7 listopada 2013

Na prawo od socjalistycznych miraży

(Fot. von Borowiecky)

„Niezłomni” to określenie nie tylko literackie, ale na pewno symboliczne. Publicyści tworzący „Tygodnik Warszawski” byli niezłomni w głoszeniu swoich bezkompromisowych poglądów, wbrew „fałszywym prorokom”, wbrew warunkom, w jakim przyszło im działać  – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. dr hab. Tomasz Sikorski, współautor monografii pisma, opublikowanej nakładem wydawnictwa von Borowiecky.

 

Dlaczego grupę warszawskich dziennikarzy określili Panowie mianem niezłomnych? Co wyróżniało ich spośród pozostałych redakcji?

Wesprzyj nas już teraz!

 

– „Niezłomni” to określenie nie tylko literackie, ale na pewno symboliczne. Niezłomni w głoszeniu swoich bezkompromisowych poglądów, wbrew „fałszywym prorokom”, wbrew warunkom, w jakim przyszło im działać. W odróżnieniu od „Tygodnika Powszechnego” grupa „warszawska”, choć nie deprecjonowała polskiej „racji stanu” (kwestia granic zachodnich) to jednak w swojej publicystyce wychodziła odważnie poza sferę religii i kultury, broniąc obecności chrześcijańskiego wzorca realizacyjnego (formuła najczęściej używana przez Jerzego Brauna, ale, oczywiście, nie tylko) w przestrzeni publicznej. To nieuchronnie musiało prowadzić do kolizji ideowej, ale również taktycznej, tak z „Tygodnikiem Powszechnym”, jak i ze środowiskiem „Dziś i Jutro”, nie mówiąc już o komunistycznym reżimie. A zatem niezłomni to nieprzejednani, bezkompromisowi maksymaliści, domagający się obecności zasad katolickiej nauki społecznej w sferze publicznej.

 

Środowisko „Tygodnika Warszawskiego” prowadziło nie tylko działalność dziennikarską. Wydawca pisma – spółka KTW „Rodzina Polska” to prawdziwa machina, która miała dalekosiężne plany, od sprzedaży dewocjonaliów, aż po formację duchową i ideową. Czy to była zwarta grupa, która dążyła do obrony cywilizacji chrześcijańskiej i idei katolickich?

 

– I tak, i nie. Jeśli spojrzymy na rodowód polityczny, czy też ideowy środowiska „Tygodnika Warszawskiego”, to zauważymy, że zasadnicza część redakcji i współpracowników wywodziła się konspiracyjnej organizacji „Unia”, Stronnictwa Pracy i Stronnictwa Narodowego, czy szerzej – ruchu narodowego. Pismo i środowisko było bez wątpienia salonem elit intelektualnych, tych, które wojnę przeżyły. To było pokolenie mierzące sprawy państwowe według właściwych miar. W pokoleniu tym polityka znaczyła służbę, roztropną troskę o wspólnotę. Ale nie mogło być inaczej. W „Tygodniku Warszawskim” pisali wybitni ekonomiści (absolwenci prestiżowych amerykańskich uczelni, jak choćby Kazimierz Studentowicz), historycy, prawnicy, wybitni politycy Polskiego Państwa Podziemnego, znani jeszcze z przedwojnia publicyści. Wspierali ich „młodzi”, to pokolenie, które przeszło przez „konspiracyjny uniwersytet życia”. Wywodzili się tak z nurtu chrześcijańsko-społecznego, jak i z narodowego (np. z Młodzieży Wszechpolskiej, Młodzieży Wielkiej Polski). Ta współpraca reprezentantów dwóch różnych nurtów politycznych i dwóch pokoleń polskich elit stała się możliwa dzięki zdolności do twórczego myślenia, umiejętności wyjścia poza „spory Ojców”. Jeszcze przed wojną, kiedy klasyczny, dziewiętnastowieczny układ ruchów politycznych w pewnym sensie zachowywał swoją aktualność, a na pewno poszczególne środowiska tzw. chrześcijańskiej prawicy go „konserwowały”, tak po 1939 r. sytuacja się zmieniła. Myślę, że tak narodowcy, jak i chadecy dojrzeli do syntezy ideowej. Rolę spoiwa spełniała tutaj bez wątpienia katolicka nauka społeczna. Oczywiście, była ona różnie interpretowana. Pamiętajmy, że środowisko „Unii” w kwestiach społecznych cechował mocny radykalizm i  krytycyzm wobec kapitalizmu, obóz narodowy w tej kwestii był już bardziej poróżniony. Tak, czy inaczej, środowisko tygodnikowe taką, pierwszą w powojennej Polsce ideową syntezę chrześcijańsko-narodową wypracowało. Szkoda, że dziś nie mamy rozumnych, także krytycznych jej kontynuatorów. To zapewne nie tylko konsekwencja słabości polskiej polityki „tu i teraz”, ale również efekt partykularnego rozumienia polityki, metody myślenia o sprawach państwowych, o narodzie. Mam wrażenie, że dziś takiej metody politycznej żadne mainstreamowe stronnictwo zwyczajnie nie posiada. Być może także nie potrzebuje.

 

„Tygodnik Warszawski” skupiał wokół siebie prawdziwą katolicką elitę intelektualną ówczesnej Polski o czym świadczą nazwiska występujące na łamach Tygodnika, takie jak: Jerzy Braun, Kazimierz Studentowicz, Czesław Strzeszewski, ks. Stefan Wyszyński – późniejszy Prymas Polski, Stefan Kisielewski czy Feliks Koneczny. Czy w związku z profilem czasopisma i poglądami autorów możemy być pewni, że Urząd Kontroli Prasy ingerował za pomocą cenzury w teksty publicystów, które w pierwotnej wersji mogły być jeszcze radykalniejsze?

 

– Zapewne tak. Teksty „czyszczono”, wygładzano”. Jeszcze podczas prac nad książką przeglądaliśmy dokumentację cenzorską. Trudno jest mi powiedzieć, jaka była skala ingerencji. Na pewno jednak skrupulatnie, numer po numerze czytano tygodnik, zaznaczano „niebezpieczne fragmenty” tekstów. Te materiały odnaleźć możemy w Archiwum Akt Nowych. Również profesor Wiesław Chrzanowski wspominał mi kilka lat temu, że w redakcji istniała świadomość ingerencji w poszczególne artykuły. I bardzo trudno było chłodzić rozgrzane głowy niektórych redaktorów, jak na przykład Kazimierza Studentowicza, który w swojej społeczno-ekonomicznej publicystyce wchodził na szalenie niebezpieczne ścieżki. Bardzo często też myśląc o współczesnej im rzeczywistości sięgano do historycznych kostiumów, licząc, że cenzura nie odnajdzie w tych tekstach aluzji, przenośni. Tutaj trzeba powiedzieć, że właśnie tych historyczno-literackich tekstów odwołujących się do romantyzmu, pozytywizmu, realizmu politycznego, marzeń i nadziei było całkiem niemało. Przypominano dramaty niektórych, historycznych już postaci, jak na przykład Aleksandra Wielopolskiego, Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Władysława Sikorskiego. Pisano o nich rzetelnie, ale również krytycznie, rezygnując świadomie z bezmyślnego epigoństwa. Najciekawsze z tych tekstów umieściliśmy w książce.

 

W książce pisze Pan: „Przyjęcie maksymalistycznej, niezłomnej optyki sytuowało „Tygodnik Warszawski” na pozycjach najdalej na prawo, w porównaniu z publicystycznymi mirażami i dryfowaniem między socjalizmem a chrześcijaństwem, które […] charakteryzowały orientację „Tygodnika Powszechnego” i „Dziś i jutro””. Skąd ta determinacja i postawa środowiska „Tygodnika Warszawskiego” oraz jakie były główne różnice między redakcjami tych czasopism?

 

– W pewnym sensie już na to pytanie odpowiedziałem. „Tygodnik Warszawski” uznając polską racje stanu bezkompromisowo (maksymalistycznie) głosił potrzebę obecności zasad chrześcijańskich (powinności i praw wynikających z katolickiej nauki społecznej) w życiu publicznym”. Znaczna część publicystów „Tygodnika Powszechnego” (rzecznicy orientacji Jerzego Turowicza, Stanisława Stommy) szukając jakichś mniejszych lub większych szczelin w systemie zdecydowali się na obronę jedynie wartości religijnych w sferze kultury. Była to konsekwencja ideowej eklektyczności tygodnika i przyjętej przez jego redakcję (chociaż nie całą) strategii działania. Ten „minimalizm” nie wynikał jedynie z realizmu, liczono zapewne też, że taka postawa uchroni „Tygodnik Powszechny” przed likwidacją. Ale wiemy, że taka ostrożność, skłonność do kompromisów zawiodła, przynajmniej w okresie stalinowskim, później już było zupełnie inaczej, ale to temat na osobną dyskusję. Ja oczywiście nie deprecjonuję tej umownie nazwanej, „minimalistycznej” postawy, pokazuję jedynie zasadniczą różnicę między dwoma tygodnikami. „Tygodnik Powszechny” był Polsce i Polakom tak samo potrzebny jak „Tygodnik Warszawski”, ale nie sposób jednocześnie zauważyć, że do historii niezależnej myśli katolickiej przeszedł tej pierwszy, a o „Tygodniku Warszawskim” pisano jak dotąd niewiele, najczęściej argumentując to krótkim jego żywotem. Grupa „Dziś i Jutro” to niejako zupełnie inna historia. Jej lider – Bolesław Piasecki nie miał najlepszego pijaru. Nie kwestionuję jego zapewne gorącej i żarliwej wiary, więcej wątpliwości wiązało się z jego przeszłością (lider RNR „Falanga”) i przyjętą tuż po wojnie strategią działania. Strategią, która dopuszczała daleko idące kompromisy z komunistami, w sferze zaś interpretacji katolickiej nauki społecznej, daleko idące nadużycia (oczywiście nie zawsze). Ale znów, z pismem tym związane było szerokie gremium katolickich elit. Analizując skrupulatnie, numer po numerze tygodnik „Dziś i Jutro” rysował mi się obraz dualny. Z jednej strony teksty programowe Piaseckiego, przekonujące o potrzebie zaangażowania socjalistycznego marksistów i katolików, przybierające czasami kuriozalne kształty, z drugiej ciekawa, przemyślana publicystyka (np. eseistyka historyczna), niezłe teksty krytyczno-literackie. Być może kiedyś i o tym tygodniku powstanie monografia. Chyba jest taka potrzeba.

 

W dobie zagrożenia ideami egalitarnymi, a w szczególności zniesienia własności prywatnej, środowisko „Niezłomnego Tygodnika” zaangażowało się w jej obronę. Jakich argumentów wówczas używano?

 

– Oczywiście kwestia własności prywatnej, jej ochrony ze strony państwa powracała na kartach „Tygodnika Warszawskiego” nie raz. Argumenty, jakie wysuwano były w zasadzie oczywiste. Własność prywatna jest konsekwencją porządku naturalnego (prawno naturalna, dyrektywna dla nauczania Kościoła). Poza tym postulat jej ochrony i zabezpieczenia jest wpisany w naukę Kościoła, jest obecny w katolickiej nauce społecznej, posłaniu ewangelicznym i nauce Doktorów Kościoła. Ale chciałbym zauważyć, że najważniejszy, w moim przekonaniu ekonomista z kręgu tygodnikowego – Kazimierz Studentowicz, przeciwnik kapitalizmu, domagał się jej upowszechnienia, dekoncentracji kapitału, doprowadzenia do sytuacji, w której własność nie byłaby nadużywana przez jedno lub kilka centrów decyzyjnych. A więc, ani socjalizm, ani kapitalizm. Być może „kapitalizm ludowy”, choć w przypadku Studentowicza, analizując także jego publicystykę po 1956 r. był to raczej eksperyment polegający na próbie odnalezienia chrześcijańskich korzeni socjalizmu.

 

Ksiądz Zygmunt Kaczyński w 29. numerze „Tygodnika Warszawskiego” pisał: „STRACH jest najgorszym doradcą, zwłaszcza w warunkach dzisiejszych, może człowieka zaślepić i sprowadzić z drogi prostej i pewnej prawdy, i sprawiedliwości, na bezdroża błędu. Fałszywi i bez skrupułów prorocy za pomocą kłamstwa lub gwałtu proponują idee urządzania świata lub państwa przeciwne porządkowi naturalnemu, antychrześcijańskie i ateistyczne […] rzeczą wysoce karygodną zamykać na wszystko oczy, by nie widzieć rzeczywistości, albo założyć bezczynnie ręce, aby nie działać, i zasłaniać się wymówką, że nie można już nic więcej uczynić.”  Czyż te słowa, pomimo upływu ponad 60 lat, nie są nadal aktualne?

 

– O, bez wątpienia mądre słowa, ale czy ponadczasowe, „proroczne”? Nie mieszałbym porządków. Wypowiedziane były w określonym czasie, w określonych warunkach. Czy dziś ks. Kaczyński by je wypowiedział? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Istotą demokracji, czy tego chcemy czy nie, jest pluralizm światopoglądowy. Mieszczą się w nim różne, nierzadko sprzeczne wewnętrznie przekonania, idee. Jedni ich bronią, inni z nimi walczą. Nie mam wrażenia, że w elitach katolickich przymyka się oczy i zakłada bezczynnie ręce. Nie żywię też przekonania, że te elity znajdują się na bezdrożach błędu. Należałoby raczej zadać pytanie, czy te elity są słuchane, jaka jest dziś ich kondycja, jakimi środkami oddziaływania i komunikowania społecznego dysponują, ale to problemy, jak sądzę na odrębną dyskusję.

 

Rozmawiał Paweł Ozdoba

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie