W Wielkiej Brytanii naukowcy dążą do stworzenia dzieci z materiału genetycznego trzech osób, co ma zapobiegać chorobom genetycznym. Jednak nie leczy ona osób już cierpiących na te choroby, a tworzy nowych ludzi w wyjątkowo nienaturalny sposób. Do tego diagnostyka preimplantacyjna pozwala na selekcję genów dzieci podczas procedury in vitro. Na razie legalność procedury jest ograniczona, ale techno-entuzjaści dążą do dalszej jej liberalizacji. Jakie to może mieć skutki etyczne i społeczne?
Tak zwana technika trzeciego rodzica ma oficjalnie na celu wyeliminowanie genetycznych chorób mitochondrialnych podczas zapłodnienia in vitro. W Wielkiej Brytanii z tymi chorobami żyje 12 tysięcy osób – na ok. 61 milionów mieszkańców kraju. Oznacza to, że co roku przychodzi na świat 200 chorych na nie dzieci – jedno na kilka tysięcy.
Wesprzyj nas już teraz!
Dziecko stworzone poprzez technikę trojga rodziców powstawać będzie dzięki połączeniu plemnika ojca i jądra komórkowego komórki jajowej „głównej” matki z pozbawioną jądra komórką drugiej, zdrowej matki. Od drugiej matki pochodzić będzie 37 z 20-30 tysięcy genów poczętego w ten sposób dziecka. Jak podaje portal wpolityce.pl, entuzjaści metody zapewniają, że jej zastosowanie nie wpłynie na indywidualne cechy dziecka, takie jak kolor oczu bądź rysy twarzy.
Zdaniem zwolenników, technika trzeciego rodzica doprowadzi na początku do uratowania nawet dziesięciu osób rocznie. Jednak w takim twierdzeniu zawarta jest pewna manipulacja. Technika ta nie ma nic wspólnego z ratowaniem osób już cierpiących na genetyczne choroby mitochondrialne. Na ten fakt zwróciło uwagę Christian Medical Fellowship. W rzeczywistości chodzi o tworzenie nowych osób ludzi, których materiał genetyczny pochodzić będzie od trojga osób.
Badania nad techniką trzeciego rodzica wywołały głosy potępienia ze strony Rady Europy. 34 członków Zgromadzenia Parlamentarnego RE wystosowało list do brytyjskich władz. Oskarżają je o łamanie praw człowieka poprzez stosowanie manipulacji genetycznych. Sygnatariusze stwierdzili wręcz, że może to doprowadzić do manipulacji genetycznych zakazanych przez Kartę Praw Podstawowych UE. Zdaniem dr Marcy Darnovsky z Center for Genetics and Society, tego typu badania są nie tylko sprzeczne z międzynarodowym prawem, lecz także niebezpieczne zarówno z punktu widzenia zdrowia, jak i etyki oraz dobra społeczeństwa.
In vitro i dzieci na życzenie
In vitro, nawet bez techniki trzeciego rodzica stwarza problemy związane z możliwością projektowania dzieci na życzenie. Powstał nawet specjalny termin na określenie takich dzieci: designer babies. Obecnie w większości krajów legalne są tylko dwie tego typu techniki. Jedną z nich jest wybieranie takiej spermy, która pozwoli na narodzenie dziecka konkretnej płci. Dopuszczalną prawnie przyczyną takiej techniki jest zazwyczaj dążenie do uniknięcia chorób genetycznych dziecka. Niektóre z nich, np. hemofilia, ujawniają się bowiem wyłącznie w męskich zarodkach. Obecnie nie jest legalne decydowanie się na tą metodę wyłącznie z powodu pragnienia pary dotyczącego posiadania dziecka takiej, a nie innej płci.
Drugą dopuszczalną obecnie techniką jest tzw. diagnostyka preimplantacyjna PGD (PGS). Polega ona na badaniu wytworzonych w laboratoriach zarodków pod kątem ich podatności na choroby genetyczne. O ile w badanych komórkach tych zarodków nie wykryje się wad genetycznych, są one przenoszone do macicy. Jeżeli zaś te wady się wykryje, to do transferu nie dochodzi, a zarodki są „usuwane”. Skoro zaś życie zaczyna się od poczęcia, nie oznacza to nic innego, jak zabójstwa w celach eugenicznych. Innymi słowy – w dzisiejszych laboratoriach dochodzi do czynów będących etycznym ekwiwalentem zrzucania „chorych” i „nieprzydatnych” dzieci ze skały w starożytnej Sparcie.
Zwolennicy dalszej liberalizacji prawa dotyczącego in vitro i PGD mówią o wielkich możliwościach jakie dałaby ta technika. Miałaby ona zwiększyć możliwość walki z chorobami genetycznymi, takimi jak zespół Downa, Alzheimer czy zespół Huntingtona. Zdaniem entuzjastów, technika ta pozwoliłaby na wydłużenie życia nawet o 30 lat.
Problem z ową utylitarną argumentacją polega jednak na tym, że nie usprawiedliwia ona zabójstwa istot ludzkich, jakie dokonują się w procesie selekcji genetycznej. Ponadto eksperci wskazują na problemy związane z projektowaniem dzieci i liberalizacją prawa dotyczącego tej sprawy. In vitro i diagnostyka preimplantacyjna znajdują się obecnie w początkowej fazie rozwoju, a genetycy nie są nieomylni. Bo przecież pojedynczy gen może odpowiadać za wiele cech – np. jednocześnie za inteligencję i agresję. Dążenie do ulepszenia dzieci mogłoby zatem doprowadzić do trudnych do przewidzenia skutków ubocznych. Chociażby do stworzenia dzieci wybitnie inteligentnych, ale niemniej agresywnych.
Ku neototalitaryzmowi?
Ponadto warto zwrócić uwagę, że popieranie prawa dotyczącego diagnostyki preimplantacyjnej w jego obecnej postaci, a tym bardziej w zliberalizowanej i pozwalającej na daleko posuniętą inżynierię genetyczną formie może doprowadzić do obalenia fundamentów zarówno indywidualizmu, jak i egalitaryzmu. A przecież projektowanie dzieci najprawdopodobniej dokonywałoby się według jakichś mód (np. mody na geniuszy, na dzieci wysokie czy wyjątkowo silne i zdrowe). W efekcie ci ludzie, którzy zostali „zaprojektowani” zamiast być wielkimi indywidualnościami staliby się do siebie bardzo podobni.
Jeśli zaś chodzi o równość, to „projektowanie dzieci” może doprowadzić do podziału na dwie kasty społeczne – dzieci „ulepszonych” i nieulepszonych. Przewaga genetyczna tych pierwszych będzie tak znacząca, że praktycznie wyeliminuje wpływ pracowitości czy szczęścia na dystrybucję dóbr. Ludzie „zaprojektowani”, nowa rasa, będą więc praktycznie z natury predestynowani do dobrze płatnych posad i wysoko płatnych stanowisk. Później będą mogli przekazywać swoje „lepsze” geny potomkom czy to w naturalny sposób czy w ramach in vitro. Z kolei osoby uboższe, których nie będzie stać na finansowanie co bardziej skomplikowanych technik, albo ci, którzy sprzeciwiają się im z powodów moralnych będą skazani na niewolnictwo. Na te zagrożenia zwracali na uwagę Francis Fukuyama czy Juergen Habermas, jednak wielu lewicowców trwa przy swoim. Być może dlatego, że jak nietrudno zauważyć, liberalizacja „projektowania dzieci” może więc doprowadzić do tego, że rasą niewolników, złożoną z normalnych, nieulepszonych ludzi będą chrześcijanie – którzy z powodów moralnych nie będą mogli zgodzić się na ulepszanie swoich potomków. Neofeudalizm czy raczej neototalitaryzm będzie więc systemem antychrześcijańskim.
Do podobnych wniosków doszli także najbardziej radykalni zwolennicy inżynierii genetycznej – tzw. transhumaniści – naukowcy i pasjonaci nauki, którzy dążą do przyspieszenia ewolucji poprzez techniki medyczne. Jak argumentuje Alexander Brian, w przyszłości ludzie, którzy będą unikać selekcji genetycznej i innych technik ulepszania ludzkości będą przypominać dzisiejszą sektę amiszów. Na ich określenie ukuł nawet pogardliwy termin humanish – będący mieszkanką słów human – człowiek i „amisz”.
Ta dystopijna wizja świata jest całkiem prawdopodobna, jeśli weźmiemy pod uwagę gwałtowny rozwój nauki i brak proporcjonalnego postępu moralnego. Co więcej, wystarczy, że kilka krajów zaakceptuje np. projektowanie dzieci bez ograniczeń. Jeśli międzynarodowe regulacje zawiodą, to inne państwa będą musiały zrobić podobnie, aby uniknąć upadku swojej konkurencyjności. Zadziała w pewnym sensie podobny mechanizm, co z konkurencją podatkową. Z kolei nawet gdyby „projektowania dzieci” czy podobnych technik zakazać w przyszłości, to zawsze istnieć będzie czarny rynek, na którym bogaci będą mogli po zawyżonych kosztach zaprojektować swoje dzieci, np. na geniuszy. Sytuacja jest więc trudna, ale – zważywszy na działanie Boga w historii – nie bez wyjścia. Najwyższy czas na to, by nauka i technologia były rozwijane w godziwych i rzeczywiście służących ludziom celach.
Marcin Jendrzejczak