To pewnie najlepszy tytuł, jaki można było nadać wspomnieniom. Tak sobie myślę, że profesor Kazimierz Braun ma jakieś specjalne względy u Opatrzności, bo pomimo wielu przeciwności życiowych udaje mu się spełniać swe zamierzenia. Może nie wszystkie, ale te pisarskie na pewno. Może chodzi o to, abyśmy pozbawieni jego twórczej teatralnej obecności w kraju, mogli jednak korzystać z jego przemyśleń i doświadczeń zapisanych na papierze, który ostatecznie przecież jest dużo trwalszy niż widowisko sceniczne. Taką okazję daje nam wydana z końcem ubiegłego roku książka „Pamięć. Wspomnienia”.
Już od dawna, kiedy szukam dobrej literatury, to „uciekam” w pamiętnikarstwo; najlepiej to przedwojenne albo i XIX-wieczne, jeszcze nie zatrute marksizmem i modernizmem. Tam proste słowa (co nie znaczy ubogie intelektualnie) przekazują proste uczucia (co nie znaczy ubogie emocjonalnie). Tam odnajdujemy to, za czym tak często tęsknimy przytłoczeni nowomową i autokreacją współczesnych autorów. Zresztą dzisiaj ludziom nie starcza erudycji, by sklecić własny życiorys na potrzeby tworzenia CV, a co dopiero na pisanie wspomnień. Stąd opowiadanie o sobie najczęściej przybiera formę „wywiadu-rzeki”, gdzie oprócz podmiotowego bohatera lansuje się rozmawiający z nim dziennikarz. A sam „niepiśmienny” bohater bardzo rzadko ma coś sensownego do powiedzenia. Książka-wywiad to bardziej taki współczesny snobizm, który niejako ma inteligencko „ukoronować” status takiego czy innego celebryty, sugerując obiorcy, że ów celebryta „nie jest taki głupi”, a może nawet dużo mądrzejszy niżby to wynikało z jego dotychczasowych dokonań, czy kariery dalekiej od konieczności używania mózgu. Tak więc te dzisiejsze opowieści o życiu służą raczej leczeniu kompleksów, niż potrzebie podzielenia się z bliźnim czymś ważnym. Są raczej dołującą wiwisekcją różnych brudów moralnych, niż projekcją życiowych mądrości niosących optymizm dla tych, którzy nadejdą po nas.
Wesprzyj nas już teraz!
Optymizm bierze się w tym kontekście z sensu życia takiego czy innego bohatera–pamiętnikarza. Bierze się z jednoznacznej hierarchii wartości, które decydują o wyborach życiowych i reakcjach na porażki i sukcesy. Kiedy wpatruję się w „Obrazy litewskie” Ignacego Chodźki czy wertuję „Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy” Ignacego Kraszewskiego, to wiem, że pięknie jest być Polakiem i móc czerpać siłę z tego, o czym oni piszą. Kiedy Juliusz Kaden Bandrowski swoimi „Piłsudczykami” opowiada mi, jak moja Ojczyzna zmartwychwstawała po rozbiorach, to wierzę mu „aż do bólu” i zaczynam więcej rozumieć. Jeszcze więcej pojmuję powtarzając ostatnie zdanie, które skreślił ks. Ferdynand Machay w swym pamiętniku „Droga do Polski”: „Zbudowaliście Polskę po kolana, zbudujcież Ją po nogi, aby mogła silnie, pewnie stać. Hej!”
Cudne jest to góralskie „Hej!”, prawda? I jeszcze, aby dopełnić myśl o optymizmie, przytoczę dwa cytaty. Najpierw odwołam się do wspomnień genialnego fotografika Jana Bułhaka „Kraj lat dziecinnych”, które autor dedykował swojej mamie i kończy je słowami: „Więc dzisiaj o matko, wszystkie serdeczne opowieści, prowadzące w domowe progi tobie przynoszę, wszystkie święte wspomnienia DOMU tobie ofiaruję, wszystko piękno miłowania ZIEMI tobie poświęcam… Weź je pobłogosław, bo są prawdziwie twoje, z twego serca poczęte…”. Natomiast Lech Jęczmyk, w książce „Światło i dźwięk” opisując swoje najbliższe, a momentami nawet tożsame z naszymi czasami „życie na różnych planetach”, tak uśmiecha się do nas w puencie: „Jestem spokojny i spakowany. Jak przyjdzie co do czego, popychajcie mnie swoją modlitwą, kiedy przyjdzie wasza kolej, będę was podciągał (mam nadzieje) z góry. Z Panem Bogiem”.
Po lekturze „Pamięci” Kazimierza Brauna wiem, że wszystkie te czyste uczucia, ten potrzebny nam optymizm odnajdywany w starych pamiętnikach, ten cudny język polski, mamy dzięki autorowi na wyciągniecie ręki. Pan Kazimierz, choć od lat mieszka i pracuje w USA, nigdy nie przestał być tutaj, nad Wisłą, albo nad świętokrzyską Wierną Rzeką z jego dzieciństwa. Myślę nawet, że bardziej on jest tutaj, niż większość tzw. luminarzy kultury. Najbardziej budująca w tych wspomnieniach jest pokora, świadomość porządku świata, naszej ulotnej na Ziemi obecności i świadomość tego, że człowiek bardzo szybko zapomina zło, które mu się przytrafia, a hołubi wszelkie dobre chwile. Stąd nasza pamięć jest selektywna i to, co było wczoraj, jest w niej już inne dzisiaj. Autor „Pamięci” wielokrotnie podkreśla, że o wczoraj pisze dzisiaj, a więc i my mamy o tym pamiętać. Mamy wiedzieć, że przeszłość opisana w tej książce, to takie Braunowe dzisiaj. Świetnie można to zrozumieć odwołując się do teatru, czyli do tej sfery aktywności twórczej, której prof. Braun poświecił całe swoje dorosłe życie. Bo teatr, jak i życie (zachowując wszelkie proporcje tego porównania) opiera się na umowności, na scenariuszu, chociaż czasami (tak jak w życiu) improwizujemy i w teatrze. Mamy wtedy spektakl zwany „work in progress”.
Bardzo mnie interesował w tych wspomnieniach czas, kiedy Kazimierz Braun był szefem Teatru Współczesnego we Wrocławiu, a szczególnie wszystko co wymusiło jego odejście i emigrację. Takie czasy przecież raz po raz do nas wracają. Wtedy był to okres stanu wojennego, okres bardzo ważnych wyborów życiowych, a dla ludzi sztuki – również wyborów artystycznych. W 1983 roku dyrektor Braun podjął decyzję o wprowadzeniu do repertuaru „Dżumy” Camusa, którą sam postanowił reżyserować. Inscenizacja jednoznacznie kojarzyła to co za oknem z zarazą. Kongenialną była metafora szczurów-kelnerów, którzy cynicznie i systematycznie trują swoich klientów – społeczeństwo. Trują ideologią i totalitarną opresją. Jako że dla pana Kazimierza rodzina stanowiła zawsze konieczny punkt odniesienia, toteż o swoich teatralnych planach opowiedział żonie Zofii. A ona „powiedziała mi bardzo wyraźnie i jasno, abym tego nie robił: to zakończy się źle dla mnie, dla teatru, dla naszej rodziny. Nie posłuchałem jej. Wyrzucam to sobie teraz, wyrzucam od dawna”.
Braun pisze o swoich wątpliwościach, o kierujących nim wówczas ambicjach wyreżyserowania „tak ostro opozycyjnego przedstawienia, podczas gdy nikt inny nie waży się czegoś takiego zrobić”. Z jednej strony – jak wspomina – mamy poczucie winy, bo „wyrządziłem krzywdę Zosi, dzieciom. Popsułem życie wielu ludziom, którzy byli ze mną blisko związani”. Ale „z drugiej strony, może pomogłem tym tysiącom ludzi, które obejrzały Dżumę, przetrwać najgorszy czas?”. Czytelnik tych wspomnień nie otrzymuje odpowiedzi, bo i autor, pomimo ponad 30 lat od tamtych wydarzeń, odpowiedzi nie zna. Bardzo to ludzkie i bardzo krzepiące, gdy uświadomimy sobie, że Kazimierz Braun nie dał się złamać, a te trzy dekady były dla niego czasem wielkiej pracy. Pracy wielkiego mistrza teatru – niestety, pracy poza granicami Polski. I pomimo ewidentnej ochoty do powrotu, nikt w III RP nie zachciał temu pomóc w sposób wystarczający. I znów, jak z tym wyrzuceniem z Teatru Współczesnego, możemy mówić o stracie, ale znów z czegoś niedobrego powstają rzeczy pozytywne i Profesor coś w zamian nam podarowuje.
W tej mojej recenzji, a bardziej chyba refleksji o „Pamięci” prof. Brauna, nie chodzi o wyławianie biograficznych szczegółów czy rysowanie życiowej trasy bohatera. Szukam i znajduję w tej książce utęsknioną dobrą nowinę, potrzebne współczesnym przesłanie, przykład godziwego życia, twórczego i w zgodzie z Panem Bogiem. W latach 70-tych pan Kazimierz w wirze teatralnych projektów i dokonań (pracował wówczas w Lublinie) wyjechał w Pieniny. Pojechał z córka Moniką. I opowiada nam teraz o tej wycieczce na Trzy Korony. Przypomina piękno tamtych chwil: „Było tak dobrze być z córką tak wysoko, w tej czystości i przejrzystości, w otwartości widoku. Myślałem o niej. Tak bardzo pragnąłem, aby było jej w życiu dobrze, aby była szczęśliwa. (…) Potem poprosiłem ją, abyśmy się razem pomodlili. Najpierw razem, wiec słowami. Zacząłem Pod Twoją obronę… i dołączyła do mnie. Po Amen umilkłem i trwałem w milczeniu”. Takie to wspomnienia.
Znajdziecie w tej książce także wciąż dla nas Polaków aktualne refleksje dotyczące emigracji – pisze to przecież „rasowy” polski emigrant. Czym dla niego jest emigracja? To „przesadzanie rośliny na nową grzędę, czy jej wyrywanie z korzeniami? Degradacja czy awans? Co czyni emigracja z sercem; czy ono krwi więcej wchłania i przez komory swe przesącza, czy żelaźnieje i kamienieje? Co czyni emigracja z pamięcią: czy się o rodzinie, gminie, mieście, kraju pamięta mocniej, czy się zapomina?”.
Ciche marzenie tego największego żyjącego polskiego twórcy teatralnego (w tym roku obchodził będzie 80-te urodziny) spełnionym być nie może. Jego rodzina, stryj Jerzy Braun (ten od harcerskiej pieśni „Płonie ognisko…”), związana była z galicyjskim Tarnowem. Kazimierz Braun chciał tutaj osiąść na tzw. stare lata. Wygląda na to, że nie będzie mu to dane. Nie ważne nawet czy to wskutek oportunizmu czy głupoty rządzących tym miastem – wiadomo jedynie, że zamiast pomóc, Profesora zlekceważyli i odepchnęli.
Pozostają nam więc książki i właśnie ta ostatnia. Bardzo gorąco ją polecam, bo – jak już napisałem – daje nadzieję, a nasze polskie sprawy stawia z głowy na nogi. Bo „trzeba dobrze wiedzieć, co się za sobą zostawia. Bo nigdy i tak się nie wie, gdzie się zmierza”.
Tomasz A. Żak
Kazimierz Braun, Pamięć. Wspomnienia, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2015, ss. 499.