16 października 2013

Od Kijowa do Normandii, czyli dzieje jednego pilota…

(Fot. Emax/Wikimedia Commons)

Postać Eugeniusza Horbaczewskiego, jednego z najlepszych polskich pilotów okresu II wojny światowej, znajduje się w cieniu bardziej znanych asów – Stanisława Skalskiego czy Witolda Urbanowicza. Tymczasem losy „Dziubka” (taki pseudonim nadali mu bowiem jego koledzy) skupiają jak w soczewce ścieżki Polaków, którzy musieli zmagać się z zawieruchą wywołaną przez niemiecki i sowiecki totalitaryzm.

 

Eugeniusz Horbaczewski urodził się w 1917 roku, w Kijowie, jednakże po odzyskaniu przez Polskę niepodległości rodzina przeniosła się do Brześcia nad Bugiem. Od młodych lat wykazywał zainteresowanie lotnictwem, ukończył kurs szybowcowy i pilotażu, a w 1938 trafił do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. 1 września 1939 uzyskał tytuł podporucznika, a następnie został ewakuowany (wraz z resztą adeptów lotnictwa) do Rumunii. Stamtąd trafił do Francji, a potem do Wielkiej Brytanii.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Okres „Bitwy o Anglię” nie przyniósł Horbaczewskiemu sukcesów, odbywał bowiem doszkolenie w jednostce treningowej. Dopiero od sierpnia 1941 zaczął latać bojowo w składzie 303. Dywizjonu. Królewskie Siły Powietrzne (RAF), w których składzie walczyli Polacy, wykonywały w tym czasie ofensywne misje nad okupowaną Francję, które okazały się bardzo ryzykownymi zadaniami. Niemcy walczyli nad własnym terenem, do tego dysponowali nowoczesną siecią radarową oraz nowymi samolotami Focke-Wulf 190, które dały im czasową przewagę techniczną nad maszynami RAF-u. Pomimo tego Eugeniusz Horbaczewski zaczął odnosić swe pierwsze zwycięstwa. Do połowy 1942 uzyskał trzy pewne plus jedno prawdopodobne zestrzelenia, walcząc głównie w pobliżu francuskiego wybrzeża kanału La Manche. Lotnik ten był zawsze gotowy do akcji, a do tego okazał się dosyć trudnym podwładnym dla swych przełożonych. Zaowocowało to serią incydentów, w wyniku których Horbaczewskiego przeniesiono do 302. Dywizjonu. Część Autorów sugeruje, że stało się to po tym, jak Horbaczewski zarzekł się, że pobije wynik jednego z czołowych asów Polskich Sił Powietrznych – Jana Zumbacha, który był w tym czasie dowódcą 303. Dywizjonu.

 

Pobyt krnąbrnego żołnierza w szeregach 302. Dywizjonu nie zaowocował sukcesami, ale sytuacja zmieniła się, kiedy „Dziubek” trafił do sformowanej w celu walki w Afryce polskiej jednostki myśliwskiej, znanej potem jako Polish Fighting Team. Wykazał się wtedy wysokim kunsztem pilotażu, niszcząc pięć samolotów wroga i stając się najlepszym pilotem PFT, zrzeszającego przecież wybitnych polskich lotników. Walki w Tunezji były trudne, a straty aliantów wysokie. W jednej z powietrznych walk Spitfire Horbaczewskiego został trafiony, ale na szczęście lotnik dociągnął do linii zajmowanych przez Amerykanów. Stamtąd powrócił do swej jednostki samochodem, budząc zrozumiałą radość kolegów, którzy sądzili, że poległ.

 

Koniec wojny w Afryce nie oznaczał dla Horbaczewskiego powrotu na Wyspy. Został dowódcą jednej z eskadr 43. Dywizjonu RAF, a potem jego dowódcą. Był to jeden z tylko trzech przypadków, w których Polak dowodził brytyjskim dywizjonem. Walcząc w rejonie Morza Śródziemnego zniszczył na pewno trzy maszyny wroga. Jego podkomendni zapamiętali go jako dobrego dowódcę. W książce Green Kiwi Versus German Eagle nowozelandzki pilot J. Nory King stwierdził: „’Horby’ nas przejął i ukształtował w jedną całość. Dał nam pewność działania w powietrzu, nowy szyk latania oraz tchnął w nas zapał do walki”[1].

 

Po powrocie do Anglii Horbaczewski awansował na kapitana i został dowódcą 315. „dęblińskiego” dywizjonu myśliwskiego. W marcu jednostka ta otrzymała samoloty Mustang III, dysponujące znacznym zasięgiem. Walki powietrzne przybrały na zaciętości po rozpoczęciu inwazji Aliantów Zachodnich na kontynent. 12 czerwca 1944 roku 315. Dywizjon zestrzelił 4 samoloty wroga, z czego jeden Fw-190 padł ofiarą Horbaczewskiego. 22 czerwca, w rejonie Cherbourga, 315. Dywizjon dostał się pod silny ostrzał niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Dwa Mustangi został trafione – jeden spadł do morza wraz z pilotem, drugi natomiast lądował przymusowo. Horbaczewski wylądował na budowanym przez Amerykanów lotnisku, zażądał samochodu i udał się po zestrzelonego lotnika. Na szczęście teren był już zajęty przez aliantów i Horbaczewski odnalazł rannego pilota. Obaj lotnicy wrócili na polowe lotnisko, skąd odlecieli do Anglii. Jako, że Mustang III był samolotem jednoosobowym, Horbaczewski siedział na kolanach drugiego lotnika. Co ciekawe, w tym okresie Eugeniusz Horbaczewski znalazł się ponownie pod komendą Jana Zumbacha, który został dowódcą całego polskiego „skrzydła”, w składzie którego latał także 315. Dywizjon.

 

Latem 1944 Niemcy rozpoczęli ostrzał Londynu przy pomocy „latających bomb” V-1 stąd też część samolotów myśliwskich zaprzęgnięto do ich zwalczania. „Dziubek” zdołał zniszczyć najprawdopodobniej dwie bomby samodzielnie i dwie wraz z innym pilotem. Niszczenie V-1 wcale nie było prostym zadaniem, pociski te były dosyć szybkie, a do tego trafienie w V-1 mogło skutkować jej wybuchem, co groziło zniszczeniem atakującego myśliwca. Dodatkowo, obrona przeciwlotnicza czasem strzelała zarówno do bomb, jak też ścigających je samolotów, dlatego należało bardzo uważać, aby trzymać się wyznaczonych tylko dla myśliwców stref.

 

Odmianą w polowaniu na V-1 stała się misja nad Norwegię. 23 lipca 6 mustangów eskortowała grupę szturmowych beaufighterów. Niemcy próbowali przechwycić tą formację, co zakończyło się starciem wrogich samolotów. W jego rezultacie Polacy zgłosili zniszczenie 8 maszyn wroga, z czego łupem Horbaczewskiego padł jeden Fw-190. Drugi – poważnie przez niego uszkodzony samolot – został dobity przez innego pilota 315. Dywizjonu.

 

18 sierpnia 315. Dywizjon odniósł swój największy wojenny sukces. Grupa 12 samolotów – wraz z dowodzącym Horbaczewskim, który tego dnia był przeziębiony, ale mimo to zdecydował się lecieć – napotkała około 60 samolotów niemieckich formujących szyk po starcie z lotniska Mons-en-Chausee, w pobliżu miasta Beauvais. Polacy z impetem zaatakowali wroga, korzystając ze swej przewagi wysokości oraz z czynnika zaskoczenia. Rozpętała się zacięta walka, w której 315. Dywizjon zgłosił 16 zwycięstw powietrznych. Był to najlepszy wynik uzyskany przez dywizjon RAF-u w trakcie pojedynczej misji. W rzeczywistości ofiarą Polaków padło najpewniej 12 wrogich maszyn, przynajmniej takie dane podaje większość źródeł. Sukces ten został okupiony jedną, ale jakże fatalną stratą. Z misji nie wrócił dowódca 315. Dywizjonu, Eugeniusz Horbaczewski.

 

Jego ostatnie chwile nie są dokładnie znane. W samolocie najpewniej zepsuło się radio, co w walce z udziałem dużej ilości maszyn niesie za sobą poważne konsekwencje. Wedle relacji pilotów Horbaczewski zaatakował Niemców i zestrzelił aż trzy wrogie maszyny. Następnie koledzy stracili go z oczu. Po powrocie z akcji liczono, że Horbaczewski lądował przymusowo lub dostał się do niewoli. Niestety, pilot ten zginął. Dopiero trzy lata po jego zaginięciu odnaleziono wbity w ziemię wrak samolotu, zidentyfikowanego potem jako maszyna Horbaczewskiego, który okazał się jedynym poległym w tej walce polskim pilotem. Swoją drogą, Niemcy w ostatniej bitwie powietrznej Horbaczewskiego zgłosili zestrzelenie aż 6 maszyn wroga. Obecnie Eugeniusz Horbaczewski spoczywa w mogile w Creil.

 

Losy Eugeniusza Horbaczewskiego są scenariuszem na dobry film. Człowiek, który urodził się na Wschodzie, trafił do świeżo odrodzonej Polski, gdzie zdobył szlify lotnika. Wojenna zawierucha rzuciła go – tak, jak tysiące polskich lotników – na Zachód, gdzie walczył pod niebem Anglii, Francji, u brzegów Norwegii, a także w Afryce Północnej. W miarę upływu czasu zdawał coraz bardziej uświadamiał sobie niekorzystny dla Polski rozwój wypadków. Jego koledzy z 43. Dywizjonu RAF pamiętają, że w trakcie jednej z dyskusji powiedział: „Kiedy skończymy tu, pójdziecie i będziecie walczyć za mój kraj, który nie będzie wolny”. Jednakże już w 1944 zapewne zdawał sobie sprawę, że słowa te nie miały pokrycia w rzeczywistości. Wkroczenie Sowietów do Polski, instalacja reżimu komunistycznego, Powstanie Warszawskie i bierność aliantów (wyjąwszy tych lotników, którzy próbowali pomóc walczącym Polakom) musiały uświadomić mu, że powojenna Polska będzie inna, niż ta, o którą walczył. Jeden z autorów stwierdził, że dla Horbaczewskiego „stało się oczywistym, że jego kraj nie będzie wolny, być może wolał zginąć, niż stanąć po wojnie wobec tak tragicznych dylematów?”[2].

 

Łukasz Stach

 

[1] R. Gretzyngier, W. Matusiak, Polish Aces of World War 2, s. 80

[2] R. Gretzyngier, W. Matusiak, Polish Aces of World War 2, s. 80-81.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie