Historia tego chłopca to historia wiary, nadziei i miłości rodziców, którzy zawierzyli Panu Bogu, a nie światu, reprezentowanemu w tym przypadku przez lekarzy. Medycy pięciokrotnie namawiali bowiem matkę chłopca o imieniu Noah, by dokonała aborcji. Dla dziecka miało nie być żadnych szans na przeżycie zaraz po porodzie. A żyje już o wiele dłużej, niż „godzinę po porodzie”.
Musimy usunąć ten płód. Zakończmy tę ciążę. Nie ma dla niego żadnej nadziei. Szanse, że przeżyje, niemal nie istnieją. Zalecam aborcję, tylko to mogę zrobić – takie zdania usłyszeli brytyjscy rodzice oczekujący przyjścia na świat syna od lekarzy, którzy powołani są przecież do tego, by ratować ludzkie życie i zdrowie. Zamiast tego jednak chcieli zabić chłopca w łonie matki.
Wesprzyj nas już teraz!
Rodzice nie zgodzili się na ten „zabieg” – może się wydawać, że w dzisiejszych czasach ich decyzja wymagała sporej odwagi, ale przecież większości rodziców wyda się oczywista. U dziecka w płodowej fazie rozwoju zdiagnozowano niezwykle rzadkie powikłanie rozszczepu kręgosłupa, powodujące wypełnianie czaszki płynem, który zmiażdżył mózg dziecka do „małego skrawka tkanki”. Pięciu lekarzy proponowało aborcję – mówili, że chłopiec nie przeżyje, że umrze zaraz po porodzie, że nawet jeśli jakimś cudem przeżyje poród to konieczna będzie skomplikowana operacja odsączania płynu z mózgu, która również może się nie powieść i w konsekwencji doprowadzić do śmierci. A jeśli nawet operacja się uda, ich dziecko będzie żyło jako inwalida tylko przez kilka godzin, tygodni czy miesięcy – opisuje sprawę Zoe Romanowsky na łamach portalu alateia.org.
Shelly i Rob nie zniechęcili się diagnozą, która zwolenniczki „Czarnych Protestów” natychmiast skłoniłaby do zabicia dziecka. Rodzice byli przygotowani na najgorsze – wszak lekarze to ludzie wykształceni i z pewnością wiedzieli co mówią – wybrali już nawet trumienkę dla dziecka. Gdy chłopiec przyszedł na świat w jego czaszce znajdowało się jedynie 2 proc. mózgu. Lekarze raz jeszcze orzekli – nie ma dla niego żadnej nadziei.
Noah – bo tak nazwali syna – jednak nie umierał. Rozwijał się, rósł a w wieku 3 lat (tak, tak, dożył tego wieku!), wspomniany wcześniej „mały skrawek tkanki” rozrósł się do rozmiarów 80 proc. przeciętnego mózgu dziecka w tym wieku! Chłopcem zainteresowali się więc brytyjscy dziennikarze – nieskłonni wszak do sprzeciwu wobec aborcji – a stacja Channel 5 wyprodukowała nawet film dokumentalny zatytułowany „Chłopiec, który wyhodował mózg”.
Dziś chłopiec chodzi już do szkoły, uczy się pisać i czytać, uśmiecha się i bawi z innymi dziećmi. Jego mózg nadal się rozwija – radując przy tym rodziców dziecka i zatrważając brytyjskich medyków, spośród których pięciu sugerowało, że jedynym wyjściem dla Noah jest zabicie go.
Jak zachowaliby się w tej sprawie polscy lekarze? Cóż – jak wiemy dzięki ich wypowiedziom medialnym – niejeden z nich sugerowałby to samo rozwiązanie, co ich brytyjscy koledzy po fachu. Co więcej, gdyby takie dziecko jak Noah miało mniej szczęścia i jego rodzice chcieliby go abortować, to według polskiego prawa, lekarze mieliby prawo to zrobić, lub przynajmniej musieliby wskazać placówkę medyczną, w której taki zbrodniczy zabieg mógłby się dokonać. Za odmowę udziału w zabiciu dziecka, pracę stracił przecież profesor Bogdan Chazan.
Według polskiego ustawodawstwa można zabijać dzieci, jeśli istnieje prawdopodobieństwo, że okażą się one chore. Dzieci z takimi przypadłościami jak u Noah, określane są mianem przypadków beznadziejnych – mimo tego, jak widać w przytoczonej historii – życie człowieka jest nie tylko w rękach ludzi, ale i Boga. Czyż to nie straszne, że w Polsce cały czas można pozbawić życia dzieci, u których zdiagnozowano przesłanki wskazujące na to, że mogą urodzić się na przykład z zespołem Downa – a więc z chorobą zupełnie inną, niż Noah. Z chorobą, z którą można żyć przez naprawdę długie lata?
Źródło: alateia.org
malk