Pani Zofia Jasińska tuliła w ramionach konającego syna. Szeptała mu: – Tadzik, ciesz się! Polska armia wraca! Ułani z chorągwiami! Śpiewają!!!…
Wojna zawitała do Grodna już 1 września 1939 roku. Przyniosły ją na swych skrzydłach samoloty Luftwaffe. W miasto uderzyły niemieckie bomby. Naloty powtórzyły się w następnych dniach.
Wesprzyj nas już teraz!
Grodno, ważny ośrodek kulturalny i oświatowy, liczyło wówczas około 58 tysięcy mieszkańców. Stacjonował tu jeden z większych garnizonów Wojska Polskiego, jednak po wybuchu wojny gród ogołocono z żołnierzy. Pozostało tylko kilka słabych pododdziałów, niemal całkowicie pozbawionych broni ciężkiej. Mimo to podjęto przygotowania do obrony. Do garstki wojskowych licznie dołączyli cywilni ochotnicy, w tym młodzież, a nawet dzieci. Jednym z chętnych do walki był trzynastoletni Tadzik Jasiński, wychowanek grodzieńskiego Zakładu Dobroczynności, jedyny syn służącej Zofii Jasińskiej.
Rebelia
Na wieść o dokonanej 17 września 1939 roku inwazji sowieckiej na Kresy Wschodnie w wielu miejscowościach ujawniły się komunistyczne grupy dywersyjne, rekrutujące się przeważnie z mniejszości narodowych – Żydów, Białorusinów i Ukraińców.
Owi „opaskowcy” (nazwani tak od czerwonych opasek noszonych na ramieniu) siali terror, atakowali ludność cywilną i mniejsze oddziały wojska, mordowali urzędników, oficerów, policjantów i duchownych (katolickich oraz prawosławnych). Bywało, że odnosili znaczące sukcesy, zdobywając ważne stacje kolejowe czy mosty (jak na przykład most w Łunnie na drodze wiodącej do Grodna). Czasem rebelianci podejmowali ambitne próby opanowania całych miejscowości. Tak było w Skidlu, gdzie kilka tuzinów Żydów i Białorusinów zajęło miasteczko i wprowadziło w nim rewolucyjne rządy. Zdołali zamordować kilkanaście osób, zanim Skidel oswobodziła wysłana z Grodna ekspedycja wojskowo-policyjna.
Również i w samym Grodnie doszło do buntu zbrojnego. W dniach 17, 18 i 19 września na ulicach trwała strzelanina. Żydowscy „opaskowcy” otworzyli ogień w stronę polskich patroli. Na ulicy Brygidzkiej stanowiska strzeleckie dywersantów umiejscowione były na balkonach żydowskich kamienic. Na Dominikańskiej z okien domów rzucano granaty ręczne, a z dachu jednego z budynków prażył ogniem karabin maszynowy. Na centralnym placu Stefana Batorego bojówkarze wydali wojsku otwartą bitwę, wykorzystując jako osłonę rowy przeciwlotnicze, wykopane wcześniej przez ludność.
Wojsko i policja, wspomagane przez cywilnych ochotników, zdławiły bunt. W mieście przywrócono porządek. W następnych miesiącach komunistyczna propaganda będzie usiłowała przedstawić rozgromienie grodzieńskiej czerwonej „piątej kolumny” jako dokonany rzekomo przez Polaków pogrom niewinnej ludności żydowskiej…
Szturm
Atak regularnych sił Armii Czerwonej nastąpił 20 września nad ranem. Kolumna czołgów z sowieckiej 27. Brygady Pancernej sforsowała most na Niemnie i rozbiła pierwsze barykady.
W mieście przywitały ją granaty ręczne i butelki zapalające. Oba działka przeciwlotnicze, jakimi dysponowali obrońcy, biły ogniem na wprost. Kilka wozów stanęło w płomieniach, pozostałe salwowały się ucieczką. Wśród poległych tankistów ludność rozpoznała trzech miejscowych Żydów, którzy przed wojną zbiegli do Związku Sowieckiego, a teraz powrócili w szeregach najeźdźców, zapewne w charakterze przewodników.
Jeszcze tego samego dnia do Grodna dotarły znaczne siły wroga, wypierając obrońców z południowych przedmieść. W nocy artyleria sowiecka rozpoczęła nękający ostrzał miasta. Nazajutrz rano rozpoczął się szturm. Po południu 21 września walki przeniosły się do centrum grodu.
Żywe tarcze, żywe barykady
Mały Tadzik Jasiński stanął tego dnia do walki uzbrojony w butelkę z benzyną. Przy pierwszej okazji cisnął ją w sowiecki czołg. Niestety, nie zapaliła się, a czerwonoarmiści pochwycili chłopca, pobili go brutalnie i przywiązali do swego wozu bojowego, pod lufą armatnią.
Tak „zabezpieczony” czołg ruszył ulicami miasta w stronę polskich pozycji. Wrażenie, jakie wśród polskich obrońców wywołał widok postaci dziecka rozkrzyżowanego na pancerzu, było piorunujące. Grupa walczących na tym odcinku nastolatków zawahała się. Ale dowodzący nimi starszy mężczyzna w mundurze listonosza rzucił twardy rozkaz:
– Ognia!
Czołg pełzł w stronę Polaków, a pociski obrońców krzesały iskry na jego pancerzu, przeszywały też raz po raz dziecięcą „tarczę”… Nagle na jezdnię wybiegła kobieta. Grażyna Lipińska, nauczycielka, teraz dowodząca zespołem sanitariuszek, stanęła na drodze pancernego kolosa, niczym żywa zapora.
Kierowca czołgu też okazał się człowiekiem. Nie zmiażdżył kobiety gąsienicami, ostro zahamował. Kanonada po obu stronach umilkła na chwilę, niezwykłość sytuacji zaskoczyła wszystkich. A pani Grażyna rzuciła się do pojazdu, zaczęła szarpać więzy na rękach chłopca. Ujrzała rany i krew ściekającą po pancerzu. Zaraz podbiegła do niej koleżanka z noszami. Razem ułożyły na nich bezwładne ciało. Tadzik był wciąż przytomny.
– Chcę do mamy – wyszeptał z wysiłkiem.
Z czołgu wyskoczył oficer. Wrzeszczał na Polki, wygrażał im pistoletem. Z pobliskiego domu wybiegł młody Żyd; dołączył do oficera, coś wykrzykiwał, groził pięścią kobietom i rannemu dzieciakowi. Sanitariuszki nie zwracały na nich uwagi. Chwyciły za nosze, ruszyły pędem w stronę szpitala. Wydawały się zupełnie ignorować wroga, który w każdej chwili mógł im wpakować kulę w plecy.
W szpitalu na widok rannego cały personel rzucił się do pomocy. Chłopiec krwawił z pięciu ran postrzałowych. Przeprowadzona transfuzja nie dała oczekiwanych rezultatów. Do szpitala przybiegła matka. Jej Tadzik umierał, jednak nie jak krwawy ochłap przywiązany do sowieckiego pancerza, ale wśród bliskich, na skrawku wciąż wolnej Polski, otoczony miłością. Pani Zofia Jasińska tuliła w ramionach konającego syna. Szeptała mu:
– Tadzik, ciesz się! Polska armia wraca! Ułani z chorągwiami! Śpiewają!!!…
Upadek
Ostatnie oddziały polskie opuściły Grodno 22 września nad ranem. Sowieci zajęli miasto kosztem 57 poległych i 159 rannych sołdatów, musieli też skreślić ze stanu 19 czołgów i 4 samochody pancerne. Ogłosili o zabiciu w walce 644 żołnierzy polskich oraz wzięciu 1 514 jeńców.
Co ciekawe, na listach zdobytego uzbrojenia znalazło się jedynie 710 sztuk broni ręcznej oraz maszynowej, również działko przeciwlotnicze i moździerz, z czego wynikałoby, że tylko co trzeci zabity lub wzięty do niewoli „polski żołnierz” był uzbrojony (!). Przypuszczalnie do „jeńców” zaliczono również aresztowanych mieszkańców, natomiast oszacowanie zabitych Polaków zapewne uzupełniono o zamordowanych po walce jeńców i cywilów.
Zemsta za opór stawiany „siłom wyzwoleńczym” była okrutna. Pod Psią Górką Sowieci stracili w masowej egzekucji około dwudziestu „faszystowskich bojówkarzy” – chłopców w wieku od 10 do 20 lat. Zabijano też na Myśliwskiej Górce, w lasku Sekret, w Nowej Kolonii i w innych miejscach. Tylko w ciągu dwóch dni od zdobycia miasta uśmiercono około trzystu osób. Odnotowano przypadki wiązania ofiar drutem kolczastym, obcinania im nosów i uszu, wyłupywania oczu. W obławach na patriotów i mordowaniu ich wzięli aktywny udział miejscowi komuniści żydowscy i białoruscy. W następnych miesiącach nastąpiły procesy obrońców, w tym proces o udział w „pogromie grodzieńskich Żydów”, to jest w stłumieniu rebelii czerwonych dywersantów (wśród oskarżonych o ów „akt zbrodniczego antysemityzmu” był Boruch Kierszenbejm, żydowski obywatel miasta…).
Grodno walczyło bronione przez garść żołnierzy, cywilów, a nawet dzieci, a wokoło walił się w gruzy stary świat. Mały Tadzik Jasiński i pozostałe Orlęta Grodzieńskie własną krwią zaświadczali o polskości swego miasta. Za władanie Rzeczypospolitej nad tą ziemią oddali życie również Polacy z wyboru, tacy jak gimnazjalista Chaim Margolis, poległy od bolszewickiej kuli, gdy osłaniał odwrót swego oddziału. Ale polska armia, ułani z chorągwiami i pieśnią na ustach, już nie powrócili.
Andrzej Solak