3 marca 2014

Pełzająca interwencja na Krymie

(By Виталий Кузьмин ( http://vitalykuzmin.net/ ) (http://vitalykuzmin.net/?q=node/415) [CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons)

Znany polski dziennikarz nadający swoje programy zza Oceanu Mariusz Max Kolonko uznał trafnie w styczniu prezydenta Rosji Władimira Putina za polityka roku 2013. Można się z tym zgadzać lub nie ale jest to ocena w pełni trafna, bo stoją za nią konkretne sukcesy Rosji na arenie międzynarodowej. Obecny konflikt wewnętrzny na Ukrainie, którą Rosja uważa za własną strefę wpływów, stwarza Władimirowi Putinowi szansę na uzyskanie tego tytułu także i w tym roku.

 

Wydaje się, że gdyby sprawa ta zależała tylko od polityków zachodnich, to sprawa tytułu polityka roku MaxTV byłaby już z góry rozstrzygnięta. Oczywiste jest, że ani Stany Zjednoczone ani Unia Europejska, poza ekspozycją wyszukanych figur retorycznych, nie wiele zrobią w sprawie Ukrainy. Są jednak jeszcze Ukraińcy, którzy w kontekście umowy stowarzyszeniowej na własnej skórze odczuli cynizm zachodnich polityków, i tylko oni mogą pokrzyżować plany Putina, dotyczące nie tylko uzyskania tytułu polityka roku MaxTV.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Niejednoznaczna sytuacja


W kontekście tzw. sprawy ukraińskiej mamy formalnie do czynienia z trzema podmiotami – są to sami Ukraińcy, Rosja i tzw. społeczność międzynarodowa. Jednak ten ostatni podmiot jak na razie ogranicza swoje zaangażowanie do słownych deklaracji, apeli i operetkowych gróźb pod adresem rosyjskiego prezydenta w rodzaju bojkotu zaplanowanego na lato szczytu grupy G 8 w Soczi. Maskowana napuszoną retoryką bezsilność owej „społeczności międzynarodowej” musi wywoływać wyjątkowe rozbawienie na Kremlu. W istocie jednak Zachód nie jest bezsilny wobec Rosji.

 

Trudno jest ocenić na ile w sytuacji powstałej dwuwładzy na Ukrainie stanowisko dotychczasowego prezydenta Wiktora Janukowycza, iż nie uznaje on odwołania go z funkcji głowy państwa, jest uzasadnione. Jak by nie patrzeć, mieliśmy na Ukrainie do czynienia ze swego rodzaju przewrotem i obaleniem legalnie wybranej głowy państwa. To jest niepodważalny fakt.

 

Niepodważalnym faktem jest także, że doszło w Kijowie do rozlewu krwi. Powszechnie obwinia się o to ekipę Janukowycza, jednak w sytuacji, gdy docierał do nas jednostronny przekaz medialny w odniesieniu do wydarzeń na Ukrainie, nie sposób jest rzetelnie ocenić, kto i w jakim stopniu ponosi winę za rozlew krwi na kijowskim Majdanie. Sytuacja wcale nie jest taka jednoznaczna jak kreują to media. Strzelał nie tylko Berkut, obie strony miały broń, o czym świadczy chociażby stosunkowo wysoka liczba ofiar wśród policjantów.

 

Dlaczego Europa niczego nie zrobi


Jak by jednak nie było, w niczym nie upoważnia to Rosji do wtrącania się w sprawy Ukrainy. Gdy więc ta organizuje manewry przy granicą z Ukrainą oraz dokonuje dyslokacji swoich wojsk na Krymie, standardową odpowiedzią Zachodu powinny być natychmiastowe manewry NATO np. na Morzu Czarnym. Są to standardowe działania w sytuacji, gdy dochodzi do eskalacji napięć w jakimś regionie. Z pewnością takie manewry ostudziłyby działania Kremla w odniesieniu do Ukrainy. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Brak zdecydowanej reakcji Zachodu jest wodą na młyn dla Rosjan, którzy robią swoje – dzielą i rządzą.

 

Piętą achillesową Rosji jest także jej uzależnienie od wpływów z eksportu surowców energetycznych. Można być pewnym, że na poskromienie Kremla wystarczyłoby, aby cała Unia Europejska solidarnie ogłosiła bojkot rosyjskiego gazu i ropy naftowej. Europa bez trudu poradziłaby sobie bez rosyjskiego gazu sprowadzając surowiec rurociągami z Morza Północnego, Afryki Północnej czy tez tankowcami z Ameryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Taka decyzja wywołałaby przerażenie na Kremlu. Oczywiście tak się nie stanie ze względu na twarde stanowiska Berlina w tej sprawie. Przecież nie jest tajemnicą, że Niemcy są największym handlarzem rosyjskimi surowcami energetycznymi w Europie.

 

Wchodzą, ale inaczej


Mając carte blanche od kanclerz Angeli Merkel, Władimir Putin bynajmniej nie próżnuje. Zastanawiamy się więc w tych dniach wszyscy czy dojdzie do zbrojnej interwencji Rosji na Ukrainie, czy też w jakiś sposób da się jej uniknąć? Odpowiedź jest prosta – na pewno nie dojdzie w takim znaczeniu jak znane nam z historii interwencje zbrojne na Węgrzech w 1956 r. lub w Czechosłowacji w 1968 r. Wojska rosyjskie nie wkroczą na Ukrainę w analogiczny sposób, jak to zrobili Amerykanie w Iraku czy w Afganistanie. One już tam są. Są tam oficjalnie na Krymie na mocy porozumień podpisanych pomiędzy Ukrainą a Rosją, ale są też tam bardzo nieoficjalnie – z wydzielonych jednostek swojej armii Rosja po prostu tworzy armię krymską, dalsze działania uzależniając od rozwoju sytuacji.

 

Interwencja zbrojna Rosji na Ukrainie dokonuje się więc w zakresie na jaki pozwala potencjał gospodarczy i militarny Rosji oraz sytuacja na Ukrainie i na arenie międzynarodowej. Rosja za wszelką cenę będzie unikać konfrontacji zbrojnej z Ukrainą, bo jest na taką wojnę ekonomicznie nieprzygotowana. Dlatego ingerencja Rosji w kryzys na Ukrainie ma charakter pełzający, chociaż jednocześnie są to działania niezwykle konsekwentne. Jej skuteczność będzie funkcją siły i determinacji samych Ukraińców. Mając w gruncie rzeczy słabe karty Putin po prostu blefuje i trzeba przyznać robi to doskonale. Bez wątpienia możemy powiedzieć, że to, z czym mamy obecnie do czynienia to pierwsza wojna Ukrainy o niepodległość.

 

Stara sprawdzona taktyka


Sytuacja jest niezwykle poważna, bo od tego jak rozwinie się inwazja Rosji na Krymie zależy los wschodnich regionów Ukrainy. Krym najprawdopodobniej jest wstępem do dalszych działań. Rosja uruchomiła na Ukrainie stary, wypróbowany wcześniej w Mołdawii i Gruzji, mechanizm polegający na wyodrębnieniu z tych krajów nowych podmiotów quasi państwowych (Republika Naddniestrzańska, Południowa Osetia i Abchazja), udających że są suwerenne, chociaż faktycznie zależnych od Rosji, jednakowoż bez międzynarodowego uznania. Jest więc wielce prawdopodobne, że jesteśmy świadkami wyodrębniania się nowego quasi państwowego tworu na terytorium Ukrainy, który w minimalistycznym wariancie będzie ograniczać się do Krymu, zaś w szerszym wariancie będzie składać się z Krymu oraz regionów Donieckiego i Ługańskiego a może czegoś jeszcze.

 

Faktu tego w niczym nie zmieniają tryumfalne doniesienia mediów o „przełomowej” rozmowie telefonicznej kanclerz Angeli Merkel z Władimirem Putinem, w której ten ostatni zgodził się na jej propozycję powołania międzynarodowej grupy kontaktowej pod kierownictwem OBWE w celu podjęcia rosyjsko-ukraińskiego dialogu politycznego. No cóż, nie ma w tym nic przełomowego – Putin już swoje zrobił i teraz może sobie debatować do upadłego, a secesjoniści z Krymu będą się spokojnie pod rosyjskim parasolem umacniać. A jest to szczelny parasol, zważywszy na fakt, że w sobotę wyższa izba rosyjskiego parlamentu Rada Federacji wydała zgodę na użycie rosyjskich sił zbrojnych na terytorium Ukrainy w celu „normalizacji sytuacji społeczno-politycznej” w tym kraju. Rozmowa niemieckiej kanclerz z rosyjskim prezydentem jest de facto przyklepaniem zdobyczy Putina i akceptacją nowego status quo na Ukrainie. To jeszcze bardziej pokazuje żałosną impotencję Zachodu wobec Rosji. Wydaje się więc, że już w chwili obecnej Władimir Putin zasłużył na tytuł polityka roku 2014.

 

Lekcja dla Polski


Na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza pozwoliliśmy sobie wmówić, że ustalone w Europie granice są niezmienne a integralność terytorialna niezagrożona. Od dwudziestu pięciu lat, jesteśmy okłamywani, że Polska jest bezpieczna, co daje nam złudne poczucie bezpieczeństwa, że w „zjednoczonej Europie” nic nam nie zagraża, że tak jak dzisiaj tak i za 10, 20 czy 50 lat Polska w niezmienionym kształcie będzie tu gdzie jest, podobnie jak Niemcy, Rosja i pozostałe państwa. Sytuacja na Ukrainie pokazuje, że nic bardziej mylnego, że jedyne na co możemy liczyć to tylko na siebie. W razie konfliktu z Rosją, nasi „sojusznicy” pozostawią nas samym sobie, tak jak osamotniona jest dzisiaj Ukraina.

 

 

Krzysztof Warecki

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij