Św. Andrzej Świerad w każdym tygodniu trzy dni surowo pościł, a w wielkim poście przez czterdzieści dni powszednich posilał się tylko jednym orzechem na dzień – mówi dla Portalu PCh24.pl ks. Stanisław Pietrzak, emerytowany proboszcz parafii pw. Świętych Pustelników Świerada i Benedykta.
Św. Andrzej Świerad i jego uczeń św. Benedykt męczennik, patroni dnia dzisiejszego, są pierwszymi Polakami wyniesionymi do chwały ołtarzy po polskich eremitach kamedułach – Izaaku, Mateuszu i Kryspinie. Czy wiemy, gdzie się urodzili, z jakich rodzin pochodzili?
Wesprzyj nas już teraz!
Święci pustelnicy z Tropia kanonizowani zostali oficjalnie w 1083 r. W istocie są na pewno pierwszymi świętymi Małopolski, choć Małopolanie wolą za takiego uważać św. Stanisława ze Szczepanowa – bo jest głośniejszym.
O polskim pochodzeniu św. Świerada informują powstałe w XI wieku i później na Węgrzech Żywoty św. Świerada i św. Stefana króla. Ale znamy też bardzo starą tradycję szlacheckiego rodu Ośmiorogów-Gierałtów, że urodził się koło miejscowości Gołczyn, zwanej później Opatkowicami (albo mylnie Opatowcem), a od XVI wieku znanym jako Zakliczyn nad Dunajcem. Powstanie grodziska datowane jest na 868 r. i wykazuje ślady wpływów państwa wielkomorawskiego, wówczas już w pełni chrześcijańskiego.
O pochodzeniu zaś św. Benedykta wiemy tylko tyle, co około 1480 r. napisał Jan Długosz, że w misyjnej wędrówce Świerada z Polski na Węgry był jego towarzyszem i potem razem żyli na węgierskiej wówczas Słowacji i tam zostali wyniesieni na ołtarze. Możemy się tylko domyślać, że tym pustelnikiem, znanym na węgierskiej wówczas Słowacji jako Benedykt, był w Polsce pustelnik, czczony w sąsiedniej Iwkowej pod imieniem Urban lub Urbanek, jako uczeń św. Świerada.
Świerad, zwany też Żurawkiem, przybył na Węgry i wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło Nitry. Jak wtedy wyglądało życie klasztorne?
Św. Świerad wraz z zakonnym habitem w benedyktyńskim klasztorze koło Nitry otrzymał imię Andrzej. Imię to wywodzi się od greckiego rzeczownika aner, andros, antropos i znaczy: mąż, mężczyzna, człowiek. Mężczyzna przyodziany w strój mnisi (zakonny, pustelniczy) ma być jakby „nowym człowiekiem”, a zarazem prawdziwym (w sensie chrześcijańskim) człowiekiem.
Choć niektóre polskie księgi liturgiczne od dawna podają, że ów klasztor benedyktyński był na górze Zabor, to jednak Słowaków, odwiedzających Tropie, bardzo to drażni. W oryginalnym bowiem Żywocie św. Świerada zapisano nazwę góry i klasztoru w postaci Zobor, w czym naukowcy słowaccy słusznie dopatrzyli się starosłowiańskiego, kościelnego słowa Sobor, czyli zbór, klasztor, wspólnota klasztorna; a jest to nazwa sięgająca IX w., czyli świadcząca o początku ich chrześcijaństwa. Trzeba im to uszanować!
Jak na Zoborze, czyli w tym Soborze, wyglądało życie klasztorne, Maurus nie napisał. Wówczas w krajach dopiero chrystianizowanych, obok form ściśle klasztornych, kształtowanych według reguły św. Benedykta, gdzie trzymano się reguł chórowych i głównym zadaniem było życie liturgiczne, istniały inne formy, zwłaszcza tam, gdzie wpływy miały reguły mieszane, jak benedyktyńsko-kolumbańska, czyli iroszkocka. Tak było w klasztorach irlandzkich w Europie Środkowej – w Bawarii, Karyntii i podobno także na słowackim Soborze/Zoborze. Tam część zakonników żyła chórowo, inni może jako rekluzi, dobrowolnie zamknięci w małych celach lub pozaklasztornych pustelniach, inni cały dzień w skryptoriach, jeszcze inni w pracy rolnej lub leśnej, a wreszcie inni – jako wędrowni misjonarze, zwani „pielgrzymami dla Boga”, co było rozpoznawczą cechą iroszkockiego chrześcijaństwa.
Jaka była wtedy sytuacja chrześcijaństwa na Węgrzech?
To bardzo frapujący historyka temat! Starzy Madziarzy (dziś Węgrzy), gdy około 900 r. przybyli gdzieś spod Uralu i pojawili się nad Dunajem, totalnie zniszczyli kwitnące do niedawna chrześcijaństwo w państwie wielkomorawskim. A do niego należały i ziemie słowackie. Ale późniejsi władcy Węgier, obserwując kraje sąsiednie zauważyli, że nie można mądrze żyć i mądrze rządzić krajem w stanie pogańskim. Wielki król Węgier, św. Stefan (1000-1038), aby doprowadzić kraj do pełnej chrystianizacji, postanowił z sąsiednich chrześcijańskich krajów sprowadzić na Węgry wyróżniających się mądrością, świętością i gorliwością mnichów i kapłanów.
I tak wtedy na Węgrzech pojawili się: pustelnik, biskup i męczennik węgierski, św. Gerard z Wenecji, św. Winter z Niemiec, św. Astryk z dużym gronem uczniów z Czech, a z Polski dwaj święci znad Dunajca, Świerad i Benedykt. Zwłaszcza ten pierwszy musiał być wybitny i sławny, skoro św. Stefan około 1018 r. postarał się głównie o niego. Wtedy Bolesław Chrobry zajmował rejon Dunajca, ustalał w górach nową granicę państwową i dla związanego ze słowacko-węgierską Nitrą ośrodka w Tropiu jakoś skomplikowała się sytuacja; zresztą Stefan zapewne upomniał się o niego.
Udał się tam św. Świerad, aby – jak podają jedenastowieczne i późniejsze źródła węgierskie, „pomnażać radość świętego życia nawróconych”, czyli być misjonarzem.
Po przekroczeniu czterdziestu lat zakonnik mógł mieszkać w pustelni w towarzystwie ucznia. Taką drogę wybrał również patron dnia dzisiejszego, a jego uczniem był Benedykt. Co wiemy o tym kolejnym etapie życia Andrzeja Świerada?
Nie podoba się mi ten obraz klasztornego życia św. Świerada, który kiedyś, w 1966 r., nakreślił Józef Tadeusz Milik. Długie wspólnotowe życie w klasztornym chórze nie musiało być obowiązkowe w klasztorach o iroszkockiej regule mieszanej, benedyktyńsko-kolumbańskiej, nastawionej m.in. na pustelnictwo wędrowne i zarazem misyjne w rejonach początkującego chrześcijaństwa.
Św. Świerad przybył na węgierską Słowację, na terytorium nitrzańskie, jako w pełni uformowany i dojrzały duchowny. Tak go widział wielki władca Węgier św. Stefan. Tak go widzą też i współcześni autorzy, i to do tego stopnia, że z tego powodu gotowi są na wszelki sposób, jak ów słynny węgiersko-amerykański historyk Imre Boba, usilnie negować jego polskie pochodzenie, jako że wtedy Polska nie miała jeszcze tego „dojrzałego chrześcijaństwa”.
Widocznie nie wszyscy uczeni muszą wiedzieć, że nad Dunajcem początek chrześcijaństwa może być co najmniej sto lat wcześniejszy niż w Gnieźnie i sięgać nawet około 855 r., gdy książę morawski Rościsław skonfliktował sie z niemieckimi (czyli iroszkockimi, z bawarskich klasztorów) duchownymi i wyrzucił ich z kraju, by na Morawach zrobić miejsce świętym Cyrylowi i Metodemu oraz ich uczniom. Wyrzuceni duchowni wówczas widocznie skierowali się m.in. na północ. Na nasze szczęście!
W każdym razie Żywot św. Świerada nie rozpisuje się wcale na temat jego życia klasztornego. Podaje natomiast, że postanowił wnet prowadzić życie pustelnicze. Ale oczywiście w stylu iroszkockim – w lesie, jako pustelnik, karczując pod uprawę roli klasztorne lasy, prowadzi on zarazem czynne życie apostolskie wśród politycznych zbiegów, złoczyńców i pospolitych rabusiów. Dlatego też w końcu właśnie oni będą pierwszymi jego czcicielami, jak to podaje autor Żywota, bł. Maurus.
Kiedy zmarł Andrzej Świerad?
Czas śmierci św. Świerada jest nam już znany, szczególnie na podstawie analizy jego Żywota, napisanego przez biskupa Maurusa. Maurus pasterzował w południowowęgierskim Pecsu od 1036 r. Wcześniej, od 1030 r., był opatem benedyktyńskiego klasztoru na Panońskiej Górze (Pannonhalma) koło miasta Gyor w północnych Węgrzech. I w tym pięcioletnim okresie otrzymał informacje najpierw od Świeradowego ucznia, Benedykta, a potem od jego przełożonego, opata Filipa na Zoborze, kolejno: o cnotach i śmierci św. Świerada, o trzyletnim w jego opuszczonej pustelni przebywaniu ucznia Benedykta, o męczeńskiej śmierci tegoż Benedykta i jeszcze o dwóch cudach, zdziałanych za przyczyną św. Świerada w Nitrze i w opuszczonej przez obydwu pustelników pustelni. Z tego wynika, że śmierć św. Świerada musiała nastąpić na początku posługi opata Maurusa, czyli najpóźniej w 1031 r. Zresztą węgierscy historycy sztuki dopatrzyli się podobizny naszego pustelnika na kapie koronacyjnej królów węgierskich, którą osobiście wyhaftowała żona św. Stefana, bł. królowa Gizela, właśnie w 1031.
Co było powodem śmierci św. Świerada?
Prawdopodobnie zbyt wielkie utrudzenie ciała. Najpierw wielkimi umartwieniami. W każdym tygodniu trzy dni surowo pościł, a w wielkim poście przez czterdzieści dni powszednich posilał się tylko jednym orzechem na dzień. Jeżeli mimo postów nie przerywał pracy toporem w lesie, to nic dziwnego, że mdlał od tego trudu i wycieńczenia. Powiedziałem, że pościł tylko w dni powszednie, bo przeważnie nie jesteśmy świadomi, że tylko czterdzieści dni ma wielki post, jeśli wykluczy się niedziele. W niedziele nie obowiązywał post, a nawet nie wolno było pościć, jak mówiły dawne instrukcje, bo to dzień zmartwychwstania!
Nasz święty wyniszczał się też nocnym czuwaniem. Jego wypoczynek nocny był trwaniem na modlitwie, by upodobnić się do aniołów, którzy nie jedzą, nie śpią, a tylko uwielbiają Boga. Nadto, jakby naśladując św. Jana Chrzciciela i dawnych pustelników, swoje biodra przepasał mosiężnym łańcuchem – widocznie już w młodości, skoro po latach wcisnął się w głąb i obrósł skórą, zapewne na skutek rozrastania się ciała (podobne zjawiska w przyrodzie znane są np. weterynarzom lub sadownikom). Ów łańcuch jego przełożony Filip ujawnił dopiero po śmierci pustelnika, gdy obmywał ciało przed złożeniem do trumny. Stał się cenną pamiątką, przejętą przez księcia Geyzę. Tak to nasz święty dosłownie spełniał wezwanie Jezusa: „Niech biodra wasze będą przepasane” – jak u żołnierzy, czuwających na straży! Albo też według przykładu św. Pawła, który „na swoim ciele uzupełniał braki udręk Chrystusa” – dla własnego zbawienia i dla dobra Kościoła.
Oczywiście dalecy od Ewangelii ludzie nie są zdolni zrozumieć tego męczeństwa Świerada i innych świętych, jak i sensu cierpienia samego Chrystusa ukrzyżowanego! Dla religioznawcy, prof. Zbigniewa Mikołejki to, co czynił św. Świerad, było tylko manichejska praktyką, „pogardą śmierdzącego ciała”. W krótkim Żywocie św. Świerada nie doczytał się u tegoż pustelnika ani naśladownictwa poszczącego Jezusa, ani „radosnego oczekiwania świętego dnia Zmartwychwstania” – w sensie kalendarzowego święta, jak i Dnia Ostatecznego. Tak sobie myślę, że właśnie może z tej troski o tę „wiarygodność” opowiadania o św. Świeradzie prof. Mikołejko zechciał ogłosić jako coś dla siebie szokującego, że ów pustelnik „z prostaka zrobił się nagle benedyktyn, z chłopa mnich”. Zszokowałby się jeszcze bardziej, gdyby się dowiedział, ilu to dawnych niewolników, sług i prostaków stało się w Kościele papieżami, a pierwszym papieżem, i to z wyboru samego Syna Bożego, zwyczajny i zapewne niepiśmienny rybak, Piotr.
A jaką śmiercią zginął Benedykt?
Św. Benedykt, urzeczony przykładem św. Świerada, po jego śmierci zamieszkał w opróżnionej jego celi i prowadził życie ściśle według wzoru swojego mistrza. Ale leśni zbójcy zaledwie po trzech latach postarali się o inne dla niego męczeństwo. Bowiem nie znalazłszy u niego spodziewanych pieniędzy, ze złości udusili go i zrzucili ze skały do rzeki Wag. Zatarli więc ślady swojej zbrodni. Ale niezupełnie. Bowiem wypatrzył go w głębi wody orzeł, który siadywał na skale. Jakby czuwał nad relikwiami. Było to wskazówką dla ludzi, gdzie należy szukać świętego ciała męczennika. Po znalezieniu pochowano je uroczyście w tym samym grobie w bazylice w Nitrze, co św. Świerada.
Był Ksiądz proboszczem w Tropiu, miejscu związanym z życiem św. Andrzeja Świerada. Czy jest w tej miejscowości szczególny kult do tego świętego?
Tropie to jedyne w Polsce miejsce, gdzie nieustannie pielęgnuje się żywy kult św. Świerada, św. Benedykta mniej. Sama miejscowość przez wiele wieków, aż do siedemnastego, nosiła nazwę „Święty Świerad”. Zapisów polskich i watykańskich w bród! W XI w. zbudowano tu kościół ku jego czci, z pewnością wówczas w dobrach księcia Kazimierza Odnowiciela. Jest to więc dodatkowy tytuł, by tropskie sanktuarium tych świętych pustelników oraz także węgierskich świętych władców, Stefana i Władysława oraz żywotopisarza, biskupa Pecsu, bł. Maurusa, funkcjonowało jako międzynarodowe sanktuarium: polskie, słowackie i węgierskie. I takie bywa, choć mało jesteśmy tego świadomi. Ze Słowacji średnio kilka w roku pielgrzymek do Tropia przybywa, z Węgier średnio może tylko jedna.
Jest tu, w Tropiu, wyjątkowa koncentracja wartości: krajobrazowych (góry, rzeka i jezioro), artystycznych (romański kościół, którego początek datowano w tradycji nad Dunajcem i we włoskich zapiskach we Florencji na około 1045 r.), historia co najmniej tak dawna jak dzieje Polski oraz sanktuarium świętych, czyli miejsce przez Boga szczególnie błogosławione i słynące łaskami.
Bóg zapłać za rozmowę!
Rozmawiał Kajetan Rajski