W ramach przygotowań do Roku Miłosierdzia papież Franciszek zadecydował o uproszczeniu procedury kanonicznego orzekania o nieważności małżeństwa. Decyzję tą należy również odczytywać w kontekście zbliżającej się drugiej sesji synodu biskupów poświęconego rodzinie. Co prawda byłby to dość, nazwijmy, ekstraordynaryjny sygnał wysłany przez Ojca Świętego wobec tego zgromadzenia mającego pochylać się z troską nad problemami rodziny chrześcijańskiej.
Sygnał brzmiałby: jeśli są problemy, oferujemy szybką ścieżkę orzeczenia, że to, co przysięgano przed Bogiem – z przyczyn na przykład „niedojrzałości psychicznej” współmałżonków – może być łatwo i bezpłatnie zakwalifikowane jako nieważne. Kto wie, czy wśród zwolenników „nowej troski duszpasterskiej”, którzy mają dziś wyjątkowo silną pozycję w Watykanie, nie wykluwa się pomysł, aby w ramach obchodów Roku Miłosierdzia „w drodze wyjątku” na okres trwania Roku Świętego nie zezwolić rozwodnikom na przyjmowanie Komunii Świętej od dnia 8 grudnia?
Wesprzyj nas już teraz!
To przed nami. Za nami natomiast setki lat historii doświadczeń Kościola z kanonicznym unieważnianiem małżeństw. Także Kościoła w Polsce. W monumentalnej rozprawie brytyjskiego historyka R. Butterwicka o Polsce w epoce Sejmu Czteroletniego („Polska rewolucja a Kościół katolicki 1788 – 1792, Kraków 2012) znajduje się bardzo wymowny pod tym względem fragment korespondencji nuncjusza apostolskiego w Polsce arcybiskupa Ferdinando Marii Saluzzo z kardynałem sekretarzem stanu Francesco Zeladą. Korespondencja dotyczyła znanego wówczas w całej Europie faktu, o którym informowali również nuncjusze z Monachium i Paryża, że Rzeczpospolita jest „krajem rozwodów”. W ten sposób odnoszono się do rozpowszechnionego wśród polskiej arystokracji epoki stanisławowskiej praktyki kanonicznego unieważniania małżeństw. Doszło do tego, że władze rewolucyjnej już Francji spoglądały w pewnym momencie na tą praktykę jako niemal wzór do naśladowania w perspektywie własnych planów dotyczących wprowadzenia nad Sekwaną tzw. rozwodów cywilnych.
W maju 1790 roku nuncjusz Saluzzo pisał do Rzymu o istnieniu nad Wisłą specjalnej, szybkiej ścieżki w rozwiązywaniu węzła małżeńskiego: „jest również prawdą, że panuje [w Polsce] skandaliczna irreligijna łatwość w rozwiązywaniu małżeństw z motywacji i przyczyn bardzo różnych od tych przewidzianych przez święte kanony; pieniądz często wpływa na te decyzje. Nadużycie sięga tak daleko, że bez przesady może dojść do tego, że gdyby ktokolwiek miał fantazję, aby rozpocząć proces o rozwiązanie małżeństwa, mógłby być pewien, że osiągnie swój zamiar. Aby wygrać, nie niosą apelacji do nuncjatury ani na razie do trybunału prymasowskiego, ale wyrabiają breve pełnomocnictwa dla sędziów, którzy zostali już uprzedzeni. W Warszawie znam tuzin rozwiedzionych, które bywają w towarzystwie i nawet są przykłady dwóch rozwodów u tej samej osoby”.
Charakterystyczne jest to, że w poufnej korespondencji ze swoim zwierzchnikiem papieski dyplomata wprost mówi o rozwodach, a nie o „unieważnianiu małżeństw”. Podobno rekordy szybkości, gdy chodzi o tą praktykę bił biskup Adam Naruszewicz, znany oświeceniowy historiograf. Sprawy załatwiał szybko i bez rozgłosu. Zupełnie inaczej reagował natomiast biskup lubelski Wojciech Skarszewski, który w swoich „Rozporządzeniach pasterskich” zalecał podległym mu sędziom orzekającym w takich sprawach, by nie podochodzili „skwapliwie do rozcinania bez ważnej przyczyny tych węzłów, które Bóg związał”.
Jaka nauka z tej historii? Po pierwsze taka, że tzw. uproszczenie procedury kanonicznego unieważnienia małżeństw jest tylko wstępem do faktycznej plagi rozwodów (por. list nuncjusza z Warszawy). Po drugie zaś trzeba pamiętać, że z szybkiej ścieżki unieważnienia małżeństw korzystała elita upadającego – jak się okazało niebawem – państwa, a obyczaj łatwego rozwiązywania węzła małżeńskiego przyciągał uwagę jako przykład do naśladowania prawdziwych rewolucjonistów. Krótko mówiąc, nic dobrego z tego „uproszczenia” nie wyszło.
Grzegorz Kucharczyk