Wszystkim tym, którzy są przywiązany do Mszy świętej zwanej potocznie „Mszą świętego Piusa V” znane jest również wyrażenie „Msza wszechczasów” (fr. messe de toujours, dosł. „Msza od zawsze”). To ostatnie zrodziło się w momencie, gdy konieczna stała się obrona i uzasadnienie przywiązania do rytu Mszy rzymskiej w formie, w której była ona sprawowana przez wieki i w której była sprawowana w Kościele aż do XX wieku. Należy sobie jednak zadać pytanie: czy określenie to jest uzasadnione wobec tego, czego uczy nas doktryna katolicka oraz historia?
Jeśli poprzez „Mszę wszechczasów” rozumie się ustanowienie w epoce apostolskiej lub po-apostolskiej całości rytów Mszy świętej skodyfikowanych przez św. Piusa V jest oczywistym, że wyrażenie to jest nieodpowiednie. Otóż Msza święta posiada swą historię: obrządek ofiarny ustanowiony przez Jezusa Chrystusa w czasie Ostatniej Wieczerzy został powierzony społeczeństwu jakim jest Kościół, który otoczył jego celebrację modlitwami oraz rytami pochodzącymi z konkretnych epok. Ewolucja modlitw i rytów odbywała się stopniowo, w harmonijny i homogeniczny sposób. Rozwój form rytualnych nie ukrywa piękna pierwotnego obrządku; wręcz przeciwnie – manifestuje on, poprzez poemat liturgicznych medytacji, bezdenne bogactwa oraz jego niewyczerpaną zawartość. Byśmy mogli poznać i ukochać Mszę świętą, winniśmy właśnie z tego poematu uczynić nasz skarb i w żadnym wypadku pretendować do jego ukamienowania bądź umniejszania pod pretekstem swoistego olśnienia pierwotnym rozbłyskiem; równie dobrze można by powiedzieć, że możemy, jako byty ustanowione z duszy i ciała, dochodzić do istoty rzeczy bez uciekania się do ich przypadłości, przypadłości, które w tym wypadku są adekwatne!
Wesprzyj nas już teraz!
Mając na uwadze to wszystko, co właśnie zostało powiedziane, możemy mówić o „Mszy wszechczasów” w pierwszym znaczeniu tego wyrażenia, gdzie Msza „tradycyjna” zwaną Mszą św. Piusa V polega na sprawowaniu Ofiary eucharystycznej ustanowionej przez Słowo wcielone; oraz w jego drugim znaczeniu, w którym ta Msza święta jawi się jako szczyt tradycji liturgicznych rozwijających się poprzez całą historię Kościoła, aby lepiej sprawować i ukazywać ofiarę Pana.
Uwagi te dotyczą tego, co kardynał Journet nazywał „kadrami Mszy świętej” mając na myśli liczne tradycje liturgiczne Wschodu i Zachodu powstałe na łonie dawnych Kościołów, w różnych kontekstach geograficznych i kulturalnych. Każdy z tych rytów posiada własną historię oraz wyjątkową sobie fizjonomię, co nie wyklucza przyjęcia elementów pochodzących z innych tradycji liturgicznych. Niewyczerpalne bogactwa jakie pozostawił nam Jezus Chrystus w swym Testamencie w powiązaniu z danym „otoczeniem duchowym” (jak na przykład katedra bądź klasztor), w którym ryty te mogły się rozwijać, pozwalają nam rozważać i dostrzegać wyraźniej różnorodne akcenty teologiczne; może to być na przykład większy nacisk położony na ten lub inny wymiar doktrynalny celebracji eucharystycznej. Tak też w rycie bizantyjskim znajdujemy wyraźne podkreślenie chwalebnego (eschatologicznego) wymiaru boskiej liturgii; w liturgii rzymskiej zaś bardziej rozwinięte jest pojęcie obiektywnej obecności historycznego ciała Chrystusa w Eucharystii.
Trzeba się jednak strzec przeciwstawiania jednego czy innego wymiaru bądź pojęcia akcentowanego przez geniusz każdej z liturgii, gdyż wszystkie z tych wymiarów i pojęć uzupełniają się, pozwalając nam lepiej zrozumieć je wszystkie. Każde z nich jest w pewien sposób zawarte we wszystkich rytach. Myliłby się więc ten, kto chciałby przeciwstawiać ideę „stołu” lub „uczty” eucharystycznej pojęciu ofiary, gdyż Eucharystia będąc rzeczywiście posiłkiem, jest nim na mocy spożywania ciała Baranka Bożego złożonego w ofierze. Nie należy również przeciwstawiać sobie dziękczynienia oraz aspektu ofiarnego, gdyż motywem dziękczynienia par excellence jest dar, jaki Chrystus uczynił z samego siebie składając się w ofierze dla naszego odkupienia. Razem z kardynałem Journet winniśmy więc zrozumieć, że „ofiara Chrystusa jest ponad (dosł. jest transcendentna) wszystkimi wschodnimi i zachodnimi rytami. Jest ona jednocześnie, i to w sposób wybitny, nieskończoną adoracją i nieskończonym dziękczynieniem (dosł. eucharystią), nieskończonym darem i nieskończonym aktem miłości. Wszelkie modlitwy wezwania, ofiarowania oraz dziękczynienia wyróżniające się w liturgiach pomnażających je przed i po ofierze Chrystusa, nie będą nigdy, jakkolwiek mocno chcielibyśmy je uwewnętrzniać, jak tylko słabymi odblaskami teandrycznej Liturgii Zbawiciela w potłuczonych zwierciadłach naszych serc” [1].
Mimo tego, że te słabe odblaski i niedoskonałe znaki jedynie zapowiadają nam liturgię niebieską, ryty liturgiczne są środkami poprzez które wyrażamy na ziemi nasze uwielbienie i naszą wiarę [2], zmierzając do Ojczyzny. Fakt, iż Kościół rzymski przez wieki w ten sposób sprawował oraz wyrażał swą wiarę w ofiarę Chrystusa, w oczekiwaniu Królestwa Niebieskiego, nadaje tym rytom wielką ważność, usprawiedliwiając jednocześnie godność przywiązania do tych tradycyjnych „znaków”. My także, z powodu bogactwa doktrynalnego i duchowego jakie nam przekazuje i którymi nas ciągle ożywia, czujemy się przywiązani do Mszy „tradycyjnej”. Kochamy ją dla jej piękna oraz ze względu na jej szlachetne uporządkowanie znaków, poprzez które stara się ona objąć wieczność. W epoce relatywizmu doktrynalnego, oziębienia liturgicznego, jak i w klimacie „róbta co chceta”, mamy ogromną radość, której się nie wyrzekniemy, stawania przed ołtarzem z silnym przekonaniem, że łączy nas ona z pokoleniami, które nas poprzedzały, a z którymi możemy żyć właśnie dzięki „Mszy wszechczasów”.
Pozwólmy sobie zakończyć ten tekst cytując wielkiego liturgistę, którym był Michel Andrieu. Już ponad sześćdziesiąt lat temu, a więc jeszcze przed wydarzeniami, jakich nadejścia mógł się już wtedy spodziewać, pisał on: „Kościół, gdy wszystko wokół nas się zmienia, zachowuje swe patrymonium liturgiczne ponad fluktuacjami smaku literalnego, nie wystawiając go na niebezpieczeństwo efemerycznych adaptacji; czyni on to, po to, by móc zachowywać kontakt z pokoleniami, które nas poprzedzały. Dodając nawet kilka uzupełnień, jakich wymagały współczesne potrzeby, zawsze respektowano teksty uświęcone przez tradycję; żadna poważna poprawka ich nie zniszczyła. Bez wątpienia istnieją modlitwy, których składnia łacińska mogłaby zostać skorygowana przez gramatyków, czy też obrzędy, których pierwotne powody zanikły, jednakże Kościół pragnie, aby ci świadkowie przeszłości, niekiedy bardzo dawnej, wysłuchiwane przez pokolenia wiernych były nadal słuchane tak i dziś, jak i w stuleciach, które nadejdą – ponieważ są one znakami ciągłości życia duchowego, nad którymi czas nie ma żadnej mocy” [3].
—
[1] Kard. C. Journet, La messe, présence du sacrifice de la croix, Fribourg, 1958, s. 311.
[2] Zob. św. Tomasz z Akwinu, Summa teologii, IIIa, q. 63, a. 4, 3um: „Kult boży polega na pewnym okazaniu wiary poprzez widzialne znaki”.
[3] M. Andrieu, Le pontifical romain au Moyen Age, vol. 4, « Studi e Testi », Rome, 1941, p. 99.
Prezentowany artykuł jest roboczym tłumaczeniem artykułu ks. Francka Marii Quoëxa, opublikowanym przez portal Nowy Ruch Liturgiczny.
mat