Dziecko pyta, czy chłopiec może zakładać sukienkę. Rodzice głośno wyrażają sprzeciw. Zakładają organizacje społeczne. Chcą walczyć. Z seksedukacją w szkole i z gender w przedszkolach. Rzecznik Praw Dziecka umywa ręce, a resort edukacji nie widzi problemu.
Rybnik. W piętnastu przedszkolach realizowany jest program „Szczęśliwa 15”. Finansowany jest ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. Program z pozoru wygląda na całkiem pożyteczny. Celem projektu jest „wyrównywanie szans edukacyjnych dzieci 3, 4 i 5-letnich poprzez zwiększenie liczby o 596 chłopców i dziewczynek objętych edukacją przedszkolną w Rybniku w okresie 2 lat szkolnych, dzięki uruchomieniu 15 nowych oddziałów” – czytamy w regulaminie programu.
Wesprzyj nas już teraz!
Jest jednak pewien zgrzyt. W programie, obok rozwijania kompetencji dzieci, znajduje się zapis o wycieczkach edukacyjnych „uwzględniających zasadę gender”. Niepokój części rodziców budzą dopiero dziwne pytania dzieci. – Mamo, a dlaczego mi nigdy nie mówiłaś, że chłopcy mogą w sukienkach chodzić? – zapytał 4-letni Tomek, który uczęszczał do Przedszkola nr 13 w Rybniku-Chwałowicach. Czterech zaniepokojonych rodziców postanowiło działać. Nie chcieli dalej posyłać dzieci do takiej placówki.
Do akcji wkroczył poseł Prawa i Sprawiedliwości, Grzegorz Janik. Zaniepokojony zwrócił się z pytaniem do władz miasta o gender w Przedszkolu nr 13. – Z tego co zdążyłem się zorientować, przypadek edukacji gender miał miejsce tylko w przedszkolu nr 13 w Rybniku-Chwałowicach. Ze strony Urzędu Miasta nie ma zgody na to, by wprowadzać nauczanie ideologii gender – powiedział PCh24.pl poseł PiS. Szybko do akcji przystąpiły władze miasta doprowadzając do usunięcia zapisu o gender z programu „Szczęśliwa 15”.
Rodzice nie chcieli już jednak posyłać dzieci do Przedszkola nr 13. Nie można się dziwić. Po pierwsze, troska o dziecko. I choć zajęcia z gender zniknęły z regulaminu unijnego programu, to jednak ktoś wcześniej wmawiał chłopcom, że mogą ubierać się w sukienki i – przede wszystkim – ktoś taki program zaproponował. Tymczasem, jak deklaruje rzecznik rybnickiego Urzędu Miasta, do żadnych zmian personalnych w przedszkolu nie doszło. „Nie zostały podjęte żadne decyzje personalne, ponieważ nie było ku temu podstaw. Dodam, że nigdy wcześniej nie było żadnych skarg ani na nauczyciela ani na dyrektora tej placówki – co więcej, przedszkole to uważane jest za jedno z lepszych w Rybniku” – informuje PCh24.pl miejski Wydział Edukacji.
„Zbuntowanym” rodzicom wskazano przedszkole na drugim końcu miasta. Tam mogą posłać swoje dzieci. Nie można było bliżej? Bo z pozoru może to wyglądać tak, jakby decyzja taką wydano „za karę”. „Rodzicom zaproponowano jedyne przedszkole, w którym były na dany dzień cztery wolne miejsca w oddziałach, nie dofinansowanych w ramach POKL. Ponieważ w Rybniku (jak zresztą w większości polskich miast) od kilku lat borykamy się z dużym brakiem wolnych miejsc w przedszkolach” – twierdzi rybnicki Wydział Edukacji.
Jednak czwórka dzieci może ostatecznie pozostać w przedszkolu. Jak poinformował nas Urząd Miasta Rybnik, „w efekcie działań dyrektora placówki udało się jednak znaleźć rodziców, którzy zdecydowali się przenieść swoje dziecko z oddziału 3-latków oraz 3,4-latków do grupy dofinansowanej z POKL. W ten sposób dzieci, które zrezygnowały z projektu mogą pozostać w przedszkolu (nastąpiła wymiana dzieci w grupach)”.
Czyli sprawa zamknięta. Być może tak, ale Rybnik nie jest jedynym miastem, gdzie w przedszkolach torpeduje się dzieci genderyzmem, a w szkołach – seksedukacją.
Kto po inicjacji seksualnej – ręka do góry!
Jak może wyglądać przykładowa lekcja edukacji seksualnej w szkole, przeprowadzana oczywiście przez edukatorów z zewnątrz? Opowiada Paweł Woliński z prorodzinnej Fundacji Mamy i Taty, prowadzącej działania przeciwko deprawowaniu dzieci: – Edukatorka seksualna opowiada dzieciom o antykoncepcji, w pewnym momencie, pod sam koniec lekcji stosuje sprytną metodę manipulacji. Mówi: „zwykle na koniec zawsze pytam o to, który z uczniów ma za sobą inicjację seksualną”. Zaznacza przy tym, że prosi, aby wszyscy zamknęli oczy i dopiero wtedy podnieśli rękę ci, którzy mieli jakieś kontakty seksualne. Dodajmy, że mowa o uczniach gimnazjum, wśród których wielu ma mniej niż 16 lat.
Bo edukacja seksualna odbywa się nierzadko bez udziału pedagogów szkolnych. Edukatorzy seksualni wolą zostawać z dziećmi sami. – Często stosowany jest taki argument, że młodzież przy nauczycielu nie czuje się swobodnie. I, oczywiście, jest trochę racji w takiej argumentacji – edukacja rówieśnicza, jaka by ona nie była, jest skuteczna. Można by podać tutaj chociażby przykład skautingu – mówi Woliński.
Małgorzata Lusar, Fundacja Rzecznik Praw Rodziców (organizacja, która zasłynęła akcją „Ratuj Maluchy”): – Edukacja seksualna wchodzi do szkół tylnymi drzwiami. Zgłaszają się grupy edukatorów seksualnych z organizacji takich jak Ponton, Spunk, czy Nawigator i oferują zajęcia, które często mają niepozorne nazwy. Przykłady? Profilaktyka zakażeń wirusem HIV, profilaktyka prozdrowotna czy nawet wychowanie do życia w rodzinie. W gruncie rzeczy zajęcia te sprowadzają się do edukacji permisywnej, oderwanej od kontekstu rodziny.
Woliński wyjaśnia jak wygląda to „wchodzenie do szkół tylnymi drzwiami”. Są dwa rodzaje takich „tylnych dzrwi”: pierwsze to wygranie konkursu w Urzędzie Miasta a drugie – znajomość z dyrektorami placówek edukacyjnych.
Z Unii do Polski
W propagowaniu gender i edukacji seksualnej wśród dzieci ważna jest rola unijnych funduszy. – Ich uzyskanie często warunkowane jest tym, czy dana instytucja będzie realizować zasady gender mainstreaming – mówi Małgorzata Lusar. – W perspektywie budżetowej na lata 2014-2020 wszystkie programy dotyczące edukacji, rynku pracy i zapobieganiu ubóstwu mają być podporządkowane genderowym założeniom – chodzi o program „Wiedza, Edukacja, Rozwój” – dodaje.
Działanie reguły gender mainstreaming wyjaśnia w rozmowie z PCh24.pl europoseł Prawa i Sprawiedliwości, Konrad Szymański. – Zasada gender mainstreaming oznacza, że każdy projekt, każdy wniosek o dofinansowanie będzie oceniany pod kątem spełnienia tego kryterium. Oznacza to, że beneficjenci będą zmuszani do wprowadzania takiego aspektu do swojej działalności, bez względu na to, czy tego potrzebują w danym obszarze działań. Tylko po to, by zwiększyć szansę na dotację.
Małgorzata Lusar opisuje jak wprowadzanie takiej zasady wygląda z perspektywy polskiej szkoły. Placówki, ubiegając się o dofinansowanie na przykład do kupna pomocy naukowych, muszą wpisać w stosownym projekcie realizację zasady równości płci. – Przy czym nie chodzi tu o równość praw, lecz równość rozumianą jako kwestionowanie wszelkich różnic – mówi przedstawicielka Fundacji Rzecznik Praw Rodziców.
Konrad Szymański twierdzi wprost, że taki mechanizm prowadzi do dyskryminacji części instytucji. – Pierwszą instytucjonalną ofiarą będą szkoły i placówki katolickie, które z powodu swego charakteru, swego etosu, nie mogą przecież realizować radykalnej agendy, która się kryje pod pojęciem gender – mówi.
Cel, jak twierdzi Szymański, jest jasny i stricte polityczny: – Prowadzi to wprost do przechylenia systemu edukacji na polityczne zamówienie, za unijne pieniądze w kierunku lewicowym. W końcu jest to działanie polityczne, którego celem jest ograniczenie praw rodziców w systemie edukacji.
Jeśli zasada gender mainstreaming została wpisana w program przyznawania unijnych funduszy, to może to wskazywać na to, że w Unii Europejskiej działa silne lobby ideologiczne. Jak to wygląda z perspektywy europosła? Szymański: – Ideologia gender zastępuje dziś w UE starą politykę równości praw kobiet i mężczyzn. Nagle w wielu dokumentach UE nastąpiła ta zamiana pojęć. Zawartość tego pojęcia jest blankietowa i niejasna – każdorazowo, w zależności od potrzeb, definiować ją będzie jedna czy druga organizacja pozarządowa, zawodowy społecznik, czy urzędnik Komisji Europejskiej. Kariera tej polityki bierze się z intelektualnej kreatywności lewicy, która kolonizuje prawo UE przy jednoczesnej pasywności europejskiej prawicy.
Zderzenie czołowe
Z rozpędzającą się machiną seksedukacji zderzyli się działacze społeczni w Łodzi. Piotr Ogrodowczyk, wraz z żoną, prowadzi warsztaty dla rodziców o tym, w jaki sposób rozmawiać z dzieckiem o jego rozwoju psychofizycznym. Takie warsztaty mają charakter rekolekcji. Prowadzili je nawet w Niemczech. Dla polskiej kolonii.
Wojnę wypowiedzieli im edukatorzy seksualni a ściślej: wypowiedzieli ją łódzkim rodzicom w ogóle. Ich niepokój wzbudziła działalność Fundacji Nowoczesnej Edukacji Spunk, która prowadziła w szkołach zajęcia z seksedukacji. W dodatku Spunk wygrał konkurs w Urzędzie Miasta, dzięki czemu uzyskał dofinansowanie na swoją działalność.
Rodzice postanowili się zorganizować, by chronić dzieci. Tak powstało Forum „Nie szkodzić”. – Przede wszystkim nad takimi zajęciami nie ma żadnej kontroli. Można oczywiście sprawdzić w programach poszczególnych fundacji, jaką tematykę poruszają podczas zajęć, mimo to podczas ich realizacji w szkołach, praktyka może okazać się różna od teorii – mówi PCh24.pl Piotr Ogrodowczyk, wskazując na to, co niepokoi rodziców w działaniach seksualnych edukatorów.
– Ogromny niepokój wzbudza wymóg stawiany przez edukatorów seksualnych, że na zajęciach nie mogą być obecni ani nauczyciele, ani rodzice. Wiedzę o relacjach seksualnych edukatorzy często przekazują dzieciom w sposób określany jako wręcz prymitywny. Wiele informacji podawanych jest bez oparcia o rzetelne odniesienia do badań naukowych. Wiedza, która zawiera fałszywe dane może wyrządzić ogromną krzywdę młodzieży, uczestniczącej w tych zajęciach. Nauka korzystania z antykoncepcji może stanowić mocną zachętę do rozpoczęcia działań seksualnych, których konsekwencje ponosić będą już młodzi ludzie wraz rodzicami, a nie edukatorzy – dodaje Ogrodowczyk.
Rodzice zrzeszeni w Forum „Nie szkodzić” złożyli specjalny protest w Urzędzie Miasta przeciwko działalności Fundacji Spunk, oraz finansowaniu jej z miejskiego budżetu. Protest odniósł skutek. Fundacja nie prowadzi zajęć w ramach profilaktyki zajęć wspieranych przez Urząd Miasta. Przynajmniej na razie. Rodzice nie zaprzestają jednak swojej aktywności. Piotr Ogrodowczyk: – Forum nie ograniczyło się tylko do złożenia protestu ale jednocześnie podjęło i nadal podejmuje działania między innymi w zakresie przekazu prawdziwej i merytorycznej informacji w temacie wychowania seksualnego jak również stara się ukazać zagrożenia jakie niesie za sobą edukacja seksualna w wydaniu fundacji Spunk i im podobnym. Podkreślę jednak, że staramy się przekazywać prawdziwe fakty, pozostawiając decyzję rodzicom, wychowawcom, opiekunom. Najważniejsze jest to, że ogromna grupa rodziców i wychowawców dla dobra dzieci potrafiła wspólnie przeciwstawić się demoralizującej formie edukacji seksualnej.
Ogrodowczyk podkreśla, że uczestników Forum „Nie szkodzić” łączy jedno: troska o dobro dzieci. Chcą też ułatwić rodzicom drogę zgłaszania swojego sprzeciwu przeciwko seksedukacji prowadzonej przez takie organizacje, jak Spunk. Na stronie internetowej nieszkodzic.pl można znaleźć gotowy tekst oświadczenia, które wystarczy podpisać i złożyć we właściwej placówce edukacyjnej. Wtedy można mieć pewność, że dziecko nie będzie edukowane seksualnie.
Ogrodowczyk uczula jednak, by oprócz deklarowanego sprzeciwu, rodzice pamiętali też o utrzymywaniu bliskich relacji z dzieckiem. – Jeżeli my, jako rodzice, nie będziemy dbać o prawidłowy rozwój psychofizyczny dziecka, to nawet jeśli uda nam się uporać z problemem edukacji seksualnej w szkołach, czy zajęciami z gender, to nadal problem seksualizacji młodych ludzi nie zostanie rozwiązany. Dlatego tak ważne jest wspieranie się wzajemne rodziców i wspólne podejmowanie działań na wielu płaszczyznach – mówi.
Rzecznik Praw Dziecka umywa ręce
Czy rozmowy z dziećmi o seksie w szkołach czy o gender w przedszkolach można w ogóle nazywać edukacją? Małgorzata Lusar: – Taka edukacja to przekazywanie dziecku informacji na których przyjęcie nie jest ono jeszcze gotowe. To łamanie naturalnego przebiegu rozwoju dziecka. W niektórych przedszkolach na przykład edukuje się dzieci za pomocą lalek z narządami płciowymi. Zachęca się przedszkolaków, by zdejmowały im spodenki i przyglądały się szczegółom. W ten sposób kieruje się uwagę dziecka na sprawy, którymi ono nie jest zainteresowane.
Lusar, jako matka, nie ma problemu ze wskazaniem skutków działań seksedukatorów. – Taka edukacja dzieci prowadzi też do ich przedwczesnego seksualnego rozbudzenia. Tym bardziej, że nauczanie o seksualności – oprócz tego, że rozpoczyna się zbyt wcześnie – jest pozbawione wartości, takich chociażby jak rodzina czy odpowiedzialność za drugą osobę. Zamiast wartości, przekazuje się dzieciom techniczną wiedzę na temat kontaktów seksualnych. Młody człowiek dorasta w postawie hedonizmu, trudno mu potem wejść w trwałą relację i założyć szczęśliwą rodzinę – mówi przedstawicielka Rzecznika Praw Rodziców.
W Rybniku czy w Łodzi rodzice nie ukrywają swojego niepokoju. Na alarm biją też organizacje pozarządowe. Wydawać by się mogło, że najbardziej zainteresowanym w sprawie edukacji seksualnej dzieci w szkołach i przedszkolach powinien być Rzecznik Praw Dziecka, Marek Michalak. Tymczasem na nasze pytanie o problem edukacji z gender w przedszkolach Biuro Prasowe Rzecznika odpowiedziało jednoznacznie. Odpowiedź tę można streścić w dwóch słowach: „umywamy ręce”.
Rzecznik całą odpowiedzialność za los dzieci w szkołach składa na ręce Ministerstwa Edukacji Narodowej. „Organem właściwym w zakresie edukacji dzieci jest Ministerstwo Edukacji Narodowej. Resort ten wyznacza kierunki kształcenia najmłodszych obywateli oraz ustala podstawę programową kształcenia ogólnego na poszczególnych etapach edukacji” – czytamy w odpowiedzi nadesłanej nam przez Biuro Rzecznika Praw Dziecka.
Następnie Biuro Rzecznika informuje nas, kto ponosi odpowiedzialność za edukowanie dzieci na kolejnych szczeblach. Wchodzimy więc w posiadanie tajemnej wiedzy o tym, że „nadzór pedagogiczny nad placówkami edukacyjnymi sprawuje właściwy miejscowo Kurator Oświaty” zaś „za organizację pracy szkoły, w tym realizację treści programowych wynikających z podstawy oraz programów profilaktyki i wychowawczego, odpowiada, zgodnie z przepisami prawa, Dyrektor szkoły/przedszkola”. Troska o prawa dziecka, w przypadku Rzecznika Michalaka, kończy się więc na odesłaniu nas do wyżej wymienionych organów, w tym, oczywiście do Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Zgłosiliśmy się oczywiście i do ministerstwa. Zapytaliśmy o to w jaki sposób zajęcia z gender w przedszkolach i seksedukacji w szkołach są kontrolowane w przez MEN. Czego się dowiedzieliśmy? „Dyrektor szkoły odpowiedzialny jest za to, co dzieje się w szkole i w porozumieniu z radą szkoły oraz radą rodziców decyduje o działalności na terenie swojej placówki wolontariuszy, stowarzyszeń i innych organizacji. Zatem decyzja o prowadzeniu przez wolontariuszy konkretnego typu zajęć należy do dyrektora szkoły, który musi uzyskać pozytywną opinię rady szkoły i rady rodziców” – czytamy w odpowiedzi nadesłanej nam przez Biuro Rzecznika Prasowego Minister Edukacji Narodowej, Joanny Kluzik-Rostkowskiej.
Dalej Rzecznik informuje nas o procedurze uchwalania programów w przedszkolach samorządowych, które są uchwalane w porozumieniu Rady Rodziców z radą pedagogiczną.
Na koniec MEN odniósł się do sprawy programu „Równościowe przedszkole” w ramach którego powstają placówki, gdzie uczy się dzieci w duchu ideologii gender. „Czterej kuratorzy oświaty (mazowiecki, łódzki, śląski i dolnośląski) zostali poproszeni przez MEN o sprawdzenie, czy w przedszkolach, w których program jest realizowany, rodzice zostali o tym poinformowani oraz odbywa się to za ich zgodą. Okazało się, że w kontrolowanych placówkach program jest realizowany za wiedzą rodziców” – napisał MEN.
W taki sposób resort edukacji odpowiedział na nasze pytania o to, czy monitoruje zajęcia z gender prowadzone w ramach programu „Równościowe przedszkole” czy „Szczęśliwa 15.”. Nasze pytanie o informacje MEN dotyczące działalności edukatorów seksualnych na terenie szkół zostało zbyte milczeniem.
Wygląda więc na to, że rodzice zostali z problemem sami. Wydaje się, że radzą sobie świetnie – potrafią wyrazić sprzeciw, tworzyć stowarzyszenia. Motorem ich działania jest troska o dobro i bezpieczeństwo ich dzieci. Czy jednak sami rodzice okażą się dość silni, by na dłuższą metę opierać się bezdusznej państwowej machinie?
Krzysztof Gędłek