6 marca 2012

Przedmurze Chrześcijaństwa

W katolickiej perspektywie historii, która uznaje doniosłość Objawienia w dziejach świata, w momencie tak decydującym dla być albo nie być Polski warto próbować zgłębić kwestię misji, jaką Pan Bóg powierzył naszemu narodowi. W tym celu zamyślmy się nad historią, nad naszą „chwałą i hańbą”; nad całym polskim dziedzictwem: narodowym charakterem, symbolami, cnotami i wadami – by spróbować odnaleźć specyfikę misji i powołania Polski.

 

Świadomość stanowienia przez Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie czegoś na kształt muru, chroniącego chrześcijańskie państwa przed „niewiernymi” musiała pojawić się w Polsce już z początkiem XV wieku, skoro wówczas myśl ta powtarzana była bezustannie przez polskich posłów wysyłanych do kolejnych papieży przez pierwszych Jagiellonów zasiadających na wawelskim tronie. Zmagania zbrojne z państwem Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego wiązały się również z wojną dyplomatyczną, w ramach której obydwie strony pragnęły udowodnić sobie nawzajem odstępstwo od wiary chrześcijańskiej. Nic więc dziwnego, że dyplomaci królów polskich opisując zbrodnie i wiarołomstwa Krzyżaków, przedstawiali równocześnie Królestwo Polskie jako twierdzę, otoczoną przez nieprzyjaciół wiary chrześcijańskiej, której osłabienie lub upadek może zakończyć się tragicznie dla całej Christianitas.

Wesprzyj nas już teraz!

Opinię tę podpierały zresztą fakty – chrzest pogańskiej Litwy i przesunięcie granic cywilizacji łacińskiej daleko na Wschód, w głąb zbarbaryzowanej przez Mongołów schizmatyckiej Rusi, odpieranie przez Jagiellonów straszliwych najazdów Tatarów, a także aktywne wzięcie przez nich udziału w obronie Europy przed zagrożeniem tureckim zakończone tragiczną śmiercią króla Władysława w bitwie pod ­Warną.

 

Antemurale omniae Christianitatis

Jest głęboko symboliczne, że po raz pierwszy słowem antemurale, czyli przedmurze nazwał Polskę właśnie legat papieski Hieronim Lando w 1462 r., o czym dowiadujemy się od Jana Długosza. Dopiero jednak u schyłku XV w. idea przedmurza, czy to wyrażana w tym właśnie określeniu, czy też opisywana innymi słowami, rozpowszechniła się w rozlicznych publikacjach i wystąpieniach dyplomatów, m.in. w mowach biskupów Erazma Ciołka i Jana Łaskiego, w pismach Jana Ostroroga, Justusa Ludwika Decjusza, Marcina Bielskiego, w liście Zygmunta I do Albrechta Hohenzollerna. Mowa była więc o „przedmurzu chrześcijaństwa”, „zaporze i obronie od wrogów”, „wysuniętym bastionie”, „zamku i bastionie naszej religii”, „najobronniejszym zamku i najbezpieczniejszym przedmurzu”, „murze obronnym” i „twierdzy całego chrześcijaństwa”.

 

Kariera tego wyobrażenia była tak szybka, że już w połowie XVI wieku w świadomości całej elity intelektualnej Europy Królestwo Polskie jawiło się jako położony na rubieżach potężny wał obronny chroniący świat chrześcijański od niebezpieczeństw nadciągających ze Wschodu. Co ciekawe, pogląd taki wyrażali zarówno przedstawiciele katolicyzmu, np. nuncjusz papieski Franciszek Comendone, jak i protestanci, tacy jak francuski kalwinista Krzysztof Trecy – wszyscy widząc w Polsce obrońcę przed Tatarami i Turkami. Już wkrótce jednak zniknąć miały nawet te pozory jedności świata chrześcijańskiego wobec zagrożenia muzułmańskiego. Wraz z postępującym pęknięciem Christianitas i zaciekłością wojen religijnych zaczynało się bowiem coraz wyraźniejsze upatrywanie w Turkach przez (niektórych przynajmniej) protestantów sprzymierzeńców przeciw katolikom.

 

Contra Orientem

Poważną skazą na obrazie Polski jako antemurale stawało się wówczas ustawiczne unikanie przez Polskę angażowania się w kolejne organizowane przez papiestwo ligi przeciw Turkom. Stanowisko królów w tej materii wiązało się bezpośrednio z nastrojami panującymi pośród szlachty, której większość przez cały XVI wiek niezmiennie była przeciwna mieszaniu się w konflikt z Turcją mogący – jej zdaniem – przynieść Polsce jedynie kłopoty, zaś korzyści wyłącznie Habsburgom. Z pewnością takie stanowisko szlachty wiązało się z rosnącą pośród niej przez niemal całe stulecie popularnością wyznań protestanckich, głównie kalwinizmu i jego odmian, których przedstawiciele, niechętni wobec Habsburgów, obawiali się ich bardziej niż Turków w granicach swego państwa.

 

Dopiero wybuch wojny 1620 r., straszliwa klęska cecorska i śmierć hetmana Stanisława Żółkiewskiego spowodowały, że nie tylko król Zygmunt III w działaniach dyplomatycznych na dworach europejskich, ale i ogół szlachty powtarzać zaczął słowa o polskim przedmurzu chrześcijaństwa. Bitwa pod Chocimiem, choć nie zakończyła się zdecydowanym sukcesem militarnym, to jednak zatrzymała najazd olbrzymiej armii tureckiej, stąd też została uznana za zwycięstwo strony polskiej, a wieść o niej rozniosła się szeroko po Europie na nowo ugruntowując sławę polskiego przedmurza. Papież Urban VIII dla upamiętnienia bitwy ustanowił na dzień 10 października nabożeństwo dziękczynne, które w Polsce zostało wpisane do formularzy mszalnych.

 

Niezależnie od sprawy tureckiej, co pewien czas pojawiał się pogląd, że Polska stanowi również przedmurze katolickiego świata przed naporem schizmatyckiej i barbarzyńskiej Moskwy. Długoletnie zmagania Rzeczypospolitej z państwem carów Europa obserwowała z sympatią dla Polaków i Litwinów, zwłaszcza gdy stało się jasne, że Moskwa nie pozwoli wykorzystać się jako taran przeciwko Turkom.

 

Na przestrzeni XVII wieku miało miejsce stopniowe utożsamianie się całego „narodu szlacheckiego” z ideą antemurale, tym silniejsze, że skoro Rzeczpospolita stawała się coraz bardziej państwem szlachty, coraz bardziej jej wspólną własnością, to i owa szlachta broniąca owej rei publicae własnymi piersiami, zaczynała uważać, iż sama „stanowi przedmurze chrześcijaństwa”. Pomimo swego antymilitaryzmu i skłonności do unikania wojen zaczepnych, ogół szlachecki, doświadczany kolejnymi wojnami z Kozaczyzną, Rosją, Szwecją czy Siedmiogrodem, coraz chętniej widział Polskę jako twierdzę katolicyzmu oblężoną przez sprzymierzonych ze sobą innowierczych wrogów. Wreszcie, w dobie starcia cywilizacji zapoczątkowanego najazdem tureckim na południowo-wschodnie ziemie Rzeczypospolitej, a zakończonego bitwą pod Wiedniem antemurale stało się niejako elementem doktryny polityczno-państwowej, choć nie ujętej w wielkie dzieła teoretyczno-historiozoficzne, to jednak obecnej w świadomości tak najwyższych, jak najniższych warstw narodu politycznego.

 

Bastion „złotej wolności”

Z taką doktryną wkroczyła Rzeczpospolita w XVIII w., w coraz mniejszym stopniu wymierzając jej ostrze przeciw tureckiemu, słabnącemu już zagrożeniu, coraz bardziej zaś wpisując ją w kanon ideologii „złotowolnościowej”. Ślepocie szlachty na niedomagania ustrojowe i jej niechęci do jakichkolwiek reform mogących wzmocnić władzę królewską, spowodowanej obawami przed dążeniami monarchów do uzyskania absolutum dominium, towarzyszyło przekonanie, że to właśnie wolnościowy ustrój, najpełniej generujący cnoty obywatelskie, zapewni Polsce obronę przed wszelkimi zewnętrznymi niebezpieczeństwami. Powoływano się tu niejednokrotnie na przykład starożytnego Rzymu, który w swym okresie republikańskim, poprzez rzekomo podobny­ do ­Rzeczypospolitej Obojga Narodów system rządów, kształtował cnoty gwarantujące skuteczną obronę państwa przed agresorami.

 

Już od początku XVII stulecia idea antemurale stawała się coraz bardziej przyczynkiem do rosnącej megalomanii narodu szlacheckiego, jego przekonania, że skoro Opatrzność wyznaczyła Rzeczypospolitej tak ważne zadanie, nie pozwoli ona z pewnością na jej upadek. Stąd już nie było daleko do stwierdzenia, że również ustrój państwa, które sprawowało tak zaszczytną pośród potęg chrześcijańskich misję, jest dziełem Opatrzności, swoistym uwieńczeniem historii, doskonałym wcieleniem porządku prawdziwie chrześcijańskiego.

 

Tymczasem porządek ten coraz bardziej zamieniał się w anarchię i bezprawie. Kształtowany w dużej mierze przez szlachtę pod dyktando jej egoistycznych interesów, w dalszej perspektywie, odebrał Rzeczypospolitej siłę, dzięki której mogłaby ona pełnić rolę faktycznego przedmurza Europy jeszcze przez wiele wieków.

 

Wolna elekcja odbierała polityce państwa jakąkolwiek ciągłość, na tron przywodząc coraz to nowych, zwykle obcych monarchów, nierozumiejących i nierespektujących polskiej specyfiki, swymi cudzoziemskimi obyczajami i nieumiejętnymi próbami szybkiego umocnienia swej pozycji powodujących podejrzenia o chęć zaprowadzenia absolutum dominium. Ideologia całkowitej równości stanu szlacheckiego nieuwzględniająca naturalnych nierówności w jego obrębie, zamykała oczy na fakt, że traktowanie na równi gołoty i wielkich magnatów musi doprowadzić do szukania sobie przez tych ostatnich dróg nieformalnego wpływu na politykę państwa, który nie dość, że demoralizował ogół szlachecki, to jeszcze spowodował wykształcenie się już w II połowie XVII w. podskórnego systemu rządów oligarchicznych. Wreszcie szlachetna zasada jednomyślności doprowadzona do absurdu przez liberum veto pokazywała, jak brak umiarkowania może słuszną ideę zamienić w destrukcyjną praktykę – niwecząc zdolność sejmu, a więc organu państwowego o najsilniejszej pozycji ustrojowej, do podejmowania decyzji.

 

Posłannictwo w czasach upadku

Wobec pogłębiającego się kryzysu wewnętrznego, zacofania gospodarczego i politycznego państwa, stopniowego uzależniania politycznego od ekspansywnych sąsiadów, zwłaszcza rosnącej w potęgę Rosji, „polskie przedmurze” stawało się coraz bardziej ideologicznym konstruktem, dalekim od rzeczywistości. Choć chętnie posługiwano się jeszcze tym terminem w politycznych dyskusjach, to upadająca Rzeczpospolita stawała się de facto nie przedmurzem, ale mostem, po którym Rosja Piotra I i jego następców wchodziła do Europy. Na środku tego mostu podały sobie ręce nowe potęgi XVIII wieku – trzy absolutyzmy oświecone, których powodzenie wieszczyło już nadejście nowego świata: rosyjski despotyzm, fryderycjańskie prusactwo i racjonalistyczny józefinizm.

 

Upadek państwa polskiego i towarzysząca mu refleksja rozpoczęły wreszcie dyskusję na temat roli, jaką Rzeczpospolita pełniła w dziejach. W gąszczu poglądów i stanowisk zarysowały się właściwie dwa główne kierunki akcentujące rolę przedmurza. Pierwszy z nich – romantyczny, idealizował ustrój i politykę Rzeczypospolitej, prezentując pogląd, że była ona najdoskonalszą dotąd próbą realizacji zgodnego z Ewangelią porządku ziemskiego. Tłumacząc rozbiory Polski wyjaśniał, że musiała ona upaść otoczona państwami, w których zasady Chrystusowej Ewangelii zostały zapoznane lub wypaczone. Stąd był już tylko krok do poglądów mesjanistycznych upatrujących w fakcie upadku Polski etap misji mającej polegać na zbawczym dla świata cierpieniu i śmierci Narodu Polskiego, nowego narodu wybranego, mocą Bożą mającego zostać odrodzonym, albo więcej jeszcze – własną siłą zmartwychpowstać i w ten oto sposób dopełnić niejako historię rodzaju ludzkiego, otworzyć nową erę.

 

Przeciwne stanowisko zajmowali katoliccy konserwatyści, którzy powodów upadku Polski doszukiwali się raczej w winach samych Polaków. Józef Szujski, wielki twórca krakowskiej szkoły historycznej, pytał w swym programowym artykule: Dlaczegóż ten naród umarł, ten naród, który miał dnie tak świetne, kraje tak wielkie, myśli tak wzniosłe, duszę tak szlachetną (…), dlaczego spełniło się na nim co do joty proroctwo świątobliwego kaznodziei dni Zygmunta III (…)? I zaraz odpowiadał, że przyczyną katastrofy był upadek harmonii w społeczeństwie narodowym, polegającej na czynniku rządu z jednej, na czynniku ładu i sprawiedliwości społecznej z drugiej strony, upadek spowodowany grzechami takimi, jak: nierząd i pogardzanie bliźnim, uciemiężenie ludu. A wszystko to spowodowało, że posłannictwo tak znaczne, jakie miał naród Polski, nie mogło być dobrze wypełnione.

 

Sens dziejów Polski

Idea przedmurza stała się jednym z najważniejszych wyznaczników pierwszych prób budowania całościowej, specyficznie polskiej katolickiej historiozofii, zakorzenionej w uniwersalistycznej wizji historii jako dziejów zbawienia ludzkości, podjętych przez polskich ultramontanów z założycielami zgromadzenia księży zmartwychwstańców: ks. Piotrem Semenenką i ks. Hieronimem Kajsiewiczem na czele.

 

Zdaniem zmartwychwstańców, jest oczywiste, nawet po bardzo pobieżnej analizie historii ojczystej, że okresy wielkości Polski wiążą się w naszych dziejach ściśle z wielkim wysiłkiem podejmowanym na rzecz ewangelizacji sąsiednich narodów lub przywracania ich na łono Kościoła.

 

Sensem dziejów ludzkości jest odczytywanie Bożych zamysłów, a więc jak najpełniejsze uczestnictwo w Bożym planie zbawienia. Narody, podobnie jak inne społeczności, mogą lepiej lub gorzej uczestniczyć w tym planie, a za złe wypełnianie swego posłannictwa mogą zostać ukarane. Dzieje ludzkie są dziejami grzechów i chłosty za nie – pisał ks. Kajsiewicz (Kazanie o rządach Opatrzności). W ręku Boga jeden naród jest młotem, a drugi kowadłem, i nawzajem. Ani się gorszyć trzeba, że równie, albo i więcej grzeszne ludy są karcicielami innych; sprawiedliwość Boża, jak ludzka, nie używa najświętszych w społeczeństwie ku wypełnianiu swoich wyroków. Przewaga ludów doskonale cnotliwych nie byłaby karą; raczej nagrodą.

 

Narody cieszą się wolnością, jak ludzie. Jeśli naród odwraca się od swego posłannictwa, może przez Boga zostać odrzucony jak garnek zbity, nie wydający dźwięku. Jednak prześladowania, które spadają na naród, nie są zwykłą pomstą, ale drogą do zrozumienia swoich grzechów i wyparcia się ich. Podobnie jak człowiekowi, który się nawraca, grzechy zostają wybaczone, tak i naród może doświadczyć Bożego miłosierdzia.

 

Przymierze narodu z Bogiem

Naród nie jest ani przypadkowym zbiorem jednostek, ani organizacją zawiązaną na skutek umowy społecznej, ale dziełem Boga, który zgodnie ze swym zamysłem powołuje go niejako do życia. Oczywiście życie to nie jest od samego swego początku w pełni ukształtowane – naród rozwija się jak człowiek od swego stanu zarodkowego, jednak podobnie jak istota ludzka obdarzona jest od początku duszą, tak i naród posiada swojego darowanego mu przez Boga ducha, zgodnie z którym – lub przeciw niemu – następnie się rozwija.

 

Dopiero co zjednoczone plemiona „lechickie” były jedynie sztucznym zlepkiem, aż przyjęły chrzest, który włączył ów zlepek w rodzinę narodów wybranych przez Boga. To właśnie chrzest sprawił, że Polska została wpisana do Boskiego planu zbawienia i otrzymała w nim swoją rolę. Podstawowym jej założeniem jest wytrwanie przy Kościele, posiadającym pełnię Bożego objawienia i doskonalenie przez naród w obrębie własnego państwa stosunków wewnętrznych w duchu wiary Chrystusowej. Jest to wewnętrzny aspekt posłannictwa narodu, zewnętrznym natomiast jest dążenie do rozkrzewiania królestwa Chrystusa na ziemi również poza terenem własnego państwa. Obydwa te aspekty posłannictwa uzupełniają się wzajemnie, trudno bowiem się spodziewać, by naród niosący innym wiarę sam czuł się wolny od powinności spełniania jej nakazów i odwrotnie – już przez sam fakt przesycania zasadami chrześcijańskimi swego życia społecznego naród staje się przykładem dla sąsiadów.

 

Z takim ujęciem historiozoficznym identyfikował się również Józef Szujski, który pisał: Przeznaczeniem narodów jest służyć idei opatrznej, bożej, która się w dziejach ludzkości urzeczywistnia. Ta idea powołuje w pierwostanie swoim pogrążone ludy i szczepy na plac działania, wyznacza im posłannictwo, a przez to posłannictwo podnosi je do stanowiska narodów, jako świadomych czynników w życiu powszechnodziejowym, w życiu ludzkości. To posłannictwo nadaje wreszcie narodom znamię nieśmiertelności, którego znamienia ludy i szczepy nie mają. (Dzieła, t. I, s. 12).

Realizacja tego posłannictwa była według Szujskiego czymś na kształt przymierza narodu z Bogiem. Posłannictwem Polski była misja chrystianizacji Wschodu, zaś rolą, którą miała ona spełniać, jest przedmurze chrześcijańskiego świata. Dlaczego więc Polska upadła, choć całymi siłami starała się wypełniać swoje posłannictwo? Każdy naród, każde społeczeństwo ludzkie zależne jest od pewnych warunków ładu, sprawiedliwości na wewnątrz, a potęgi na zewnątrz, których nie wypełniwszy, tracą siły rozwoju, niezawisłość i niepodległość – stwierdzał Szujski. Innymi słowy, nie można wypełniać dziejowej misji na zewnątrz, nie zadbawszy o uporządkowanie własnych spraw wewnętrznych.

 

Obrońcy „królestwa bez kresu”

Wkrótce przyszło zresztą Polsce udowodnić, że jednak potrafi po raz kolejny przyjąć na siebie odwieczne posłannictwo. Dopiero co odrodzona po ponad wieku niewoli, zmagająca się z wewnętrznymi problemami, znów musiała stawić czoła nawale ze Wschodu ogarniętego szałem najbardziej barbarzyńskiej i najkrwawszej utopii w dotychczasowych dziejach człowieka. Nie była to już XIX-wieczna walka z wciąż schizmatycką, ale jednak w coraz większym stopniu okcydentalizującą się (czy raczej westernizującą) Rosją – dochodziło oto do starcia z ideologią, której radykalnie antychrześcijańską i nihilistyczną, wręcz satanistyczną istotę polscy myśliciele katoliccy i konserwatywni (jak Zygmunt Krasiński, Józef Gołuchowski, Paweł Popiel, Wojciech Dzieduszycki) pojęli na długo przed rewolucją bolszewicką.

 

W obliczu najazdu hord zdziczałego czerwonego żołdactwa na nowo odżyła idea przedmurza. Tym razem jednak jej czynnym wyrazicielem stał się cały naród, walczący w obronie swej Wiary i swej Ojczyzny, od ordynatów – książąt Radziwiłłów, których całe pokolenie zasiliło szeregi Wojska Polskiego, przez wywodzących się z mieszczańskiej czy drobnoszlacheckiej inteligencji oficerów czy kapłanów, takich jak ks. Ignacy Skorupka, studentów-ochotników ginących pod Zadwórzem – „polskimi Termopilami”, po zwykłych chłopów wreszcie, którzy masowo garnęli się do wojska.

 

Historia XX wieku sprawiła, że przedmurze stało się na nowo oblężoną ze wszystkich stron twierdzą, tracąc swój geograficzny, a zyskując jeszcze mocniej metafizyczny kontekst. Kataklizm II wojny światowej był dla tej twierdzy tylko przedłużeniem najazdu z 1920 roku, tym razem znacznie bardziej tragicznym w skutkach, bo zakończonym hekatombą patriotycznej elity narodu, która w najpełniejszy sposób przeniosła tradycję antemurale do czasów najnowszych. Obrońcy „królestwa bez kresu”, prawdziwi spadkobiercy załogi Kamieńca Podolskiego i żołnierzy Ostrogskiego, Żółkiewskiego oraz Sobieskiego ginęli w dołach Katynia, kanałach Starówki, umierali w hitlerowskich obozach i w sowieckich łagrach, byli mordowani w kazamatach Łubianki i w piwnicach budynków gestapo z taką łatwością zamienianych później na siedziby NKWD i UB.

 

Ostatni żołnierze przedmurza bili się w ruinach twierdzy jeszcze do lat pięćdziesiątych, innym przyszło żyć na wygnaniu, pozostali musieli wybrać wewnętrzną emigrację. Zgodnie ze słowami ostatniego z wielkich polskich poetów (i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden / on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania / on będzie Miasto), tylko ich sny nie zostały upokorzone.

 

Misja dziejowa nadal aktualna

Pamiętając o tym, Ojciec Święty Pius XII w encyklice Invicti athletae Christi, w trzechsetną rocznicę męczeństwa św. Andrzeja Boboli (1957), życzył Polakom, by pomimo prześladowań, przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków trwali zawsze przy wierze i aby Polska zawsze wierna była dalej przedmurzem chrześcijaństwa. Zdaje się bowiem wskazywać historia – stwierdził Pius XII – że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy Bożej wszystkie przeciwności i próby.

 

Od czasu, gdy do Polaków wypowiedziane zostały te słowa, minęło ponad pół wieku, jednak nic nie wskazuje na to, aby przestały one być aktualne. Przypomniał je ostatnio ks. arcybiskup Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski w liście pasterskim na Wielki Post 2007 roku, w którym tak nakreślił obecną sytuację dziejową, w jakiej znalazło się chrześcijaństwo, a z nim – Polska: Dzielę się dziś z Wami moim głębokim przekonaniem, że i w najbliższych latach będzie toczony bój o obraz wiary i rolę Kościoła w Polsce, w Europie, w świecie. Chodzi tu o to, czy religia ma pozostać sprawą formalną, prywatną, właściwie martwą, czy żywotnie i twórczo będzie obecna w życiu prywatnym i publicznym. Chodzi o to, czy w ustanawianych prawach uszanuje się Boże przykazania chroniące wszystkich, także najsłabszych i biednych, czy Bóg będzie miał w życiu ludzi i narodów należne sobie pierwsze miejsce.

Polski hierarcha nie pozostawił też wątpliwości, jak w kontekście wypowiedzi kolejnych papieży i w tym momencie historycznym należy rozumieć rolę polskiego narodu: obrona prawdziwej wiary wiąże się wprawdzie z koniecznością ofiar, ale jest i pozostanie naszą misją dziejową wyznaczoną przez Opatrzność.

 

Pozostaje tylko postawić pytanie: czy pozostajemy dziś wierni naszej misji? Czy nie odwracamy się od niej, miotając się między Scyllą narodowej megalomanii a Charybdą kosmopolitycznego „zakompleksienia”, jak kiedyś nasi przodkowie? Czas pokaże.

 

Piotr Doerre

 

Tekst ukazał się w nr. 2 dwumiesięcznika „Polonia Christiana”

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie