Boko Haram, które jeszcze przed dekadą było pospolitą bandą uzbrojoną w kije, pałki i myśliwskie strzelby, dziś rozprzestrzenia swoje panowanie już nie tylko poza północne swego macierzystego stanu Nigerii, ale nawet poza granice całej federacji.
Kamerun nigdy nie pojawiał się na listach hańby, czyli wśród państw, w których prześladuje się chrześcijan. Do napaści na tle religijnym dochodziło tam bardzo sporadycznie, co sprawiało, że nie można było stwierdzić regularności i utrzymujących się stale antychrześcijańskich tendencji. Wzmagające się tam, głównie za sprawą terrorystów z Boko Haram, ataki na wyznawców Chrystusa wskazują, jak bardzo dynamicznie zmienia się sytuacja geopolityczna i religijna w Afryce. Towarzyszy tym procesom kompletna obojętność, opieszałość i ignorancja Zachodu, zanurzonego w ideologii poprawności politycznej, godnej pożałowania życzeniowości i ślepej naiwności. Nie sposób nie dostrzec tu także otwartej niechęci czy wręcz wrogości wobec chrześcijaństwa, bo warto zauważyć, jakie grupy padają w pierwszym rzędzie ofiarą ataków i anihilacji ze strony napastników. Zachód albo milczy, albo z satysfakcją spogląda na te pogromy. Jednak owa schadenfreude możnych Okcydentu, de facto oznacza autodestrukcję, podcinanie gałęzi, na której sobie wygodnie siedzą. Zmierzch i dekadentyzm Zachodu uwidacznia się, oczywiście, na wielu frontach naraz, nie tylko w konfrontacji z postępującą islamizacją świata Afryki, Azji, a nawet Europy. Nowa Jałta narysowana w gabinetach w Mińsku jest również tego oznaką.
Wesprzyj nas już teraz!
Inwazja Boko Haram
Co takiego wydarzyło się w Kamerunie, o czym nie dowiedzieliśmy się z artykułów obecnych na łamach socjallibertyńskich mediów? Boko Haram, które jeszcze przed dekadą było pospolitą bandą uzbrojoną w kije, pałki i myśliwskie strzelby i nie wykraczało poza własny matecznik, czyli stan Borno, dziś prezentuje się, rzekłbym, iście rewolucyjnie i nowocześnie, abstrahując od prymitywnych i barbarzyńskich podstaw jego diabelskiej ideologii. Jako organizacja sprawna, aktywna i mobilna rozprzestrzenia swoje panowanie już nie tylko poza północne stanu Nigerii, ale nawet poza granice federacji. Tak działały rewolucyjne międzynarodówki od zawsze, bratając się z „proletariuszami” z innych narodów. W tej zbrodniczej ekspansji dopomagają Boko Haram bracia muzułmanie z takich państw jak Kamerun, Czad, Mali, Niger czy Libia.
Już dziś mogę zaryzykować stwierdzenie, że Kamerun podzieli los Kenii. Przez długie lata nie pojawiała się ona, na przykład, w zestawieniach Światowego Indeksu Prześladowań organizacji Open Doors, a dziś jej pozycja jest bardzo wysoka, niechlubnie wysoka, bo w najnowszej klasyfikacji zajmuje 19. miejsce. Uderzające z Somalii Harakat asz-Szabab al-Mudżahidin (HSM) przekracza bezkarnie granice z Kenią i szerzy swój terror, czego spektakularnym pokazem był atak na centrum handlowe w Nairobi we wrześniu 2013 roku.
Kamerunu na listach wciąż nie ma, ale jest krajem objętym stałym monitoringiem. Zobaczymy jak się ta sytuacja będzie tu rozwijać, ale jestem raczej pesymistą. Paradoks (który jest ważnym sygnałem alarmowym) polega na tym, że zarówno Kenia, jak i Kamerun są krajami, gdzie chrześcijanie są zdecydowaną większością (w Kamerunie liczą 70 proc., w Kenii 85 proc.). Jednak tam, gdzie istnieją regiony – enklawy islamu, w których to wyznawcy Allaha stanowią albo większość, albo znaczącą społeczność, życie chrześcijan oznacza ciężką codzienność i próbę wiary. Ponadto wpływy ekstremistów islamskich poważnie zagrażają ich egzystencji. Fanatycy i terroryści jątrzą. Destabilizują wzajemną współpracę i koegzystencję muzułmanów i chrześcijan, a w tych regionach (w przypadku Kamerunu chodzi o obszary północne, w przypadku Kenii – wschodnie) narastają przez nich nastroje separatystyczne, a także wojownicze. Przekładają się one na wyraźnie odczuwane przez muzułmanów pragnienie by dołączyć do „świętej” wojny i współtworzyć samozwańcze kalifaty, co sprowadza się do rugowania z kraju chrześcijan.
Politycy regionu zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Przynajmniej zaczęli. Dodam od razu, że dopomogło im w tym zuchwalstwo Boko Haram. W lipcu 2014 roku, w mieście Kolofata organizacja próbowała uprowadzić wicepremiera Kamerunu Alego Amadou. Sprawcom udało się porwać tylko jego żonę, którą zwolnili w październiku 2014 roku.
Uprowadzenia w Kamerunie były początkowo, czyli jeszcze w 2013 roku, sporadyczne. Była to taka zapowiedź inwazji, wówczas zignorowana. W parku narodowym Waza Boko Haram porwało sześciu członków rodziny Moulin Fournier, w tym czwórkę dzieci. Przetrzymywano ich od lutego do kwietnia 2013 roku. W połowie listopada 2013 roku doszło do głośnego porwania franciszkanina, o. Georgesa Vandenbeuscha, proboszcza parafii w Nguetchewe, 30 kilometrów od nigeryjskiej granicy. O. Vandenbeusch opiekował się 10 tysiącami nigeryjskich uchodźców, którzy uciekli, wedle słów zakonnika, „przed przymusową konwersją na islam lub śmiercią“. Jeszcze przed uprowadzeniem o. Georges ostrzegał przed eskalacją konfliktu międzyreligijnego i zbliżającym się nieszczęściem. Wówczas także zignorowano ten głos. Zakonnik został uwolniony w ostatni dzień grudnia 2013 roku.
Wreszcie rząd zdecydował się na wzmocnienie północnych granic państwa. Mało tego, jak podają źródła Stowarzyszenia Papieskiego Pomoc Kościołowi w Potrzebie, urzędnicy zdecydowali się także infiltrować wspólnoty muzułmańskie i kontrolować treści płynące z kazań w meczetach. Kaznodzieje nasilili bowiem na północy kraju islamistyczną propagandę i zachęcają do terrorystycznych działań przeciw niewiernym (czytaj: przeciw chrześcijanom oraz rządowi w Jaunde). Władze zamknęły także sporo szkół koranicznych, w których odnotowano obecność członków Boko Haram.
Oprócz przeciwdziałaniu zagrożeniu ze strony Boko Haram, rząd kameruński zdecydował się w sierpniu 2013 roku na wzmocnienie granicy z drugim sąsiadem, Republiką Środkowoafrykańską, ponieważ incydenty przekraczania granicy przez islamistów z ugrupowania Séléka stały się z czasem regularną tendencją.
Na zapobieżenie wojnie religijnej było już, niestety, za późno. Z danych ONZ wynika, że od maja 2013 roku przed przemocą i aktami terroru Boko Haram (przede wszystkim w stanach Adamawa, Borno i Jobe) uciekło już niemal milion cywilów, a 10 tysięcy ludzi zostało zamordowanych. Znaczna część uchodźców skierowała się w stronę Kamerunu, Czadu, Nigru. Boko Haram jednak nie odpuszcza.
Kalifat Shekau
W sierpniu 2014 roku lider islamskich bandytów Abubakar Muhammad Shekau ogłosił miasto Gwoza (północno-wschodnia Nigeria) islamskim kalifatem. Po zdobyciu miasta Gwoza przez Boko Haram, 11 tys. cywilów uciekło przed islamskimi mordercami. Już wtedy w przygranicznym mieście Ashigashiya dochodziło do regularnych starć między islamistami a żołnierzami kameruńskimi. Po zdobyciu przez milicję Boko Haram oddalonego ok. 250 km od Ashigashiya mieście Gamboru Ngala bandyci próbowali wysadzić most, aby przejąć kontrolę nad strategicznym miejscem tuż przed nadejściem wojsk kameruńskiego rządu w Jaunde.
Pod koniec października ub.r. barbarzyńscy muzułmańscy z Boko Haram wysłali wiadomości do chrześcijan ukrywających się wśród wzgórz na terenie obszaru administracyjnego Gwoza, (czytaj: kalifatu), grożąc, że jakikolwiek znaleziony tam nie-muzułmanin zostanie zabity. Wielu chrześcijan w obawie o swoje życie próbowało uciec nocą do sąsiedniego Kamerunu. Zostali jednak zatrzymani i zamordowani z zimną krwią. Pomijam w tym artykule krwawe wydarzenia w samej Nigerii, gdzie mordercy z Boko Haram wykorzystują 12-letnie dziewczynki-samobójczynie do ataków na kościoły, targi i dworce, a w mieście Baga zamordowali w jeden dzień 2 tysiące cywilów. W tym samym czasie decydenci z Zachodu kroczyli w paryskim pochodzie z karteczkami „Je suis Charlie”.
Krwawa ofensywa w Kamerunie i Nigrze
Niestety ucieczka Nigeryjczyków do Kamerunu nie oznacza bezpieczeństwa. Podczas ataku bojowników na miejscowości Cherif Mousery, Mouldougoua, Assighassia, Djibrilli splądrowali kościoły, spalili domy liderów chrześcijańskich wspólnot, wiele rodzin zostało pozbawionych całego dobytku. Czwartego lutego br., jak podawał portal PCh24.pl, dżihadyści zaatakowali mieszkańców Fotokol. Blisko stu cywilów, głównie młodych mężczyzn, zastrzelono lub spalono żywcem, a ponad pół tysiąca odniosło rany.
Nie inaczej jest w Nigrze. Islamiści zaatakowali graniczne miasto w Diffa, i co ciekawe, nie dowiemy się o tym (jak o wydarzeniach z Fotokol) z mediów głównego nurtu, które nawet nie siliły się na poszukanie nazwy miasta, tylko podały, jak leci, takie oto zdanie: „Dżihadyści z Boko Haram przeprowadzili atak bombowy na przygraniczne miasto w Nigrze zabijając pięć osób. Zaatakowali też miasto Kerawai w Kamerunie i uprowadzili kilkanaście osób”.
Boko Haram realizuje pomysły i strategię ISIL, które zanim przepoczwarzyło się w IS, czyli Państwo Islamskie, uwalniało więźniów, napadało na banki, zdobyło dostęp do nielegalnego wydobywania ropy naftowej (Nigeria jest krajem OPEC), zajmowało arsenały broni. W mieście Diffa znajdowało się więzienie, w którym, zdaniem terrorystów przetrzymywanych było ich stu kamratów. Z kolei miasto kameruńskie nazywa się w rzeczy samej Kerawa. Jeden błąd czy fałsz u źródła, świadoma lub nieświadoma nieścisłość powoduje, że tak wyprodukowana wlepka/kalka idzie do wszystkich mediów głównego nurtu i jest powielana szerząc zamęt i bzdury.
Piszę o tym pod koniec mojego artykułu, ponieważ chcę na tym drobnym przykładzie wykazać, że media zachodnie oraz ich zleceniodawcy z rządów państw UE najwyraźniej nie mają pojęcia, co się tam właściwie dzieje. Zwrócę też uwagę, że notki dopisywane do artykułów o Boko Haram brzmią zawsze tak samo: „Boko Haram prowadzi od 2009 roku zbrojną walkę o przekształcenie Nigerii, lub przynajmniej jej północno-wschodniej części, w muzułmańskie państwo wyznaniowe, w którym obowiązywałoby prawo szariatu”.
Gwoli ścisłości, Boko Haram zaczęło prowadzić swoją wojnę w 2002 roku, jest bezpośrednim produktem „września 2001”, sama Nigeria, przynajmniej „jej części północno-wschodnie” już są stanami wyznaniowymi, i co najważniejsze, we wszystkich stanach północnych Nigerii wprowadzono dawno prawo szaratu. Boko Haram ma za to inne plany. Chce powrócić do samego źródła islamu. Powołać kalifat, zniszczyć Nigerię jako federację (stąd notoryczne palenie flagi państwa przez samozwańczego kalifa Shekau), zislamizować lub wymordować innowierców oraz powiększać na modłę IS swoje wpływy militarne i ekonomiczne.
Modlitwa, post i walka zbrojna
Przemoc islamskich fundamentalistów wykroczyła poza granice Nigerii, stając się problemem już nie tylko dla Kamerunu, ale także dla Beninu, Czadu, Nigru oraz RŚA. Siódmego lutego br. rządy Kamerunu, Czadu, Nigru i Nigerii postanowiły powołać do walki z Boko Haram wielonarodowe siły, liczące prawie 9 tysięcy żołnierzy. Jednak teraz może być już za późno, by zapobiec tworzeniu kalifatu, który – jeśli powstanie – obejmie ogromną część Nigerii, Nigru, Czadu i Kamerunu. Powodzenie tego planu islamistów oznaczałoby, dosłownie, stopniową śmierć Afryki. Kardynał John Olorunfemi Onaiyekan, arcybiskup Abudży, powiedział niedawno w Mediolanie: Brakuje woli politycznej, by w Nigerii naprawdę położyć kres działaniom islamskich fundamentalistów z Boko Haram. Nie da się ich zatrzymać wyłącznie «zdrowaśkami» czy wodą święconą.
Nigeryjscy chrześcijanie, z którymi wielokrotnie rozmawiałem, zawsze zgodnie podkreślali, że Nigeria i batalia jaka się tu toczy, to tak naprawdę walka o serce i dusze całego kontynentu. Ona się toczy nie na poziomie ciała i krwi, ale „duchowych zwierzchności”. Jeżeli skorumpowani i uwikłani w układy i sitwy urzędnicy nigeryjscy sobie tego nie uświadomią, wojna zostanie przegrana. Tu potrzeba wielkiego nawrócenia. Dopiero ta iskra zmieni oblicze Afryki. Dlatego, nawiązując do słów z ks. abp. Oneyikina, twierdzę, że owszem, same modlitwy może i nie wystarczą, ale bez nich na pewno nie uda się powstrzymać zła. Żeby pokonać wroga niewidzialnego potrzebne są przede wszystkim modlitwa i post, a dopiero potem należy podjąć zbrojną walkę z wrogiem widzialnym.
Tomasz M. Korczyński