2 sierpnia 2017

„Dunkierka”. Angole, po co wam to było?

(fot. mat. filmowe)

Najnowszy film Chrisa Nolana nie powalił mnie na kolana. Miliony zainwestowane, nazwiska całkiem dobrze znane. Recenzent po głowie się skrobie: dlaczego mu wyszło tak sobie?


Dlaczego nic mnie w tym filmie nie zachwyca? Czy dlatego, że to historia dobrze znana z historii – więc fabuła nie jest w stanie niczym widza zaskoczyć. A może dlatego, że scenariusz jakiś rozlazły – owszem, trzy perspektywy, z których obserwujemy rozwój wydarzeń, gładko na siebie zachodzą, nie powodując utrudnień w śledzeniu akcji, ale całość wyszła nierówna: momenty większego napięcia rozdzielają irytujące dłużyzny. W ogólnym więc rozrachunku dramaturgii tu niewiele więcej niż trucizny w zapałce – najmocniej wzrusza śmierć chłopaka, który spadł ze schodów. To chyba najwięcej mówi o filmie, jak by nie było, wojennym.

Wesprzyj nas już teraz!

 

A zdjęcia? No, cóż, jak to nad morzem w niepogodny dzień. Serce zaczyna żywiej bić jedynie w chwili pojawienia się na niebie Spitfire’ów, ale to raczej nie zasługa operatora, tylko samej maszyny – bezsprzecznie najpiękniejszej w całych dziejach lotnictwa wojskowego. Muzyka? Ilustracyjnie nawet się sprawdza, acz w ucho nie wpada. Aktorzy? Wzmiankowane znane nazwiska to głównie druga liga albo emerytura, do tego w większości na drugim planie. Na pierwszym zaś – dziatwa zupełnie nijaka. Grający główną rolę chłopczyna wydaje się być tak przerażony faktem, iż zaangażował go sam wielki Christopher Nolan – twórca trylogii o Batmanie, którą dopiero co oglądał z palcami w buzi – że przybrawszy najbardziej jego zdaniem żołnierską minę niewzruszenie trwa w niej od pierwszej sceny filmu aż do ostatniej. Reszta umundurowanej młodzieży – podobnie drętwa.

 

Płynę cywilnym jachtem przez Kanał La Manche – powoli, choć stary silnik daje z siebie wszystko. Trochę nudno – czekam więc, aż główny bohater nagle się obudzi, albo z oddali nadleci wielki nietoperz, bądź też wszystko okaże się iluzjonistycznym trikiem, lecz nic podobnego się nie dzieje – bo to przecież realistyczna produkcja historyczna. Dear Christopher, poważne filmy inaczej się robi – tu trzeba wycisnąć sok z życia. A „Dunkierce” brak ducha, brak ikry, brak ognia. Wszystko w niej jakieś takie miałkie. „Dunkierka” Christophera  Nolana przypomina potrawę bez soli – zjeść się da, ale nie smakuje jak należy.

 

Jacht więc płynie, płynie, płynie; Spitfire leci, leci, leci; wojsko na plaży czeka, czeka, czeka; ja siedzę, siedzę, siedzę. Film trwa zaledwie sto sześć minut, a mnie się wydaje, że wpław pokonuję dystans między Dover a Calais. Ale jako że nie mam w zwyczaju wychodzić z kina przed napisami końcowymi, więc patrzę, patrzę, patrzę, a myśl ulatuje coraz dalej, dalej, dalej…

 

Tak to było

 

Operację „Dynamo” (ewakuację Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego z Dunkierki na przełomie maja i czerwca 1940 roku powszechnie przedstawia się jako wielki sukces, nieledwie zwycięstwo, jednak – jak przytomnie zauważył Winston Churchill – ewakuacjami, nawet najbardziej udanymi, nie wygrywa się wojen. Szkoda, że świeżo upieczony premier rządu Jego Królewskiej Mości nie dostrzegł więcej: że w istocie pod Dunkierką na przełomie maja i czerwca 1940 roku Wielka Brytania przegrała z kretesem całą drugą wojnę światową.

 

Winston Churchill wciągnął swój kraj w morderczy konflikt, który całkowicie zmienił jego oblicze. Imperium brytyjskie bowiem wkroczyło w wojnę jako supermocarstwo dyktujące porządek świata, a wyszło z niej jako totalny bankrut o zniszczonej reputacji. Gigantyczne zadłużenie wojenne wobec Stanów Zjednoczonych mocno na kilka dekad zubożone społeczeństwo brytyjskie będzie spłacać aż do trzeciego pokolenia (ostatnią ratę w roku 2006). Jeszcze w latach czterdziestych zachwieje się cała imperialna struktura, aby w ciągu następnych dwóch dekad ostatecznie rozpaść się w pył, i Wielka Brytania z pozycji metropolii globalnego imperium, nad którym słońce nie zachodziło, stoczy się do roli klienta swej byłej kolonii, „pięćdziesiątego pierwszego stanu USA” i wygodnie „zacumowanego” na stałe lotniskowca US Navy.

 

Mieć w rękach cały świat i stracić go w ciągu kilku lat – to prawdziwe mistrzostwo świata; to wyczyn godny zapisania złotymi zgłoskami w księdze rekordów Guinnessa. A Brytole do dziś  uważają Churchilla za zbawcę ojczyzny. Zaprawdę, dziwny to zbawca, który dzieło „zbawienia” opiera na procesie niszczenia. Trzeba bowiem być ślepym, aby nie zauważyć, że Wielka Brytania to drugi po Polsce największy przegrany drugiej wojny światowej. Takie są fakty, których nie przysłonią najbardziej nawet bombastyczne parady zwycięstwa. A wszystko wskutek jednej nieroztropnej decyzji o brnięciu w konflikt z Niemcami.

 

A tak być powinno

 

Jednakowoż wypadki wcale nie musiały, ba, nie powinny się potoczyć w ten sposób. Należało po upadku Francji przystać na wysuwaną kilkakrotnie przez Berlin propozycję zawarcia pokoju. W najżywotniejszym wszak interesie Londynu leżało jak najszybsze wyplątanie się z wojny, w którą jakże lekkomyślnie dał się wplątać Paryżowi. Dla brytyjskiego imperium bowiem konfrontacja zbrojna z III Rzeszą nie miała najmniejszego sensu – ani  politycznego, ani gospodarczego, ani tym bardziej militarnego. A i Hitler nie chciał wojny z Brytyjczykami. W starciu na zachodzie chodziło mu wszak o upokorzenie Francji i jej spacyfikowanie celem zabezpieczenia sobie pleców przed rozpoczęciem swej właściwej misji życiowej: budowania Tysiącletniej Rzeszy na bezkresach Rosji.

 

Dogadanie się z Berlinem byłoby więc ze strony Londynu niczym innym jak powrotem do tradycyjnej brytyjskiej polityki splendid isolation (notabene zawsze zorientowanej na wspieranie Prus). A potem – okopawszy się na niedostępnej wyspie – trzeba było umiejętnie sterować zdalnie rozwojem wydarzeń (co Londynowi zawsze przychodziło z ogromną łatwością), dodatkowo podszczuwając Hitlera na Stalina (przy jednoczesnym mamieniu tego ostatniego nadzieją ewentualnego odwrócenia sojuszy), i w ten sposób doprowadzić do jak najszybszego starcia totalitaryzmów, aby się nawzajem porządnie wykrwawiły. W międzyczasie zaś należało zmontować wespół ze Stanami Zjednoczonymi (w tej sytuacji jak równy z równym) koalicję wolnego świata, która w odpowiednim momencie spadłaby na karki wyczerpanych śmiertelnym bojem totalitarnych bestii, by zdecydowanym ciosem je dobić i przywrócić przedwojenny porządek świata.

 

Sytuacja taka niosłaby same korzyści nie tylko dla Brytyjczyków, których imperium po wygranej w ten sposób wojnie jeszcze bardziej by się umocniło, ale i dla całego świata. Afryka i Azja uniknęłyby hekatomby, jaką przyniosła im „dekolonizacja”, za to w narodach skolonizowanych miałyby czas dojrzeć i umocnić się elity zdolne w cywilizowany sposób domagać się niepodległości, i w równie cywilizowany sposób ją udźwignąć. Także Polska wedle powyższego scenariusza znalazłaby się w nieporównanie lepszym położeniu.

 

Tylko że przywrócenie przedwojennego porządku świata nie leżało w interesie wielu – nade wszystko zaś tego, który zażądał od Boga XX stulecia do swego wyłącznego rozporządzenia, a Pan w swych niezbadanych wyrokach się na to zgodził – co „podsłuchał” Leon XIII 13 października 1884 roku. Dlatego na świat wypełzł w owym stuleciu legion szatańskich agentów, w których gronie znaleźli się nie tylko Lenin, Stalin i Hitler, ale też Churchill i Roosevelt.

 

Takie oto refleksje można sobie snuć, gdy niespiesznie snuje się akcja „Dunkierki” Christophera Nolana – opowieści o bezprzykładnym poświęceniu setek brytyjskich cywili, którzy odwagą po stokroć zawstydzili swoich żołnierzy, a jednak w długoterminowej perspektywie ani ich odwaga, ani uratowane przez nich czterysta tysięcy istnień, nie były w stanie zmienić zadekretowanego w mrocznych gabinetach nieszczęśliwego biegu wydarzeń.

 

Jerzy Wolak

 

„Dunkierka” – scenariusz i reżyseria: Christopher Nolan; w rolach głównych: Fionn Whitehead, Mark Rylance, Tom Hardy, Cillian Murphy, James D’Arcy, Kenneth Branagh; Francja-Holandia-USA-Wielka Brytania; 2017; 106 minut.

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 306 286 zł cel: 300 000 zł
102%
wybierz kwotę:
Wspieram