Francuska minister ekologii Segolene Royal to jedyny – poza greckim premierem Tsiprasem – przedstawicielem rządu państwa należącego do Unii Europejskiej, który wybrał się do Hawany na pogrzeb Fidela Castro.
Royal, ważna działaczka Partii Socjalistycznej, stwierdziła, że „dzięki Fidelowi Castro, Kubańczycy odzyskali swoje terytorium, życie i przeznaczenie”. Wskazała na inspirowanie się przez komunistycznego dyktatora rewolucją francuską. Minister próbowała przekonywać o panującej wokół rządów na Kubie, utrzymanej w nieprzychylnym tonie dezinformacji i o tym, że na wyspie panuje „wolność religijna i wolność sumienia”. Zakwestionowała nawet istnienie na Kubie więźniów politycznych („nie dostała takiej listy”).
Wesprzyj nas już teraz!
Francuska lewica niemal od zawsze fascynowała się kubańską rewolucją i Castro, a wypowiedzi Royal pokazują, że owej fascynacji trudno się pozbyć do dzisiaj.
Socjalistyczny prezydent Francois Hollande zachował jednak dużo więcej ostrożności niż jego była konkubina Royal. Po śmierci Fidela Castro mówił o odejściu „wcielenia nadziei, ale i rozczarowań kubańskiej rewolucji”. Jak na socjalistę, słowa dość wyważone. Komentatorzy zwracali jednak uwagę, że głowa francuskiego państwa bierze w swojej kalkulacji politycznej pod uwagę zmiany zachodzące w Stanach Zjednoczonych (wybór Donalda Trumpa) i chce zachować pewien dystans wobec Kuby. Hollande przy okazji apelował jednak o zniesienie funkcjonujących jeszcze sankcji wobec reżimu, a trzeba dodać, że w czerwcu 2015 roku był pierwszym zachodnim przywódcą, który składał oficjalną wizytę w Hawanie, gdzie odwiedzał w szpitalu Fidela Castro. Podróż Hollande’a miała pomóc w otwarciu negocjacji amerykańsko-kubańskich. Rok później Raul Castro odwiedził Paryż.
W zmienionej sytuacji politycznej Hollande nie wybrał się na pogrzeb „ostatniego rewolucjonisty”, ale posłał tam swojego osobistego przedstawiciela, byłego przewodniczącego Senatu Jean-Pierre Bela i właśnie minister ekologii Segolene Royal. Na francuskiej Martynice flagi zostały opuszczone do połowy.
Intelektualiści w końskich okularach
Śmierć Fidela Castro budzi nad Sekwaną lewicowe upiory. Dla odchodzącego „pokolenia ‘68” czerwony dyktator był wielkim bohaterem i przez długie lata zapładniał wyobraźnię rewolucyjnej części tamtejszych intelektualistów. Dla wielu byłych stalinistów jego postać oznaczała powiew świeżości dla ich ulubionych idei, a „użytecznych idiotów” urzekał „romantyzmem” rewolucji. Francuska lewica potrafiła się zachwycać Stalinem, Mao, a nawet Pol-Potem, więc tym bardziej brodaty palacz cygar nadawał się na ich pieszczonego celebrytę.
Simone de Beauvoir, która w czasie wojny prowadziła rozrywkowe audycje w kolaboracyjnym radio Vichy, po 1945 roku związała się z komunistami. Miała etapy fascynacji Sowietami, maoistami, a w końcu i rewolucyjną Kubą, gdzie bywała zresztą gościem. Kawiarniana lewica z dzielnicy łacińskiej zachwycała się Castro i Che Guevarą.
Jeszcze w połowie lat 90. minionego wieku, była już francuska pierwsza dama Danielle Mitterand uważała Castro za ikonę socjalizmu i twierdziła, że „na Kubie osiągnięto summum tego, co może dokonać socjalizm”. Danielle była wielbicielką Fidela Castro, którego uważała też za swojego przyjaciela. Podobnie jak tabuny innych lewicowców, zakładała końskie okulary, by nie widzieć zbrodni, niewydolności ekonomicznej systemu i rzeczywistej sytuacji Kubańczyków. Na pytanie dziennikarza: „Czy na Kubie są więźniowie polityczni?” odpowiedziała podobnie jak Segolene Royal – „Nie wiem”. Dla niej liczył się przede wszystkim „rewolucyjny humanizm” przewrotu społecznego Fidela Castro.
Zachwyty nierozliczonej lewicy
Czasy się zmieniły, ale epigoni tego kierunku myślenia we Francji pozostali. O ile w szeregach Partii Socjalistycznej po śmierci Castro obowiązuje wersja „umiarkowanie pozytywnej” wizji dokonań jej lidera z podkreśleniem „błędów i wypaczeń” (łamanie praw człowieka), to wśród pozostałych polityków lewicy słychać było same zachwyty. Pierwszy Sekretarz Partii Komunistów Francuskich (PCF) Pierre Laurent oświadczył, że „żegnamy człowieka, który poświęcił całe swoje życie walce z amerykańskim imperializmem o godność swojego narodu”. Były gensek PCF Robert Hue z kolei prawie się popłakał przed radiowym mikrofonem nad odejściem „największej postaci historycznej XX wieku”. Szef grupy parlamentarnej komunistów Andre Chassaigne stwierdził, że może i na Kubie panuje „reżim autorytarny”, ale ma on poparcie „całego narodu”, a dodatkowo należy pamiętać o kontekście w którym przyszło działać Fidelowi Castro (ataki imperialistów).
Lider Frontu Lewicy i kandydat tej partii na prezydenta Jean-Luc Melenchon, nie tylko osobiście składał kondolencje w ambasadzie Kuby, ale i umieścił na twitterze utrzymany w patetycznym tonie wpis o „wzniesionej w niebo szabli Bolivara” i wezwał do zapalania zniczy oraz składania kwiatów dla pod pomnikiem tego rewolucjonisty, by uczcić śmierć Castro – „przywódcy ruchu humanistycznej emancypacji” Ostatecznie na zwołanym przez Melenchona wiecu pod pomnikiem Bolivara w Ósmej dzielnicy Paryża zjawiło się około… dwustu osób. Poza kwiatami i zniczami przynieśli oni flagi Kuby i Związku Sowieckiego.
Melenchon to przypadek skrajnej odmiany choroby lewicowości. Nostalgię za minioną epoką można było dostrzec jednak i u kilku polityków lewego skrzydła Partii Socjalistycznej. Była minister sprawiedliwości Christiana Taubira (ta od pseudo-małżeństw homoseksualnych) i były minister kultury Jack Lang mówili o światowym „gigancie polityki”. Lang, który odwiedził Kubę w 1982 roku i spotkał się tam z Fidelem, opowiadał o jego niezwykłej charyzmie. Obecnie krytykuje, co prawda „łamanie praw człowieka” na wyspie, ale i dla „równowagi” mówi o roli Castro jako „wyzwoliciela ludu z opresji spekulantów” (chodzi mu rzecz jasna o Batistę). Dla marksisty „spekulant” to epitet dosadny i zapewne według Langa oraz jemu podobnych usprawiedliwiający „ludową sprawiedliwość” i mordowanie ludzi.
Z kwalifikacją historyczną Castro nie ma raczej problemu prawica. Były socjalista, a dziś polityk związany z Marine Le Pen, Gilbert Collard mówił wprost: „Jednego zbrodniarza mniej”. Przy tej okazji przypomniano także, że francuska lewica nigdy nie rozliczyła się z popierania różnych reżimów, a np. sowieckie archiwa w Moskwie skrywają nadal wiele wstydliwych dla tej formacji kart.
Bogdan Dobosz