Oto skuteczny przepis na dobry film chrześcijański: pięć procent nadprzyrodzoności i dziewięćdziesiąt pięć procent codzienności. Tą drogą podążyli twórcy „Bernadetty” i stworzyli zachwycający obraz.
Filmy chrześcijańskie nierzadko bywają ckliwe i przesłodzone. „Bernadetta” taka nie jest. Filmy chrześcijańskie nierzadko bywają nachalne w misjonarskim zapale. „Bernadetta” taka też nie jest. Filmy chrześcijańskie nierzadko bywają płytkie i „łopatologiczne” w przekazie. Taka również „Bernadetta” nie jest.
Wesprzyj nas już teraz!
„Bernadetta. Cud w Lourdes” nie grzeszy żadną z częstych, niestety, przywar kinematografii zwanej ogólnie chrześcijańską. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to dzieło w duchu amerykańsko-protestanckim (będącym źródłem i praprzyczyną wszystkich wymienionych powyżej, i wielu nie wymienionych, wad licznych obrazów filmowych z ambicjami ewangelizacyjnymi czy też duszpasterskimi).
„Cud w Lourdes” to po prostu porządny kawał dobrego kina – z dynamiczną akcją, żywymi dialogami i pełnokrwistymi bohaterami. Historia niby ogólnie znana, a jednak z rosnącym zainteresowaniem śledzimy rozwój akcji, zaciekawieni, jak się dalej potoczy. Z żywą sympatią (bądź niekłamaną antypatią) spoglądamy na poszczególne dramatis personae. Bo też wyraźnie zarysowane postaci i ich postawy stanowią zdecydowanie najmocniejszy atut filmu.
Przede wszystkim sama Bernadetta – koncertowo zagrana przez Katię Miran – to dziewczę żywe i rezolutne, wręcz krnąbrne. Ale przecież tacy właśnie „zdobywają Królestwo Niebieskie” (Mt 11, 12). Ciepłe kluchy nie idą do nieba: „letniego wyrzygam z ust moich” – ostrzega Pan (Ap 3, 15-16).
Podobnie postaci drugoplanowe – w nich również nie znajdziemy nic ze świętobliwego oleodruku: czy będzie to proboszcz reprezentujący trzeźwy głos Kościoła nauczającego; czy lekarz, który całą mocą naukowej empirii głosi cud; czy prokurator-karierowicz ochoczo tępiący „relikty średniowiecza” (aż do momentu, gdy pozna całkowicie odmienne stanowisko cesarza); czy stary policmajster – twardy ateista; czy wysłany ze stolicy w celu wyszydzenia wsiowego zabobonu dziennikarz, któremu racjonalizm kapitulujący wobec niepodważalnych dowodów każe uwierzyć…
„Cud w Lourdes” to dzieło poważne – nie żadne kino familijne, ale film dla dorosłych. Rodziców, którzy w tym miejscu poczuli zaniepokojenie, spieszę uspokoić, że bez obawy mogą – a nawet powinni – obejrzeć ten film z dziećmi. Potworny paradoks sprawia, że dziś barierę dorosłości wyznacza natężenie grzechu, ale to nie nasze kategorie. Niżej podpisany trzyma się tradycyjnej kategoryzacji – dzieło dla dorosłych to takie, którego tematyka może (choć nie musi) wykraczać poza horyzont myślowy dziecka. Ale po to dziecko ma rodziców, aby mu tłumaczyli świat…
„Bernadetta. Cud w Lourdes” – film piękny, mądry i głęboki – może dostarczyć tematu do wielu ważnych rozmów. I bodźca do poszerzenia wiedzy o Bożym działaniu w świecie za pośrednictwem Maryi, a przez to – do umocnienia wiary. Z całą pewnością przyniesie – jak głoszą słowa tradycyjnej modlitwy przed nauką – „pożytek doczesny i wieczny”.
Szczególnie polecałbym go kaznodziejom – bo pokazuje dobitnie, że o sprawach Bożych można i da się mówić porywająco, zamiast konsekwentnie co niedzielę zamieniać wino w wodę…
Jerzy Wolak
„Bernadetta. Cud w Lourdes” (Je m’appelle Bernadette), scen. Serge Lascar, reż. Jean Sagols; wyst. Katia Miran, Michel Aumont, Francis Perrin, Gilles Lemaire, Francja 2011, 109 min.