Jesteśmy jak żołnierze, których głównodowodzący, ukochany wódz ogłosił nagle, że rezygnuje z przewodzenia armii. Nie, nie zamierza jej opuścić, ale oświadcza, że nie ma już siły prowadzić do boju naszych oddziałów. Absolutnie zaskoczeni nie wiemy, co myśleć o tej decyzji.
Dzieje się to, być może, na chwilę przed decydującą bitwą, w niezwykle trudnej sytuacji, po długiej, pełnej niepowodzeń kampanii, podczas której siły wroga zwiększyły się tak bardzo, że nasza armia na dobre utraciła zdolność do prowadzenia działań ofensywnych. W oficjalnych ordonansach generałowie wciąż utrzymują, że strategia nakreślona przed laty przez połączone sztaby przyniesie całe pasmo sukcesów, jednak my, zwykli żołnierze, widzimy gołym okiem, jak straszliwie szeregi starych, wypróbowanych formacji przerzedziła plaga dezercji. Widzimy nagminne porzucanie broni, widzimy całe oddziały przechodzące na stronę wroga, widzimy oficerów – ba, nawet generałów! – spiskujących z nieprzyjacielem lub otwarcie się buntujących. Wielu z nich twierdzi wręcz, że wcale nie ma żadnej wojny, a z najeźdźcami nie ma potrzeby walczyć, chyba, że w razie natarcia z ich strony. Nie uchodzi przy tym naszej uwadze, że jawni agenci nieprzyjaciela w naszych szeregach nie ponoszą żadnych konsekwencji swej działalności.
Wesprzyj nas już teraz!
Wiemy, że powodem tego stanu rzeczy jest utrata wiary w zwycięstwo i wynikające z niej powszechne lekceważenie surowych zaleceń Władcy, a nawet łagodnych uwag Jego Matki dokonanych podczas ostatnich inspekcji naszych szeregów.
Brak dyscypliny, korupcja w sztabie, gąszcz wzajemnie ze sobą sprzecznych rozkazów, zarzucenie starych, wypróbowanych technik walki i uzbrojenia na rzecz nowych, bardzo efektownych, ale – jak twierdzą stare wiarusy – zupełnie nieskutecznych, to tylko efekt wspomnianego kryzysu lojalności wobec Monarchy.
Wiemy, że nasz dowódca był atakowany ze wszystkich możliwych stron, że bardzo cierpiał, choćby z powodu oszczerstw i pomówień, jakie wróg rozpowszechniał na jego temat, co wyjątkowy posłuch znalazło, o zgrozo!, w jego macierzystej dywizji, której oficerowie dawno już przestali słuchać jego rozkazów. Wiemy, że zwłaszcza w ostatnim czasie doznał straszliwej nielojalności ze strony swoich najbliższych podwładnych. Wiemy, że bolał nad stanem armii, zwłaszcza od czasu, kiedy – jeszcze jako generał – dostrzegł, jak wiele zła dokonali w niej tępi służbiści, bezmyślnie zaprowadzający nową strategię. Wiele zrobił, by naprawić uczynione przez nich spustoszenie, ale z samej strategii nie zrezygnował – cóż, był wszak jednym z jej twórców.
Zawsze staliśmy przy nim, nie zważając na to, że jego sposób dowodzenia wydawał nam się nieporadny i nie zawsze podobała nam się jego taktyka. Teraz zaś staramy się mu współczuć i zrozumieć go. Ale obawiamy się, że dymisja, którą właśnie złożył, może jeszcze pogłębić zamęt w naszych szeregach. Chociaż wyżsi rangą oficerowie zapewniają nas, że nie stało się nic wyjątkowego, widzimy, jak niektórzy nasi towarzysze broni spuszczają oczy. To mężni ludzie, ale walczą już od tak dawna, czasem biją się samotnie, na daleko wysuniętych placówkach, przeto boją się, że kiedy dojdzie do walki wręcz, normalnie, po ludzku, zabraknie im odwagi i determinacji.
Nieustannie też sączy im w dusze jad propaganda wroga, którego hordy aż zawyły z radości, słysząc o dymisji naszego wodza. Spodziewają się, że autorytet jego następcy nie będzie już tak wielki, że bunty i chaos komunikatów jeszcze się nasilą, że poszczególne oddziały będą zmuszone walczyć na własną rękę, stąd jeszcze łatwiej niż dotychczas przyjdzie im je okrążać i odrywać od całości.
I choć z nadzieją spoglądamy na naszych nowych towarzyszy broni – tych ze świeżych zaciągów, wysyłanych prosto na front, pod zmasowany ogień nieprzyjaciela – wśród których widzimy wielu naprawdę mężnych wojowników, to przecież wiemy, że nie możemy liczyć tylko na nich. Sami wszak nie udźwigną ciężaru boju, zwłaszcza że ich niedoświadczoną kadrę zaczynają trapić te same choroby, które dotykają całą naszą armię. Mówi się, że właśnie spośród ich generałów może pochodzić nowy wódz naczelny. Mówi się, że będzie młody, silny i energiczny. Kimkolwiek będzie, my będziemy trwać przy nim, bo wierzymy głęboko, że do niesienia tego najcięższego brzemienia wyznaczy go sam Władca.
Zepchnięci do defensywy, oszukiwani, czasem opuszczani przez własnych dowódców, przecież wciąż jednak walczymy. Często dokonujemy udanych wypadów na terytorium wroga, czym prowokujemy jego wściekłe ataki. Ani nam w głowie rozmowy o kapitulacji. Chcemy bić się do ostatniego tchu.
Dnia 28 lutego 2013 roku.
Piotr Doerre
Redaktor naczelny portalu PCh24.pl