Od wieków nieodłącznym elementem lisiej (vulgo: zafałszowanej, perfidnej) propagandy antykatolickiej były „sensacyjne odkrycia”. Najczęściej dotyczyły one rzekomego upadku moralnego duchowieństwa.
Wesprzyj nas już teraz!
Odkrywanie „mrocznych tajemnic” katolickich klasztorów rozpoczęło się na masową skalę w okresie reformacji. Gdy angielski król Henryk VIII przystąpił do konfiskaty majątków należących do pracujących na Wyspach zakonów, jego minister odpowiedzialny za konstruowanie antykatolickiej propagandy, Thomas Cromwell, za pomocą brzęczących argumentów inspirował całą serię publikacji o budzących grozę odkryciach, które poczynili w zajmowanych budynkach klasztornych królewscy urzędnicy. Ileż to raportów ujrzało wówczas światło dzienne, w których to propagandziści „rubasznego króla Hala” opowiadali o tysiącach małych szkieletów, znajdowanych w podziemiach klasztornych – szczątkach dzieci spłodzonych przez nurzające się w rozpuście katolickie duchowieństwo.
Równolegle w kręgach protestanckich pojawiała się literatura z serii „wszystkie kochanki kardynała”. Kuria rzymska była częstym celem zabiegów propagandowych, mających na celu udowodnienie, że jest ona na usługach „Wielkiej Nierządnicy” (tj. papiestwa). Nie sposób zaprzeczyć, że w przypadku dworów niektórych papieży zarzuty o zbyt światowe życie aż nadto zyskiwały potwierdzenie. Stara reguła skutecznej propagandy powiada jednak, że ma ona największą siłę rażenia, gdy opiera się na – nawet najbardziej nikłym – elemencie prawdy.
Antykatolicki czarny PR w kolejnych wiekach bazował na wzorcach wypracowanych przez protestancką reformację. Dla propagandystów – oświeceniowych jak i tych działających w okresie dziewiętnastowiecznych Kulturkampfów – klasztory jawiły się jako połączenie ciężkiego więzienia (na które były skazane „nieszczęśliwe kobiety”) i domu publicznego. Jeszcze w 1869 roku europejska prasa liberalna rozpisywała się o „sprawie Barbary Ubryk”, psychicznie chorej kobiety (karmelitanki), zamkniętej od 1848 roku w krakowskim klasztorze. Sprawę podjęły również antykatolickie kręgi za Oceanem.
Dziewiętnasty wiek był również świadkiem wielkiej reaktywacji pierwszej teorii spiskowej Europy nowożytnej, czyli spisku jezuitów (opracowanej również po raz pierwszy w kręgach protestanckich). Jezuici to żądni władzy i majątków, wielcy manipulatorzy, wykorzystujący konfesjonał nie tylko, by wyłudzić korzystne dla Towarzystwa Jezusowego zapisy testamentalne, ale również, by uwieść pobożne i naiwne niewiasty – tak głosiła antykościelna czarna legenda od Piemontu po Anglię, od Portugalii po Prusy.
Wiek dwudziesty dołożył do tej lisiej propagandy swoją cegiełkę, zwiększając stopień perwersji. Teraz nagłaśniając „sensacyjne odkrycia” o nieobyczajności katolickiego duchowieństwa nie ograniczano się do tzw. spraw damsko-męskich. Coraz głośniej bowiem inkryminowano rzekomą pederastię katolickich księży.
Nowe drogi odkrywała w tym zakresie machina propagandowa narodowo-socjalistycznej Rzeszy Niemieckiej. Adolf Hitler w gronie swoich zaufanych współpracowników mówił bez ogródek, że aby osiągnąć sukces w walce z Kościołem katolickim nie należy prowadzić jej na wzór bismarckowskiego Kulturkampfu – za pomocą żandarmów i antykościelnych ustaw. Ważniejsze jest coś innego. Przywódca narodowych socjalistów podkreślał, że „dobranie się braciszkom do skóry” nie będzie możliwe bez wcześniejszego „ośmieszenia i zohydzenia” katolickiego duchowieństwa, przede wszystkim w oczach „ludu i młodzieży”.
„Ostateczne rozwiązanie kwestii katolickiej” Hitler odkładał do czasu po zwycięskiej dla Niemiec wojnie światowej. Ale już wcześniej aparat propagandowy kierowany przez Goebbelsa wprawiał się w organizowaniu antykatolickich kampanii nienawiści. Największa z nich zaistniała jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej, tzn. w 1937 roku. Data nieprzypadkowa. Papież Pius XI w encyklice „Mit brennender Sorge” potępił ideologię i praktykę rządów niemieckiego narodowego socjalizmu. W odwecie, z dnia na dzień w kierowanej przez reżim hitlerowski prasie niemieckiej pojawiła się cała seria artykułów „odkrywających” podłą moralną konduitę katolickiego duchowieństwa. To wówczas na szeroką skalę zaczęto przytaczać świadectwa osób płci obojga, którzy nagle „przypomnieli sobie”, jak to przed laty byli molestowani przez księży. Goebbels jako pierwszy – ale wiemy, że nie ostatni – zaczął zarzucać katolickim kapłanom uprawianie pederastii.
Tego typu propagandę narodowi socjaliści kontynuowali po Anszlusie w 1938 roku katolickiej Austrii. Na przykład organ prasowy SS „Das Schwarze Korps” informował 17 listopada 1938 roku o „zepsuciu moralnym panującym w opactwach benedyktyńskich w Styrii”. Tekst kończył się następującą puentą: Duchowieństwo, które jest antynarodowe, nie zainteresowane losem ludu, moralnie zepsute, przestępcze i wrogie państwu, nie jest godne, by administrować dobrami, które winny należeć do niemieckiego ludu. Jeśli dobra te odbierze się duchowieństwu, niczego mu się nie zabierze, co mogłoby do niego należeć w sposób uprawniony. Duchowni otrzymali te dobra od władców, by nimi zarządzać w interesie ludu i kraju, a nie po to, aby szkodzić ludowi, a tym bardziej nie po to, by prowadzić życie nie – chrześcijańskie i pławiące się w luksusie i rozpuście.
Asceci z SS dobrze się znali na życiu chrześcijańskim i generalnie na ludziach. Podobnie jak ascetyczny redaktor „Newsweeka”, epatujący na pierwszej stronie czytelników dwoma osobnikami przebranymi w sutanny w czułym uścisku i głoszący „seks po bożemu”. Stara, niedobra, lisia propaganda.
Grzegorz Kucharczyk