Spór między Lechem Wałęsą, a grupką dawnych solidarnościowców, jak zwykle w takich sytuacjach, śmieszy, tumani, przestrasza. Ale też ciekawi, bo były prezydent znów przestaje być ikoną dla części swoich dawnych towarzyszy. Dlaczego?
Darujmy sobie streszczanie najnowszego sporu z cyklu: „Wałęsa kontra reszta świata”. Przypomnijmy tylko, że spór wywołała Henryka Krzywonos (tak, tak, to ta, z której feministki chciały zrobić swojego Lecha Wałęsę w spódnicy). Powiedziała ona, że mózgiem osławionego strajku w stoczni był Bogdan Borusewicz. Dalszy scenariusz jest więcej niż oczywisty, nawet dla tych, którzy sporu nie śledzili. Były prezydent fuknął, burknął i walnął w kogo trzeba, bo przecież „nie o takie Polskie” walczył. Ktoś mu tam odpowiedział, ktoś załagodził i na szumie się skończyło.
Wesprzyj nas już teraz!
Ale zaraz, zaraz. Coś w tym wszystkim jest nie tak. Salonowi postsolidarnościowcy wykłócali się często i gęsto o różne sprawy, ale tutaj została zaatakowana legenda, bohater, wielki Polak! Prowadził strajk w stoczni, nie złamał się w Arłamowie, no i pokonał komunę. A tu taki klops!
Gdzie „Gazeta Wyborcza” i cały front obrony Wałęsy, który tak efektownie odpierał rzekome ataki „cenckiewiczów” i „gontarczyków” na „nasze narodowe dobro”? Gdzie nalepki z twarzą prezydenta Wałęsy dołączane do każdego numeru dziennika z Czerskiej? Gdzie sążniste artykuły upychające, jak gdyby łopatą, jedynie prawdziwą prawdę do czytelniczej głowy? Gdzie kolejni dziennikarze i celebryci walczący z „małymi ludźmi” i „karłami moralnymi”, którzy mają czelność obrażać herosa?
Jakaś dziwna cisza zaległa w okopach, z których dotychczas broniono Lecha Wałęsy, strzelając na wszystkie możliwe strony. Dziwne, prawda? „Przecież Krzywonos, mówiąc o tym, że Borusewicz grał pierwsze skrzypce podczas strajku w stoczni, powiedziała w zasadzie prawdę choć, uściślijmy, dodała nieco zbyt wiele zasług marszałkowi Senatu, a odebrała je Wałęsie. Z kolei kilka lat temu Cenckiewicz i Gontarczyk udowodnili czarno na białym, że były prezydent współpracował z SB”. To pierwsze jakoś się upiekło, drugie skończyło się publicznym piekłem.
Sprawa wydaje się prosta. Całe lata temu salon potępił i wyklął Wałęsę za to, że pognębił Geremka i rzucił wyzwanie Mazowieckiemu. Jakiś czas później stał się on jednak wielkim symbolem aktu założycielskiego III RP, czyli okrągłostołowych paktów, a więc ikoną wręcz idealną dla laickiej lewicy.
Niedawno jednak Wałęsa podpadł lewicy nowej, na którą z nadzieją spogląda ta laicka. Podpadł oczywiście negatywnymi opiniami na temat homoseksualistów. I jak tu teraz bronić homofoba? Ciężko. Lepiej wziąć „autorytet” pokroju Krzywonos, sprowokować by powiedziała oczywistą oczywistość i straszyć ludzi przez dwa tygodnie głupawą debatą nad tym, czy fakt historyczny był faktem. „Młodzi, wykształceni, z wielkich miast” z pewnością z otwartymi buziami śledzili ów serial informacyjny, zdziwieni, że Wałęsa nie od początku walki z komuną – czyli gdzieś od połowy lat 70., gdy powstawał KOR – był niezłomnym bohaterem.
No to mamy już upieczonego Wałęsę. Przysmażył się na ruszcie, a Biedroń, jego ferajna, i ludzie z Krytyki Politycznej do spółki z „Gazetą Wyborczą” ostrzą sztućce i szykują musztardę. Teraz , by nieszczęsny naród zapomniał o wałęsowskim kołtuństwie trzeba jeszcze ogłosić, że strajk w Stoczni Gdańskiej wywołali homoseksualiści. Piskliwymi głosami zachęcali robotników do wystąpienia przeciwko komunie, szminkami rysowali transparenty, a dzięki znakomitemu kamuflażowi z damskich ciuszków mogli ukrywać się przed czujnym okiem esbeków. Do tego dodać wypada kilka naukowych analiz na przykład o tym, że w dziesięciomilionowym ruchu „Solidarność” około trzydzieści procent stanowili zboczeńcy, ale ujawniło się tylko 0,0001 proc. z nich, bo reszta, spętana ciasnym gorsetem polskiej gnuśności, zaściankowości i katolicyzmu obawiała się prześladowań. Na koniec utworzyć można logo „Solidarność” z literek we wszystkich kolorach tęczy.
Zarys na scenariusz nowej akcji homopropagandowej już gotowy. Tylko kto zacznie?
Krzysztof Gędłek