Mężczyźni z wielkimi jak szpule od nici krążkami rozciągającymi małżowiny uszne i wszczepionymi pod skórę implantami imitującymi rogi, kobiety z wylewającymi się spod skąpych ubrań ohydnymi, wielobarwnymi tatuażami; kolczyki pokrywające całe połacie ciała, przekłute nosy, rozszczepione języki, demonicznie zmodyfikowane szkłami kontaktowymi oczy. Wszyscy wstrętni aż do bólu. Niektórzy prawie nadzy. Czy jesteśmy w wiosce jakiegoś oddającego się demonicznym kultom prymitywnego plemienia? A może w piekle? Niezupełnie. Tak mogą wkrótce wyglądać przechodnie na ulicach przeciętnego polskiego miasta.
A zaczęło się tak niewinnie. Tatuaż, będący w przeszłości domeną marginesu społecznego, w latach osiemdziesiątych zaczął się rozpowszechniać pośród członków subkultur młodzieżowych. Jak zazwyczaj dzieje się z wieloma zjawiskami tego typu, promotorami tej mody stały się przede wszystkim gwiazdy rocka i muzyki pop. Długo jednak tatuowano sobie przede wszystkim niewielkie, delikatne wzory, aż kilkanaście lat temu karierę zaczął robić piercing – przekłuwanie skóry w rozmaitych miejscach i umieszczanie w uczynionych tak otworach metalowych kolczyków o zróżnicowanych rozmiarach. To uruchomiło prawdziwą lawinę. Dziś widok kolczyków w nosie, języku czy pępku u normalnie z pozoru wyglądających osób przestał szokować już w nawet stosunkowo konserwatywnych środowiskach.
Wesprzyj nas już teraz!
Na promocję w mediach mogą za to liczyć coraz bardziej ekstremalne modyfikacje ciała, znane z kultur prymitywnych, przed wieloma wiekami zarzucone zupełnie przez naszą kulturę. I tak miejsce tatuażu powoli zajmuje skaryfikacja, czyli wykonywanie trwałych nacięć na skórze (sic!), piercing zaś twórczo rozwijany jest w postaci wszczepiania pod skórę implantów o coraz to bardziej nieprawdopodobnych rozmiarach i kształtach oraz – wiążących się z przebijaniem skóry – praktyk podwieszania. Odbywają się już festiwale „modyfikacji ciała”, przy czym w przeciwieństwie do popularnych od lat operacji plastycznych, zjawisko to obejmuje wyłącznie oszpecanie się, czyli takie modyfikacje, które zmierzają w kierunku odwrotnym do klasycznych wzorców ludzkiego piękna. Branża ma więc swoje „gwiazdy” – cieszące się tym większą „sławą”, im ohydniej wyglądają.
Po co to robią? Co sprawia, że ludzie nie czują się dobrze we własnym ciele i postanawiają je zmienić? Pewnie to samo, co wywołało lawinę face‑liftingów i rozmaitych operacji plastycznych. Porzucenie tradycyjnej moralności (spójrzmy, jak moda ta wiąże się hipererotyzacją kultury, promocją nagości, „wolnej miłości” i dewiacji seksualnych), próżność, poczucie wyobcowania i pustka duchowa. Z tym, że dążenie do osiągnięcia jakiegoś (cóż, że często tandetnego) ideału piękna zastąpił bunt przeciw samemu pięknu, wręcz usilne poszukiwanie brzydoty, a wreszcie dążenie do zła, ba, jego otwarta manifestacja i uwielbienie. Co może być na końcu takiej ścieżki, wyznaczonej przez oszustwo, zło i brzydotę? Tylko rozpacz. I samounicestwienie.
Artykuł Piotra Doerre opublikowany został w 27 nr. dwumiesięcznika „Polonia Christiana”. Magazyn jest już dostępny w kioskach, dobrych salonach prasowych oraz na stronach ksiegarnia.piotrskarga.pl i epch.poloniachristiana.pl.