Świtem 15 września 1916 roku oczom niemieckich żołnierzy pełniącym służbę w okopach nad Sommą ukazał się niezwykły widok. Od strony pozycji angielskich, przez ziemie niczyją, sunęły dziwaczne pojazdy. Pancerne pudełka, opasane po bokach ruchomymi gąsienicami, to wznosząc się to opadając na nierównościach terenu, nieubłaganie zbliżały się. Nie imały się ich kule karabinowe. Wystraszeni żołnierze kajzera podali tyły. W ten sposób na scenę dziejową wkroczył czołg.
Gdy latem 1914 roku eszelony piechoty i kawalerii ruszały na front, wszyscy wyobrażali sobie rozpoczynającą się wojnę na wzór wcześniejszych, jako krwawe bitwy piechoty i kawalerii, poprzedzone forsownymi marszami. Mimo że od czasów Austerlitz i Możajska upłynął wiek, wysocy dowódcy i sztabowcy nadal myśleli bardziej kategoriami wojen napoleońskich niż np. amerykańskiej wojny secesyjnej, która charakteryzowała się długimi okresami walk pozycyjnych – im bliżej końca, tym bardziej przewlekłych.
Wesprzyj nas już teraz!
Wbrew oczekiwaniom, po krótkim okresie manewru, linia frontu na zachodzie Europy ustabilizowała się, tworząc kordon długości setek kilometrów. Główną przyczyną tego zjawiska był rozwój techniki wojennej. Nad polem bitwy zapanowały karabiny maszynowe do spółki z artylerią. Przesunięcie własnych pozycji nawet o kilkadziesiąt metrów kosztowało życie tysięcy żołnierzy, nie licząc wystrzelonych pocisków i utraconej broni. W tej sytuacji strony walczące zaczęły poszukiwać sposobów, by przełamać impas. Temu służyły m.in. niemieckie ataki gazowe. Sztabowcy alianccy postawili na pojazdy opancerzone.
Sam pomysł czołgu znany był jeszcze przed wybuchem wojny. Nie widziano jednak potrzeby zajmowania się tą nowatorską bronią. Przecież wojnę miał rozstrzygnąć manewr, a do tego prymitywne i powolne pojazdy nie nadawały się. Jednak, gdy front zamarł w miejscu, perspektywa wprowadzenia do walki pojazdu, który wytrzyma ostrzał karabinów maszynowych, sforsuje i zniszczy nieprzyjacielskie zapory z drutu kolczastego i wreszcie umożliwi własnej piechocie zajęcie okopów wroga, okazał się kuszący.
Prace projektowe prowadzono zarówno we Francji jaki i Anglii. Pierwsi czołgi na polu bitwy użyli Brytyjczycy. W trakcie bitwy nad Sommą dowództwo Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego otrzymało 60 sztuk nowej broni. Nie była to liczba zawrotna, jednak postanowiono nie czekać na dostawę kolejnych egzemplarzy i użyć je w boju.
Pierwszy atak, jak już wspomniano, miał miejsce rankiem 15 września 1916 roku. Ze względów technicznych mogło w nim wziąć udział tylko 49 pojazdów, z czego na pozycje wyjściowe dotarło zaledwie 36. Przydzielone po kilka sztuk do poszczególnych pododdziałów piechoty, wspierały ich natarcie. Maszyny, które nie utknęły po drodze, przebyły linie okopów niemieckich. Było ich wprawdzie za mało by zachwiać stabilnością frontu, ale wystarczyło, by przy wsparciu piechoty przesunąć lokalnie jego przebieg o ok. 5 kilometrów. Ponowne użycie czołgów kilka dni później, ze względu na liczne awarie, które wyeliminowały z walki większość maszyn, miało zdecydowanie mniejsze znaczenie. Biorąc pod uwagę niedoskonałość i niewielką liczbę użytych czołgów, debiut nowej broni na polu bitwy był jednak udany.
Bardziej efektownie wypadł późniejszy o 14 miesięcy atak czołgów brytyjskich w bitwie pod Cambrai – 20 listopada 1917 roku. Użycie aż 378 maszyn (dodatkowo 54 czekało w odwodzie) wspieranych przez piechotę, pozwoliło przełamać silnie umocniona Linię Hindenburga. Tylko gapiostwo kawalerii, która nie wlała się, jak to było zaplanowane, na tyły wroga, uratowało Niemców od poważniejszych kłopotów. Ostatecznie, przeprowadzony przez niemieckie oddziały szturmowe kontratak pozwolił im odzyskać utracony teren i ustabilizować front, ale także dał korzyść w postaci zdobycia pewnej ilości czołgów angielskich. Technicy kajzera dokładnie je sobie obejrzeli, po czym, zostały wcielone do armii niemieckiej, znacznie zapóźnionej w dziedzinie konstruowania własnych czołgów. Niemiecką odpowiedź na angielskie i francuskie maszyny stanowił potężny A7V, jednak po raz pierwszy został użyty, i to w niewielkie ilości, dopiero 21 marca 1918 roku podczas walk pod St. Quentin.
W przeciwieństwie do Państw Centralnych, alianci dysponowali już nawet nie setkami, lecz tysiącami egzemplarzy stalowych maszyn. Kilkaset z nich rzucili do walki pod Amiens 8 sierpnia 1918 roku. Mimo to, bitwa przebiegała ze zmiennym szczęściem. Początkowe powodzenie zmieniło się w dreptanie w miejscu, gdy z powodu awarii liczba sprawnych czołgów gwałtownie zmalała.
Właśnie niedojrzałość techniczna i duża usterkowość pierwszych opancerzonych maszyn sprawiły, że choć doceniano ich skuteczność w forsowaniu nieprzyjacielskich okopów, to jednak ostatecznie uznano je za broń pomocniczą.
Należy podkreślić, że szybko minął także efekt zaskoczenia. Obie strony nauczyły się unieszkodliwiać stalowe kolosy za pomocą rowów i zapór przeciwczołgowych, a także artylerii i broni strzeleckiej. Już drugie użycie czołgów na większą skalę (choć ciągle była to liczba kilkudziesięciu sztuk) pod Arras spotkało się z przemyślaną i skuteczną obroną niemiecką. Rozpoczął się wielki wyścig między pociskiem a pancerzem, który trwa do dzisiaj.
Mimo że w chwili zakończenia wojny czołg stał się właściwie konstrukcją dojrzałą, pozbawioną największych wad „okresu niemowlęcego” (francuski Renault 1917 od współczesnych maszyn tego typu różni się właściwie tylko zaawansowaniem technologicznym) został zaszufladkowany jako broń wsparcia piechoty i kawalerii.
Co z perspektywy lat zaskakuje, nawet dla niektórych teoretyków sztuki wojennej okresu międzywojennego, zwolenników tezy, że wojna pozycyjna stanowiła curiosum, które już nigdy się nie powtórzy, a przyszłość należy do manewru, powolny, kojarzący się głównie z przełamywaniem nieprzyjacielskiej linii okopów czołg stanowił oręż nieperspektywiczną.
Ale z czasem dzielność czołgu rosła. Nowe konstrukcje były coraz sprawniejsze, lepiej uzbrojone i rozwijały zdecydowanie większą prędkość niż ich wojenni poprzednicy. Właściwie wszystkie armie w szybszym lub wolniejszym tempie rozbudowywały wojska pancerne, jednak nie wszędzie potrafiono wypracować odpowiednią doktrynę, która mogłaby wyzyskać ich zalety. Najlepiej udało się to Niemcom, twórcom doktryny blitzkriegu, czyli wojny błyskawicznej. Podczas II wojny światowej zagony czołgów z czarnymi krzyżami na pancerzach, wspierane uderzeniami z powietrza, rozcinały ugrupowania wojsk kolejnych państw i wychodziły na ich tyły, tym samym uniemożliwiając im skuteczną obronę.
Nawet Rosja Sowiecka, która dzięki wpływom marszałka Michała Tuchaczewskiego rozbudowała siły pancerne, początkowo nie była w stanie stawić skutecznego oporu hitlerowcom. Przetrzymawszy jednak przy pomocy zachodnich aliantów kryzys, rozbudowała swoje siły szybkie, ze szczególnym uwzględnieniem jednostek czołgowych, i pogoniła Wehrmacht „nach Berlin”, a potem jeszcze dalej. Podobnie stało się na Zachodzie Europy.
Okres powojenny to dalszy postęp techniki czołgowej. Powstawały kolejne generacje maszyn, coraz lepszych, coraz nowocześniejszych. Rosja, tradycyjnie przywiązywała wagę raczej do posiadania dużej ilości czołgów, podczas gdy państwa Zachodu, stawiały bardziej na jakość sprzętu.
Koniec zimnej wojny przystopował wyścig zbrojeń. Armie zaczęły wyzbywać się niepotrzebnego sprzętu. Rosnąca skuteczność broni przeciwpancernej, postęp informatyczny oraz powszechne przekonanie, że do konfliktów o podobnym co w XX wieku charakterze już nie dojdzie, zdawały się zapowiadać koniec epoki czołgu podstawowego.
Konflikt na Ukrainie, przyniósł odwrót od tego typu teorii. Trudno przewidzieć czy to trwała tendencja, czy też jedynie łabędzi śpiew ciężkich maszyn. Jest jednak mało prawdopodobne, by opancerzony pojazd gąsienicowy, zniknął z pola bitwy. Przynajmniej w przewidywalnej perspektywie. Raczej rozpocznie się nowa era w historii tej broni. Obecnie trwają już prace nad wypracowaniem środków aktywnej obrony pancerza. Powinno to poprawić przeżywalność maszyn na polu bitwy, a nawet doprowadzić do obniżenia ich wagi. Jak po ciężkozbrojnych rycerzach nastąpiła rajtaria, a w Polsce husaria, tak czołg podstawowy może ustąpić miejsca lżejszemu wozowi opancerzonemu naszpikowanemu elektroniką.
Adam Kowalik