Chwała hierarchom Świętego Kościoła katolickiego z Czarnego Lądu, którzy nie poddali się presji ze strony dobrze zorganizowanych modernistów i głośno, z odwagą wyrazili swój sprzeciw wobec zakusów Rewolucji, której szpiedzy wdarli się do wnętrza Kościoła. Z drugiej strony palący wstyd, że musimy przeżywać dzisiaj tak wielkie zgorszenie, jakie spadło na wszystkich, którzy Kościół kochają. Niemniej, na tle tej decydującej konfrontacji dało się przy okazji dostrzec kilka ciekawych faktów, którym chciałbym się bliżej przyjrzeć.
Obrady październikowego synodu biskupów ukazały kolejny raz, że stronnikom dyktatury relatywizmu udało się wstrzyknąć w tkankę Kościoła truciznę herezji. Ta działa i sieje spustoszenie wewnątrz świątyni. Niewątpliwie potrzeba natychmiastowej odtrutki, którą ku przerażeniu i głębokiemu niezadowoleniu progresistów zaproponowali zarówno hierarchowie afrykańscy, jak i polscy.
Wesprzyj nas już teraz!
Przy okazji opór „konserwatystów” (czyli de facto hierarchów, którzy kroczą drogą zdrowego nauczania Magisterium Kościoła) jest świetnym wskaźnikiem, który wykazał, gdzie Kościół jest jeszcze żywotny, a gdzie przeżywa kryzys, gdzie poddany jest postmodernistycznemu chaosowi, a gdzie stawia zacięty opór relatywizmowi i nieprawym dzieciom Rewolucji.
Wreszcie, „futurystyczne” prognozy kreślone przez wielu naukowców próbujących przewidzieć, jak będzie wyglądać Kościół przyszłości, gdzie jest on i gdzie będzie najbardziej żywy, ziściły się już prawie na naszych oczach. Jest w jakiejś mierze fenomenalnym fakt, że dziś poucza nas i nawraca na katolicyzm Afryka. To kraje misyjne zaczynają ewangelizować Zachód. Silny opór przeciwko homoherezji i innym inicjatywom wymazywania nauczania Jezusa z Nazaretu wyszedł ze strony kardynałów z RPA. To wokół nich zaczęli się skupiać obrońcy Kościoła i żołnierze Kontrrewolucji, którzy wydali wojnę duchowi tego świata. Cóż, nasz Stary Kontynent jest stary nie tylko z nazwy. Amerykański profesor historii Philip Jenkins prognozował przed laty, że w 2025 r., a więc już za dekadę, 60 procent katolików będzie pochodzić z Afryki i Ameryki Łacińskiej, a w 2050 r. odsetek ten sięgnie dwóch trzecich!
Największy wzrost powołań kapłańskich i zakonnych odnotowuje się w Afryce i Azji. Z kolei co drugi spośród członków Kościoła zamieszkuje Amerykę, a co czwarty Europę, w której rzeczywiście nastąpiła stagnacja powołań. Teza Jenkinsa o tym, że dwudzieste stulecie było ostatnim, w którym w Kościele katolickim dominowali Europejczycy i Amerykanie, i że nadszedł teraz czas Afryki i Ameryki Łacińskiej, jest może mniej niepokojąca niż twierdzenie, że Europa to już nie Kościół.
W jakiejś mierze przekonanie o zapaści chrześcijaństwa na naszym kontynencie koresponduje z pełnym żalu i smutku wołaniem św. Jana Pawła II do Europy: Ja, Jan Paweł, syn polskiego narodu, który zawsze uważał się za naród europejski ze względu na swe początki, tradycje, kulturę i żywotne więzy (…) ja, następca Piotra na Stolicy Rzymskiej, stolicy, którą Chrystus zechciał umieścić w Europie i którą kocha za jej trud szerzenia chrześcijaństwa na całym świecie (…) kieruję do ciebie, stara Europo, wołanie pełne miłości: Odnajdź siebie samą! Bądź sobą! Odkryj swoje początki. Tchnij życie w swoje korzenie. Tchnij Życie w autentyczne wartości!. Co by dziś św. Jan Paweł II powiedział kardynałom Marxowi i Kasperowi czy abp. Forte? Na pewno nie dopuściłby do jawnej patologii progresywizmu i by ją szybko ukrócił.
Tymczasem przed nami kolejne obrady Synodu. Zdecydowany opór postawiony jesienią progresistom wywołał ich furię. Jak pamiętamy, prezydent Francji Jacques Chirac zwracając się niegdyś do Polaków upomniał nas, żebyśmy skorzystali z okazji i siedzieli cicho. W jakiejś mierze podobnie, jeśli nie brutalniej wybrzmiała wypowiedź kardynała Kaspera, który rzucił w stronę hierarchów z Czarnego Lądu: Nie powinni nam mówić, co mamy robić i dalej: Afryka jest zupełnie inna niż Zachód. Także kraje azjatyckie i muzułmańskie są zupełnie inne, zwłaszcza w kwestiach gejów. Nie da się rozmawiać na ten temat z Afrykanami i ludźmi z krajów muzułmańskich. To jest po prostu niemożliwe. To jest tabu. Dla nas, my mówimy, że nie powinniśmy dyskryminować, nie chcemy dyskryminować w pewnych aspektach. Rasizm w najczystszej postaci, pod osłoną wypowiedzi o… tolerancji. Szatański paradoks relatywizmu.
Wielki Mandela?
Nie o ignorancję i złą wolę kardynała Kaspera tutaj chodzi. Hierarchowie broniący wiary i moralności, zdrowej nauki katolickiej skupili się wokół kardynała z RPA, kard. Wilfrida Napiera. Jest dla mnie czymś niezwykle wymownym, że właśnie przy przedstawicielu tego kraju. Wynika to przede wszystkim z faktu, że przecież to właśnie Kościół w Republice Południowej Afryki bardzo dobrze przekonał się, czym jest ludobójstwo nienarodzonych na wielką skalę, czym jest rozpad rodziny, rozwody, patologie rodzinne i wreszcie legalizacja homoukładów oraz adopcji dzieci przez pary dewiantów. Rodzinom i dzieciom z RPA zafundował ten holokaust nie kto inny, jak bożyszcze i bohater lewicy i liberałów – zmarły w grudniu 2013 roku prezydent Mandela.
95-letni działacz komunistyczny (dziś: lewicowy), pierwszy czarnoskóry prezydent RPA, laureat Pokojowej Nagrody Nobla oraz innych trofeów, po swoich znojach i bojach więziennych (spędził w sumie 30 lat w izolacji) od 1994 roku, czyli od momentu, gdy został głową nowego państwa, jako „ojciec demokracji” zaczął wprowadzać libertyńskie prawa, przy okazji doprowadzając kraj do ruiny gospodarczej.
Przedzierając się przez obiegowe laurki na temat Mandeli („bojownik o pokój”, „jednoczący”, „bohater wolności”, itp.), docieramy do jego ciemnej strony, skrycie ukrywanej przed światową opinią publiczną. Mandela ma za dużo niechlubnych kart w swojej biografii, żeby tak ochoczo obwieszczać go męczennikiem i herosem.
Związki ze Związkiem Sowieckim czy komunistycznymi Chinami, zachęcanie i wcielanie młodzieży do lewackich bojówek, pranie mózgu totalitarną doktryną w obozach dla anarchistycznych działaczy, wreszcie niejasne kontakty z paramilitarną organizacją Włócznia Narodu, rzucają się cieniem na „wielkiego” Madibę. Rzecznik Fundacji Nelsona Mandeli uparcie temu zaprzecza twierdząc, że dowodów na to nie ma, ponieważ „przeciw tej teorii przemawiają dużo mocniejsze dowody, chociażby (podkreślenie moje) świadectwo samego Madiby, który konsekwentnie zaprzecza tym zarzutom od 50 lat”. Cóż, świat nie ważył się zatem sprawdzić, czy jest coś na rzeczy i uwierzył temu „chociażby”, czyli zapewnieniom swojego idola.
Niektórzy jednak powiedzieli: „sprawdzam”. Według doniesień dziennikarzy śledczych „Daily Telegraph”, Colina Freemana i Jane Flanagana, na początku lat 60. członkowie partii komunistycznej odbyli potajemne wizyty w Pekinie i Moskwie. Owocem tego spotkania było powołanie niezależnej organizacji paramilitarnej, zwanej Umkhonto we Sizwe (Włócznia Narodu). Na jej czele, nieformalnie, stanął sam Mandela, a grupa przeprowadziła pierwsze ataki terrorystyczne w 1961 roku. Przez 30 lat oddziały afrykańskich bojówek zabiły kilkuset cywilów. Był to terrorystyczny ruch lewacki, analogiczny do niemieckiej Frakcji Armii Czerwonej (RAF).
W służbie Rewolucji
W marcu 1960 roku, w proteście przeciwko dyskryminującemu prawu, tzw. Pass Laws w mieście Sharpeville czarnoskóra ludność wyszła na ulice. Południowoafrykańska policja była bezlitosna wobec tego oporu. Otworzyła ogień do trzystu demonstrantów, którzy ośmielili się sprzeciwić ustanowieniu prawnej przemocy wobec murzyńskiej większości. 21 marca co najmniej 180 demonstrantów zostało rannych, a 69 zabitych. To właśnie wtedy Nelson Mandela uznał, że tylko walka zbrojna z apartheidem jest szansą na wprowadzenie wolności. I prawdopodobnie w tym też okresie został agentem reżimu sowieckiego, tajnym współpracownikiem partii komunistycznej, wspieranej finansowo w latach 60. przez Sowietów. Jego serce biło dla komunizmu mocno. Oficjalnie Mandela był aktywnym członkiem założonej w 1912 r. centrolewicowej partii ANC, czyli Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Ta partia, warto dodać, rządzi w niby demokratycznym kraju od 1994 roku i ma monopol na rządzenie od długich dekad. To właśnie m.in. dlatego nie mamy dostępu do większej wiedzy na temat gloryfikowanego Mandeli. Powiem wprost, ANC jest kolejną fasadą Rewolucji. Kongres był tak naprawdę socjalistyczną międzynarodówką, zdelegalizowaną na początku lat 60. Walcząc w podziemiu i podejmując akcję zbrojną przeciw rządom białych rasistów dokonywała swoich „bohaterskich” czynów utrwalając ideologię socjalistyczną na Czarnym Lądzie. W imię demokracji, wolności, wyzwolenia, tolerancji i egalitaryzmu…
Spuścizna po Mandeli
Mandela, nawet jeżeli zignorujemy te wszystkie „rewelacje” na temat jego osoby, uczynił coś, od czego nie da się tak łatwo uciec. Chrystus naucza, że „po owocach ich poznacie”, a nie po słowach. Tymi zgniłymi owocami działalności Mandeli były wprowadzone przez niego prawa, mające konkretne przełożenie i oddziaływanie na naród. Śmiem twierdzić, że te owoce przynoszą jeszcze więcej spustoszeń niż rasistowski aparat apartheidu (który oczywiście był wielkim złem).
Po pierwsze, swoboda nieograniczonego zabijania nienarodzonych, po drugie, legalizacja związków homoseksualnych traktowanych jako małżeństwa, o prawie do rozwodów na życzenie nawet nie wspominam. To bolesne dla Afryki. Afryka płacze dziś krwawymi łzami mordowanych w ciszy dzieci. I właśnie otwarcie piekielnej drogi do zamordowania około dwóch milionów poczętych jest wystarczającym powodem, aby podważyć i sfalsyfikować ckliwy mit o bohaterze i zwalić jego mit z cokołu, a także, aby zrozumieć, dlaczego opór biskupów afrykańskich wobec grupki progresistów jest taki silny. Kardynał Kasper nie uwzględnił jednego w swojej wypowiedzi. Duma czarnoskórych mieszkańców Czarnego Lądu została urażona. Teraz opór i zwieranie szyków na Synodzie po stronie Kontrrewolucji będą jeszcze większe. I to bardzo dobra wiadomość.
Tomasz M. Korczyński