29 kwietnia 2013

„Mowa nienawiści” – forpoczta miękkiego totalitaryzmu

(Fot. ralaenin/sxc.hu)

Dziwna cisza zapanowała nad jedną ze sztandarowych inicjatyw Platformy Obywatelskiej, czyli wprowadzeniem do Kodeksu Karnego zapisu przewidującego karę za tzw. mowę nienawiści. Czy to znaczy, że sprawę uśmierciła jej własna absurdalność? Bynajmniej. Prace nad tym niezwykle groźnym biurokratycznym bublem idą pełną parą. Już niebawem wspierana przez Ruch Palikota i SLD Platforma Obywatelska może zgotować Polakom prawdziwy horror w stylu stalinowskim, uwłaczający wszelkim standardom praworządności.

 

Przypomnijmy, że politycy PO chcą wprowadzić do art. 256 Kodeksu Karnego niezwykle groźny zapis: „kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań (…) podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Koniec wolności słowa

 

Ze względu na użyte sformułowania treść zapisu skrytykowali nie tylko politycy opozycji, ale także kojarzone zwykle jako wylęgarnie światopoglądowego lewactwa organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka. Ich zdaniem, proponowana nowelizacja zamiast rozszerzyć katalog chronionych wartości, wprowadza mgławicowe pojęcia, które mogą stać się polem do groźnych nadużyć.

 

Inicjatywę PO krytykowali także przedstawiciele opozycji. Poseł Stanisław Pięta z Prawa i Sprawiedliwości stwierdził, że „prawo karne to nie zabawka” i przepisy prawa karnego muszą być sformułowane w sposób precyzyjny, jasny, czytelny”. – To, co zaproponowali autorzy tego projektu pozwala na karanie kogokolwiek za cokolwiek. Każde słowo może być odebrane, zinterpretowane jako mowa nienawiści, wzywanie do nienawiści stwierdził jakże trafnie poseł PiS w wypowiedzi dla Radia Maryja.

 

Jeszcze surowej oceniła projekt była wiceminister sprawiedliwości poseł Beata Kempa z Solidarnej Polski, która stwierdziła, że zmodyfikowany artykuł „ma służyć tylko i wyłącznie do walki politycznej z opozycją”. – Zamierzają stworzyć taki instrument prawny w postaci umieszczenia bardzo wątpliwej jakości sformułowań, które miałyby służyć do karania tych, którzy będą niewygodni dla władzy podkreśliła posłanka Solidarnej Polski.

 

Chociaż krytyce tej nie sposób odmówić racji, to jednak sugerowanie, że główny motyw próby nowelizacji art. 256 KK wynika z chęci stworzenia instrumentu do walki z opozycją jest bardzo niepełną diagnozą sytuacji. Wszystko wskazuje na to, że nowelizacja Kodeksu Karnego ma ścisły związek z próbami legalizacji na prawach małżeństw tzw. związków partnerskich, czyli nie tylko konkubinatów pomiędzy kobietami a mężczyznami, ale i odrażających w swej istocie związków jednopłciowych. W dalszej perspektywie doprowadziłoby to do redefinicji rodziny, tak jak stało się to już w 14 krajach świata.

 

Z pozoru wygląda to całkiem niewinnie – i tak jest też przedstawiane przez propagandę – nawet ze względów praktycznych mogłyby zawierać legalne związki osoby, które brzydzą się dewiacyjną obyczajowością, ale chciałyby ocalić trochę ciężko zarobionego grosza przed żarłocznością fiskusa. Mowa więc jest tam m.in. o możliwości wspólnego opodatkowania i o innych szczegółowych regulacjach dotyczących spraw majątkowych. Być może z tego rozwiązania mogliby skorzystać ludzie, którzy z różnych względów nie mogą zawrzeć związku małżeńskiego, a których łączy np. głęboka autentyczna przyjaźń.

 

Jednak kierowanie dyskusji o planowanej nowelizacji na takie tory jest tylko wabikiem mającym odwrócić naszą uwagę od istoty problemu. Okazuje się bowiem, że głównymi adresatami tej ustawy mają być dewianci seksualni i inni odmieńcy obyczajowi, którzy za nic mają prawa natury i gorszenie innych. Wejście w życie tej ustawy byłoby więc de facto legalizacją, i to tylnymi drzwiami, paramałżeńskich związków tworzonych przez osoby seksualnie zdezorientowane.

 

Tym razem na szczęście Sejm odrzucił wszystkie projekty o związkach partnerskich, chociaż – i jest to dla nas sygnał alarmowy – stało się to zaledwie 17 głosami przewagi. Ta nikła większość już ośmieliła zwolenników wynaturzonej obyczajowości, którzy zapowiedzieli, że podejmą kolejne próby legalizacji sodomicznych związków. Według zapowiedzi prominentnych polityków PO, najbliższa taka próba zostanie podjęta już w maju.

 

Awangarda systemowej deprawacji

 

W propozycji nowelizacji 256 art. KK nie chodzi więc o walkę z opozycją jako taką, a przynajmniej nie jest to główna motywacja, lecz o deprawację społeczeństwa polskiego, które w przygniatającej większości sprzeciwia się propagacji i legalizacji obyczajowych dewiacji. W tej sytuacji można więc raczej mówić o walce z opozycyjnymi politykami, którzy tej deprawacji się sprzeciwiają.

 

Znamienne jest, że istotnych zapisów w KK zażądała już w ubiegłym roku zasiadająca w rządzie Donalda Tuska ulubienica środowisk feministyczno-dewiacyjnych, czyli minister ds. równego traktowania Agnieszka Kozłowska-Rajewicz. Domaga się ona, aby za „mowę nienawiści” wymierzoną w pederastów, lesbijki i transseksualistów wprowadzić karę dwóch lat więzienia. – Zaproponowałam rozszerzenie artykułu 256 o kilka kategorii, między innymi wiek i płeć. Nacisk położyłam jednak na orientację seksualną i tożsamość płciową – tłumaczyła pod koniec ub. roku w rozmowie z TVP Info.

 

Ostatnie zdanie jej wypowiedzi mówi w zasadzie wszystko o prawdziwych motywach projektu Platformy Obywatelskiej. Forsowana równolegle z ustawą o tzw. związkach partnerskich nowelizacja Kodeksu Karnego jest działaniem osłonowym, mającym zagwarantować sprawne wdrożenie sprzecznego naturą i zasadami moralnymi prawodawstwa. Mamy więc tutaj do czynienia z jedną z bitew na jednym z frontów wojny o narzucenie polskiemu społeczeństwu ideologii gender, kwestionującej naturalny porządek. I należy podkreślić, że jest to bardzo ważna bitwa.

 

Chociaż żarty się skończyły, to  – jak widać – politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz Solidarnej Polski nie do końca zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Wypowiedź Kozłowskiej-Rajewicz powinna włączyć alarm, ponieważ spełnienie jej żądań będzie równoznaczne z końcem wolności słowa i zwyczajnymi prześladowaniami za mówienie prawdy o obyczajowych i społecznych dewiacjach. Jak trafnie zauważył swego czasu Tomasz Terlikowski, przyjęcie takiej propozycji będzie oznaczać, że za powiedzenie prawdy, czyli stwierdzenie faktu, że przebierający się w kobiece ubrania poseł jest mężczyzną, zaś penetrowanie penisem końcówki układu pokarmowego jest zboczeniem, czyli odstępstwem od zachowania typowego, może grozić wyrok dwóch lat pozbawienia wolności.

 

Jak więc widzimy, rzecznik genderowego i homoseksualnego lobby z dużym rozmachem rozpoczęła kneblowanie ust tym, którzy jawnie sprzeciwiają się dogmatom politycznej poprawności, kwalifikując mówienie prawdy, stwierdzanie oczywistych faktów o naturze człowieka jako „mowę nienawiści” i nadając mu sankcję karną. Jest to nie tylko chęć uciszenia ludzi o odmiennym światopoglądzie, lecz przede wszystkim wulgarne zakłamywanie otaczającej nas rzeczywistości.

 

A prawda jest równie banalna, co i bezlitosna. Nie jest ona światopoglądem, który wyrabiamy sobie na podstawie niedoskonałych naszych zdolności poznawczych, i który można kwestionować lub bronić. Prawda, którą geniusz Arystotelesa zdefiniował jako zgodność poznania z rzeczywistością, jest niezmienna i broni się sama, a głoszenie jej nie tylko nikogo nie obraża, ale jest wobec tej osoby przejawem najwyższego szacunku i miłości, jaką winni jesteśmy każdemu bliźniemu. I to, że ktoś lubi otaczać się kłamcami nie zwalnia nas z tego obowiązku, bo sprzeniewierzanie się prawdzie zawsze skutkuje tragicznymi konsekwencjami, zarówno dla nas jak i dla głosicieli relatywizmu. Naszym chrześcijańskim obowiązkiem jest chronić przed nieszczęściem nie tylko siebie, ale także każdego bliźniego – nawet jeśli nie żywi do nas sympatii.

 

Życie dla zabawy – koncepcja człowieka dwuotworowego

 

Znamy już z historii „nowy wspaniały świat”, w którym za zbrodnię mówienia prawdy bardzo często karano śmiercią. Tak było pod rządami rewolucjonistów francuskich, takie standardy najpierw w Rosji, a później krajach zależnych wprowadzili bolszewicy, a teraz tej samobójczej tradycji nieliczenia się z prawdą, czyli de facto ze zdrowym rozsądkiem, hołduje Unia Europejska, której standardy z takim zapałem chce wdrażać minister Kozłowska-Rajewicz.

 

Z czego jednak wynika ta nienawiść wobec prawdy i poczucia zdrowego rozsądku? Oczywiście chodzi o duże pieniądze, jakie czerpie z ogłupiania i deprawowania całych społeczeństw oligarchia gospodarcza. Z jej punktu widzenia najbardziej doskonałym modelem człowieka jest, jak niezwykle trafnie i zarazem dowcipnie określił śp. o. Albert Krąpiec – człowiek dwuotworowy. Celem jego życia jest pogoń za przyjemnościami i będąca tego wyrazem maksymalna konsumpcja i wydalanie. Człowiek ma żyć, żeby było mu fajnie, ma się nieustannie śmiać, ostentacyjnie i bardzo głośno cieszyć, nieustannie biegać w pogoni za wrażeniami.

 

Taki nadpobudliwy i zarazem zredukowany do poziomu bezrefleksyjnego egoisty człowiek rzeczywiście niezwykle dużo konsumuje. Nie można więc dopuścić do tego, aby zauważył, że ten szaleńczy wyścig za pustymi wrażeniami po prostu nie ma sensu. Taki człowiek nie może więc mieć ani chwili spokoju i ciszy, bo cisza sprzyja otrzeźwiającej refleksji. Nie można pozwolić na to, aby dotarło do niego, że życie nie składa się z samych przyjemności, a prawdę mówiąc, to jest ich w morzu codziennych obowiązków tak naprawdę stosunkowo niewiele. Każdy, kto dwuotworowcowi o tym przypomina, staje się dla piewców kulturowej rewolucji i stojących za nimi gospodarczych oligarchów wrogiem numer jeden.

 

Nie mogą więc oni dopuścić do tego, aby ktoś głośno mówił, że król jest nagi. Mówienie o tym jest właśnie „mową nienawiści”. „W końcu wszyscy ci, którzy nie godzą się na mówienie o wspaniałych szatach króla, gdy ten jest nagi, psują zabawę. A zatem powinni być odpowiednio ukarani. Tak, by gdy nadejdzie czas i ktoś oznajmi, że jest tygrysem, to nikt nie odważył się powiedzieć mu, że doprawienie sobie wąsów i pomalowanie się w twarzowe paski z tygrysowatością nie ma nic wspólnego” – pisał swego czasu Tomasz Terlikowski odnosząc się do bardzo niebezpiecznych pomysłów pani minister. Nie można psuć zabawy, bo zabawa to przecież dla wielu zysk, duży zysk.

 

Akceptacja – afirmacja – uczestnictwo

 

Z punktu widzenia zdrowego rozsądku inicjatywa minister Kozłowskiej-Rajewicz jest całkowicie zbędna. Polskie prawo zapewnia jednakową i pełną ochronę wszystkim i nie ma najmniejszego powodu, aby dodatkową ochroną obejmować dewiantów seksualnych i obyczajowych. Jeśli jakiś homoseksualista, lesbijka lub transwestyta poczuje się obrażony, to przecież może jak każdy obywatel zwrócić się po sprawiedliwość do sądu. Po co więc ten cyrk legislacyjny? Odpowiedź jest bardzo prosta – chodzi o wymuszenie na polskim społeczeństwie „akceptacji” dla zboczeń i dewiacyjnej obyczajowości poprzez wprowadzenie do polskiego systemu legislacyjnego mgławicowej kategorii o nazwie „mowa nienawiści”.

 

Nie da się inaczej stworzyć i przede wszystkim utrwalić wygodnego do sterowania i eksploatacji człowieka dwuotworowego, będącego ważnym elementem w globalnym, czerpiącym zyski z deprawacji ludzi, przedsiębiorstwie socjalizm. Każdy więc, kto odbiera mu klientów, jest dla niego zagrożeniem, które należy szybko i skutecznie zlikwidować. „Mowa nienawiści” jest pojęciem tak pojemnym, że wypowiedzenie nawet jednego słowa krytycznego pod adresem seksualnych dewiantów (nawet niezwiązanego z ich odrażającą, zwykle nabytą przypadłością) będzie można tak zakwalifikować.

 

Niewielu więc w tej sytuacji ośmieli się głośno napiętnować to zło, zaś milczenie będzie równoznaczne z jego akceptacją. Ale przecież sama milcząca akceptacja może nie wystarczyć, bo prawda jest bezlitosna – czy będziemy milczeć czy nie, zboczeniec pozostanie zboczeńcem, a mężczyzna przebrany za kobietę zawsze będzie mężczyzną, nawet jeśli w dowodzie osobistym będzie miał wpisane co innego, a na potwierdzenie tego uzyska także sentencje wszystkich trybunałów tego świata. Niczego to nie zmieni, bo w genotypie i tak będzie mieć „xy”.

 

Z tego powodu dyskomfort tęczowej koalicji nadal pozostanie zagrożony, dlatego tylko kwestią czasu będzie, kiedy zażądają, aby karać już nie tylko za „mowę nienawiści” ale też i za „myśli nienawiści”, których ewidentnym przejawem będzie milczenie. Należy się więc obawiać, że szybko sama milcząca „akceptacja” dewiacji nie wystarczy, bo przecież chociaż słów nie będzie słychać, to jednak wyraz twarzy będzie mówić sam za siebie. Dopiero więc głośna, ostentacyjnie radosna, równoznaczna z afirmacją akceptacja może ich na jakiś czas usatysfakcjonować.

 

Dlaczego na jakiś czas? Bo prawda będzie nadal boleć, poprzez postawę przeciwników, którzy chociaż będą nawet głośno afirmować zboczenia, to jednak nie będą ich praktykować. Ostatecznym więc celem genderowego lobby będzie, poprzez odpowiednie ustawodawstwo zmuszenie wszystkich do aktywnego praktykowania całej palety zboczeń. Nie zaznają spokoju, dopóki po świecie będzie chodzić chociaż jeden człowiek nie unurzany w ich brudzie. Aż strach pomyśleć jaki los spotka tych, którzy się temu nie podporządkują.

 

Czy to wszystko jest przesadą? Bynajmniej. W ostatnich tygodniach kryzysu na Półwyspie Koreańskim różne telewizje raczyły nas materiałami filmowymi pokazującymi, jak setki pozostających w stanie histerii północnokoreańskich żołnierzy rzuca się niemalże w rozpaczy do morza za odpływającym „Najwyższym Przywódcą” Kim Dzong Unem. Tam już nie wystarcza milczenie, czy udawana powaga lub smutek na twarzy. Taka postawa, jest otwarciem bramy do obozu reedukacyjnego. Jedyną dozwoloną formą okazywania „miłości” do „Najwyższego Przywódcy” jest ostentacyjna histeria.

 

W Korei Północnej histeryczna ostentacja wystarczy, ale w tęczowo-genderowej Europie na pewno nie. Wskazują na to najnowsze zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia, zgodnie z którymi obowiązkowa edukacja seksualna powinna się rozpocząć jeszcze przed ukończeniem czwartego roku życia. Prace nad przebudową natury człowieka idą więc pełną parą – wykoleić człowieka jeszcze na poziomie dzieciństwa. A co z tymi, którzy mimo to się nie wykoleją? Z pewnością z czasem znajdą się na takich odpowiednie przepisy prawne.

 

Obłudne pomysły minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz nawiązują więc do najgorszych stalinowskich wzorców, jednak są ich znacznym udoskonaleniem. Dla niej prawda o naturze człowieka i fakty ukazujące tragiczne konsekwencje nieliczenia się z tą prawdą nie mają najmniejszego znaczenia. Pod tym względem jest klasycznym bolszewikiem.

 

Adwokaci diabła

 

To, co się obecnie dzieje w zachodnim świecie, to naprawdę już nie są żarty. Dotarliśmy w naszej historii do smutnego momentu, kiedy powiedzenie o homoseksualizmie prawdy i afirmacja normalności będzie „mową nienawiści”, zaś szydzenie z religii katolickiej i katolików zawsze będzie, w zależności od przejawu – filozoficzną cnotą, wyrazem artystycznej ekspresji lub uprawnionym wyrażeniem opinii, a czasami nawet – jak to było niedawno w przypadku ataku na abp Głódzia – wyrazem troski o staczający się w otchłań „średniowiecznej ciemnoty” Kościół.

 

Upór, z jakim próbuje się nam narzucić obyczajowe dewiacje nie pozwala nam oprzeć się wrażeniu, że obecne tzw. elity polityczne cierpią na jakiś rodzaj upośledzenia intelektualnego czy wręcz umysłowego, nie rozumiejąc, że w ostatecznym rozrachunku działają także przeciwko sobie. Każdy normalnie uformowany człowiek wie, że mężczyzna odczuwający pociąg seksualny do drugiego mężczyzny czy też chodzący w kobiecych ubraniach, nawet jeśli robi to tylko dla korzyści materialnych, cierpi na poważną psychiczną aberrację.

Jest to oczywiste dla każdego, kto nie stracił kontaktu z rzeczywistością, ale nie dla Donalda Tuska i minister Kozłowskiej-Rajewicz, która chce represjonować ludzi prawdomównych i nie dla sądu, który wbrew oczywistym faktom, wbrew elementarnej prawdzie o naturze człowieka na serio potraktował subiektywne rojenia mężczyzny, który ogłosił, że czuje się kobietą. W normalnych okolicznościach, wolny od modernistycznych zabobonów sędzia wysłałby taką osobę na leczenie psychiatryczne.

 

Wszelkie dewiacje obyczajowe, jako działania skutkujące deprawacją społeczeństwa są niezwykle groźne dla prawidłowego rozwoju państwa, którego fundamentem jest rodzina oparta na małżeństwie, jako związku mężczyzny i kobiety w celu zrodzenia potomstwa. Państwo, aby istnieć nie potrzebuje kolejnych pokoleń jałowych pasożytów, jakimi są obyczajowi odmieńcy, lecz prawych obywateli. Z tego powodu promocja wszelkiego rodzaju dewiacji powinna uzyskać kwalifikację zbrodni stanu i jako taka powinna być ukarana z najwyższą surowością.

 

Dlatego minister Agnieszka Kozłowska-Rajewicz powinna być natychmiast odwołana ze stanowiska; nie tylko za stwarzanie wielkiego zagrożenia dla zachowania wolności obywatelskich ale przede wszystkim za niszczenie ładu społecznego i moralnych fundamentów państwa. W normalnych okolicznościach Pełnomocnik Rządu do Spraw Równego Traktowania za próbę systemowej deprawacji społeczeństwa byłaby potraktowana jako zbrodniarz stanu.

 

Zastanawiające, jak w tej sytuacji odnajdą się politycy Platformy Obywatelskiej identyfikujący się jako katolicy, na czele z Jarosławem Gowinem. Sprawa nowelizacji Kodeksu Karnego w duchu postulowanym przez minister Kozłowską-Rajewicz będzie dla nich niemniej ważnym  testem niż próba legalizacji homozwiązków pod fałszywie brzmiącą nazwą „związki partnerskie”.

 

Panująca obecnie cisza w tym temacie może świadczyć, że posłowie Ci nie dali się jeszcze zastraszyć Donaldowi Tuskowi i nadal stawiają opór. Jednak pojawiające się w mediach pogłoski o ewentualnej dymisji ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina świadczą, że opór ten może nie trwać długo. Już niebawem okaże się, czy jedyną poważną rolą posłów z frakcji Gowina i Godsona w PO jest robienie za katolicki parawan dla szatańskich dzieł, czy też będą mieli odwagę powiedzeć Satis! Nadchodzi dla nich dzień próby.

 

Każdy, kto oglądał film „Adwokat diabła” z pewnością pamięta scenę, kiedy wcielony w rolę diabła Al Pacino mówi: „jestem największym humanistą, daję ludziom wszystko o co poproszą”. Dokładnie tak samo czyni minister Kozłowska-Rajewicz. Spełniając patologiczne zachcianki tęczowej ferajny, usiłuje dawać im to o co poproszą, a nie – jak czyni to Bóg – to czego potrzebują. W przeciwieństwie do diabła, Bóg, zanim czymś nas obdarzy, sprawdzi czy jest to dla nas dobre. Na tym polega Jego ojcowska miłość. Minister Kozłowska-Rajewicz czyni dokładnie odwrotnie – chce spełniać zachcianki nie oglądając się na konsekwencje.

 

Krzysztof Warecki

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij