowski, polityka pozostaje nadal czynieniem możliwym tego, co realne.
Jednak z drugiej strony warto przeciwstawić słowom polskiego myśliciela pogląd kardynała Richelieu, iż polityka to czynienie możliwym tego, co konieczne. Pobrzmiewa w tym rzecz jasna nuta charakterystycznej dla czasów działalności tego hierarchy potrzeby sprawczości mimo wszystko i mimo woli wszystkich, ale przecież także potrzeba konsekwencji w działaniu. Przyczyną porażki polityki zagranicznej Polski w dwudziestoleciu międzywojennym nie były w końcu kiepsko poukładane sojusze (choć faktycznie zabrakło tutaj racjonalności), ale brak konsekwencji właśnie. Jak można było bić się u boku Niemców, by po chwili już deklarować walkę przeciwko Niemcom?
Kwestia budowy sojuszu państw Europy Środkowowschodniej jest mocno dyskusyjna, a – co pokazuje praktyka polityczna – nie jest to na pewno proces łatwy. Wymaga jednak żelaznej konsekwencji. Zaś o polityce zagranicznej III RP można powiedzieć dzisiaj niemal wszystko, poza tym tylko, że jest spójna i konsekwentna. Próbujemy bowiem różnych opcji, a czasu być jest coraz mniej. Eberhardt swoją książkę głośno nam o tym przypomina.
Krzysztof Gędłek
Piotr Eberhardt, Słowiańska geopolityka. Twórcy rosyjskiej, ukraińskiej i czechosłowackiej geopolityki oraz ich koncepcje ideologiczno-terytorialne, Arcana, Kraków 2017.