Od sowieckiego „Bezbożnika” i narodowo-socjalistycznego „Sturmera” poprzez „Fakty i Mity” oraz „Nie” – mamy do czynienia z tym samym przedsięwzięciem, które ma jeden, wspólny cel: obrażać i poniżać. Dzisiaj zwolennikom rozmaitych ruchów poparcia bezbożnictwa nie chodzi o to, by polemizować na przykład z zasadnością katolickiego kultu maryjnego. Wystarczy ubrać w maskę przeciwgazową ikonę Czarnej Madonny lub wmontować w czcigodny wizerunek twarz skandalistki. A wszystkie argumenty przeciw Kościołowi można wykrzyczeć na „pokojowych” i „tolerancyjnych” manifach.
Zjawisko antykatolicyzmu w nowożytnych dziejach kultury Zachodu można po raz pierwszy zaobserwować w epoce reformacji. Oczywiście, Kościół już od chwili swojego powstania musiał stawiać czoła wrogim wobec jego nauki nurtom teologicznym i intelektualnym – historia ruchów heretyckich średniowiecza jest tego wymownym przykładem – jednak ujawniający się począwszy od szesnastego wieku antykatolicyzm był czymś nowym, przede wszystkim z powodu skali zjawiska.
Wesprzyj nas już teraz!
Kryzys reformacyjny był udziałem sporej części dawnej, zachodniej Christianitas sprzed 1517 roku. Pokaźny konglomerat antykatolickich fobii i stereotypów stał się odtąd udziałem całych społeczności w północnych Niemczech, Skandynawii czy na Wyspach Brytyjskich. Należy pamiętać także i o tym, że nigdy proces ten nie przebiegał bezboleśnie. Ludowe powstania w szesnastowiecznej Anglii w obronie Wiary Ojców były dowodem na to, że antykatolicka wizja, narzucana z góry, wymagała całej bezwzględności władzy państwowej – sprzymierzonej z programem protestanckim – by mieć szansę zagościć na dobre. Bez wsparcia państwa antykatolicyzm nie miał większych szans na utrzymanie się. Tak było w czasach arianizmu oraz ikonoklazmu, podobnie było w okresie reformacji.
Epoka reformacyjna uczyniła z antykatolicyzmu propozycję socjologiczną i kulturową. Tożsamość całych narodów – jak na przykład angielskiego w drugiej połowie XVI wieku – budowano właśnie w oparciu o antykatolickie fobie. Nowość tego okresu polegała również na tym, że w tym celu wykorzystano uprawianą odtąd na szeroką skalę antykatolicką propagandę historyczną. Powstaje wówczas cała seria „czarnych legend” Kościoła, służących jako propagandowy oręż w wojnie wytoczonej rzymskiej „Wielkiej Nierządnicy”. Inkwizycja, wyprawy krzyżowe czy kolonizacja Nowego Świata przez mocarstwa katolickie (Hiszpanię i Portugalię) były – i pozostają do naszych czasów – na podorędziu.
Jednym z najskuteczniejszych narzędzi każdej propagandy jest oddziaływanie za pomocą strachu. Także pod tym względem reformacja była okresem wzorcowym. Pierwsza wielka teoria spisku, która robi karierę w dziejach nowożytnej Europy, dotyczyła jezuitów. Zrodzona na przełomie XVI i XVII wieku w kręgu protestanckim, co rusz podawała kolejne rewelacje o właśnie odkrytych „tajnych radach” (Monita Secreta) Towarzystwa Jezusowego, manipulującego zza kulis kolejnymi papieżami i władcami świeckimi.
Kolejne wieki historii antykatolicyzmu to przede wszystkim utrwalanie tych stereotypów, które zrodziły się w epoce Lutra, Zwingliego i Kalwina. Zarówno w okresie oświecenia, rewolucji francuskiej czy dziewiętnastowiecznych „wojen o kulturę” katolicy byli przedstawiani jako: obcy (religijnie i – co akcentowano zwłaszcza podczas Kulturkampfów – kulturowo), skąpani we krwi niewinnych (inkwizycja etc.), kosmopolici (jezuici) ale jednocześnie wojujący nacjonaliści (Polacy i Irlandczycy), chciwi władzy manipulatorzy (Towarzystwo Jezusowe, ostatnio zdetronizowane w tej roli przez Opus Dei). Dokładano też co raz to nowe „dowody” do „czarnych legend” Kościoła.
W drugiej połowie dziewiętnastego wieku rysuje się nowe zjawisko w tej panoramie antykatolickich stereotypów – pogarda. W propagandzie mającej uzasadnić celowość odgórnie narzucanej laicyzacji pojawiają się „moherowe berety” avant la lettre. Zarówno w Niemczech, we Francji, Włoszech czy Portugalii społeczność katolicka coraz bardziej jest traktowana jako godna współczucia gromada osób starszych, słabiej wykształconych, z mniejszych miast (albo – co gorsza – z Bretanii, Wandei czy Bawarii).
Wiek dwudziesty do pogardy dorzucił niespotykaną w poprzednich stuleciach dozę wulgarności. Od sowieckiego „Bezbożnika” i narodowo-socjalistycznego „Sturmera” poprzez „Fakty i Mity” oraz „Nie” – mamy do czynienia z tym samym przedsięwzięciem, które ma jeden, wspólny cel: obrażać i poniżać. Dzisiaj zwolennikom rozmaitych ruchów poparcia bezbożnictwa nie chodzi o to, by polemizować na przykład z zasadnością katolickiego kultu maryjnego. Wystarczy ubrać w maskę p-gaz ikonę Czarnej Madonny lub wmontować w czcigodny wizerunek twarz skandalistki. A wszystkie argumenty przeciw Kościołowi można wykrzyczeć na „pokojowych” i „tolerancyjnych” manifach.
Grzegorz Kucharczyk